27 listopada 2017 roku minie dziewięć lat od momentu, do którego kibice na Fratton Park wracają z olbrzymim sentymentem. Ich ukochane Portsmouth było zaledwie kilka minut od pokonania w rozgrywkach Pucharu UEFA wielkiego Milanu z Ronaldinho czy Andrijem Szewczenką w składzie. Wówczas tacy piłkarze jak Sol Campbell, Glen Johnson czy Nwankwo Kanu stanowili o sile „Pompeys”, którym nie straszne były wielkie firmy zarówno angielskiego, jak i europejskiego futbolu. Dzisiaj Portsmouth szykuje się do pierwszego od czterech lat sezonu na trzecim poziomie rozgrywek, a wszystko to w dosyć bajkowej aranżacji z Waltem Disneyem w tle.
Kilka miesięcy przed remisem z Milanem, zespół z południa Anglii wywalczył drugi w historii Puchar Anglii pokonując na Wembley Cardiff City. Drużyna prowadzona przez charyzmatycznego Harry’ego Redknappa po drodze potrafiła również pokonać na wyjeździe Manchester United, co za czasów Sir Alexa Fergusona graniczyło niemal z cudem. Zaledwie dwa lata później Portsmouth jako pierwszy klub w historii Premier League przeszedł pod zarząd komisaryczny, a w zespole zaczęli występować tacy zawodnicy, jak choćby grający dziś w Cracovii Lennard Sowah. Portsmouth okazało się najlepszym przykładem życia ponad stan, gdyż pensje wielkich gwiazdorów odbijały się czkawką przez długie lata. Kolejni właściciele z dalekich stron świata bardziej kojarzyli się z mafijnymi porachunkami niż z uczciwym zarządzaniem, a finał Pucharu Anglii w 2010 roku był już tylko łabędzim śpiewem „The Pompeys”.
Fani którzy wierzyli, że po spadku do Championship najgorsze już za nimi musieli się mocno przeliczyć w następnych latach. Nie dość, że w 2013 roku „The Pompeys” byli już na czwartym poziomie rozgrywek, to kolejne problemy właścicielskie spowodowały, że klub po raz kolejny przeszedł pod zarząd sądowy i stanął na krawędzi upadku. Wtedy do akcji wkroczyli kibice. Stowarzyszenie Pompey Supporters Trust wspólnie z lokalnymi biznesmenami przejęło ponad 51 procent akcji Portsmouth i od kwietnia 2013 roku rozpoczęło żmudną walkę o przywrócenie chwały na Fratton Park. – Wtedy mieliśmy długi nawet wobec lokalnej apteki czy uniwersytetu. Musieliśmy poświęcić mnóstwo czasu, aby odzyskać zaufanie społeczności. Odbudowaliśmy stadion wymieniając oświetlenie, trybuny czy nawet toalety. Teraz kibice mogą poczuć dumę śpiewając piosenki o tym, że mają swój własny klub. Po latach niepewnych inwestycji i życia na kredyt przeżyliśmy katharsis – mówił niedawno prezes stowarzyszenia Ashley Brown.
Gdy w sierpniu 2013 roku Portsmouth po raz pierwszy od 33 lat przystępowało do nowego sezonu jako czwartoligowiec, a na inaugurację dostało u siebie solidne manto od Oxford United nastroje trudno było określić jako entuzjastyczne. – Zaczęliśmy się martwić, że możemy nie przestać się staczać. Przecież w ciągu trzech lat spadliśmy o trzy ligi niżej! Po zmianach właścicielskich zapanowała euforia, jednak później na chłodno trzeba było stwierdzić, że niewiele miała ona wspólnego z rzeczywistością – przyznawał kibicujący Portsmouth od pół wieku, a od 1998 zatrudniony w klubie Johnny Moore. Wtórował mu Brown: – Przejęliśmy klub będący w totalnej rozsypce. Wcześniej przez Portsmouth przechodziły miliony funtów, grali tutaj świetni piłkarze, jednak był to kolos na glinianych nogach. Teraz w drużynie były same dzieciaki.
Ostatecznie właściciele dosyć szybko zabrali się do pracy, a ich inspiracją mogli stać się lokalni rywale – Bournemouth. Gdy na Fratton Park drużyna prowadzona przez Tony’ego Adamsa rzucała wyzwanie wielkiemu Milanowi, to w oddalonym o niewiele ponad 50 minut drogi autem mieście „Wisienki” rozpaczliwie broniły się przed wypadnięciem poza ramy Football League. Ostatecznie ta sztuka im się udała, choć wtedy musieli jeszcze wysłuchiwać drwin ze strony przeżywających chwile radości fanów Portsmouth. W momencie prowadzenia przez „The Pompeys” z Milanem 2:0, trener Carlo Ancelotti zdecydował się na wprowadzenie na boisko Ronaldinho i Alexandre Pato, którzy dołączyli do takich zawodników jak Clarence Seedorf, Fillippo Inzaghi czy Gianluca Zambrotta. Po chwili z trybun ze względu na podobny kolor strojów zaczęła się gromko nieść przyśpiewka: „Czy przebraliście się za Bournemouth?”. Mocno rozjuszyło to mediolańskich gwiazdorów, którzy odrobili straty, a gdy w 2016 roku Portsmouth podejmowało w Pucharze Anglii lokalnego rywala te wspomnienia można było jedynie uznać za bolesny chichot losu. Teraz to Bournemouth przyjeżdżało na Fratton Park jako drużyna z Premier League pokazując im miejsce w szeregu. „Wisienki” wygrały 2:1 awansując do kolejnej rundy, a kibicom pozostała myśl, że kiedyś znacznie lepsza drużyna w podobnych koszulkach nie potrafiła tutaj wygrać.
