Skreślony przez wielu mistrz, który cudownie podnosi się z kolan i pokazuje kibicom, że jednak jest największy – któż z nas nie lubi takich historii? Po kiepskim 2016 roku Roger Federer najpierw zakpił z wielu ekspertów i dziennikarzy, i wygrał Australian Open. Teraz dołożył do tego sukces na swojej ukochanej londyńskiej trawie. Wygrał na niej ósmy raz, co oczywiście jest rekordem. Podobnie jak 19 wielkoszlemowych triumfów Szwajcara. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z najlepszym z najlepszych, ze sportowcem na miarę Michaela Jordana czy Pelego.
Federer w wieku 35 lat i 342 dni został najstarszym triumfatorem męskiego Wimbledonu. Na drodze do historii próbował mu dziś stanąć Marin Cilić. Nie udało się, Chorwat w całym meczu urwał legendzie zaledwie osiem gemów. Kiepski wynik, ale też pamiętajmy, że przez lwią część spotkania zmagał się z kontuzją lewej stopy. Ten uraz ostatecznie przekreślił i tak niewielkie szanse Marina na wygraną w Wimbledonie. Umówmy się – cały świat raczej z tego powodu nie płakał, zapewne wszędzie poza ojczyzną zawodnika z Bałkanów kibice ściskali kciuki za Maestro z Bazylei. Mistrz nie zawiódł, dał najlepszy z możliwych koncertów.
W tegorocznym turnieju zachwycił nie po raz pierwszy – przecież nikt nie urwał szwajcarskiemu geniuszowi choćby seta! Federer odprawiał kolejno Dołgopołowa (1:0, krecz), Lajovicia, Zverewa, Dimitrowa, Raonicia i w końcu tego nieszczęsnego Cilicia. OK, w tym roku los oszczędził mu starć z Nadalem, Djokoviciem i Murrayem, ale tak dysponowany Roger pewnie też dałby sobie z nimi radę. Swoją drogą – w erze open w historii męskiego Wimbledonu podobny numer wycięto wcześniej tylko raz. Jego autorem był Bjorn Borg, w 1976 roku.
Dzięki temu sukcesowi Federer awansuje jutro na trzecie miejsce w rankingu ATP. Niektórzy pomyślą pewnie w tym momencie coś w stylu „wow, super, może niebawem znowu będzie jego liderem?” Cóż, to nie jest główny cel Rogera. Urodzony w 1981 roku Szwajcar prezentuje się w 2017 tak dobrze właśnie dlatego, że nie walczy o pierwsze miejsce na światowych listach, tylko starannie selekcjonuje turnieje. Mistrz – jak najbardziej słusznie – uznał, że w jego wieku odpoczynek jest równie istotny, co zdobywanie kolejnych trofeów, a jedno bez drugiego jest tak naprawdę niemożliwe.
Co dalej? 28 sierpnia rusza kolejna edycja US Open. Odkąd Federer stłamsił wszystkich rywali na nowojorskich kortach minęło już prawie dziewięć lat. Szmat czasu, chyba wypadałoby coś z tym zrobić…