Newport County, Fleetwood czy Torquay United – to nie jest lista klubów, które marzyły o tym, aby wypożyczyć do siebie choćby najmłodszego juniora Portsmouth, a wręcz przeciwnie – z takimi rywalami w swoim pierwszym sezonie w League Two ekipa z Fratton Park nie potrafiła sobie poradzić. Zderzenie z czwartoligową rzeczywistością było bolesne, choć klubowi udało się odzyskać duszę. Na mecze przychodziło około piętnaście tysięcy ludzi, a Portsmouth po wyjściu na prostą zaczęło wspierać lokalne organizacje. Piłkarsko wiele zmieniło się po zatrudnieniu w 2015 roku menedżera Paula Cooka, który w przeszłości potrafił wywalczyć awans do League One wraz z Chesterfield. – Nie chcieliśmy ściągać żadnego byłego piłkarza tylko dlatego, że ma znane nazwisko. Tacy też się zgłaszali, ale postawiliśmy na Paula. On zna tę ligę od kuchni i wie, co jest potrzebne do awansu – takie deklaracje Ashleya Browna mówiły jasno o tym, że dla Portsmouth robi się powoli na czwartym szczeblu zbyt duszno. Już w pierwszym sezonie Cookowi udało się dostać do play-offów, jednak na awans trzeba było poczekać dwa lata. Dzięki temu tegoroczne Święta Wielkanocne miały szczególny smak dla fanów „The Pompeys”, gdyż to właśnie w Lany Poniedziałek po wyjazdowej wygranej z Notts County udało się wywalczyć upragnioną promocję. Piorunująca końcówka sezonu w wykonaniu Portsmouth spowodowała również, że udało się wygrać ligę, co oznaczało pierwszy tytuł dla klubu od wywalczonego w 2008 roku Pucharu Anglii. Pierwsze miejsce przypieczętowała efektowna wygrana na własnym stadionie w ostatniej kolejce z Cheltenham aż 6:1.
Niektórzy kibice podeszli do świętowania, jakby Portsmouth co najmniej wracało do Premier League. Wyspy Brytyjskie kilka dni po hucznej fecie na ulicach obiegło nagranie, na którym jeden z kibiców zupełnie nagi kąpie się w miejskiej fontannie. – Dzień przed meczem napisałem na Facebooku, że zrobię to, jeśli Portsmouth wygra ligę. Nie wierzyłem, że to się stanie, bo my musieliśmy wygrać swoje spotkanie, a będące w tabeli wyżej Plymouth i Doncaster nie mogły zwyciężyć. Szansa była niewielka, ale ostatecznie tak się stało i musiałem dotrzymać obietnicy. Na szczęście woda w fontannie była ciepła – opowiadał 22-letni kibic Joe Brindley. Nagranie odtworzono ponad 70 tysięcy razy, a później okazało się, że akurat ten fan szaleństwo ma chyba we krwi. W 2003 roku po tym, jak Portsmouth wywalczyło awans do Premier League w podobny sposób świętował jego ojczym, choć według relacji świadków, przynajmniej miał na sobie ubranie.
Kiedy kilka dni później wszyscy wyleczyli już poimprezowego kaca, przyszłość klubu ponownie stanęła pod dużym znakiem zapytania. Po czterech latach w League Two w końcu udało się osiągnąć wyznaczony cel, jednak wiadomość o odejściu do Wigan Paula Cooka mocno wstrząsnęła miejscowym środowiskiem. Na Fratton Park nie zamierzali jednak zasypiać gruszek w popiele, więc szybko dogadali się z Kennym Jackettem. Nastroje fanów nieco się uspokoiły, biorąc pod uwagę, że ten 55-letni menedżer ma w CV awanse do Championship wraz z Millwall i Wolverhampton. – Kiedy otrzymałem propozycję z Portsmouth, długo nie musiałem się zastanawiać. To bardzo ciekawy projekt, gdyż wszyscy w Anglii oczekują powrotu tego klubu na salony. Kibice na pewno będą naszym dwunastym zawodnikiem. Po tym, jak fani uratowali klub kilka lat temu, atmosfera zmieniła się nie do poznania – rozpoczynając pracę od takich słów Jackett pokazał, że dobre wychowanie wyssał z mlekiem matki, a także historia klubu nie jest mu obca.
Dla byłego menedżera „Wilków” ekscytującą przygodą z pewnością będzie również współpraca z nowym właścicielem. Wszystkie inne sprawy związane z Portsmouth, nawet wywalczony awans, odbywały się bowiem w ostatnich miesiącach nieco w cieniu negocjacji z Michaelem Eisnerem. 75-letni Amerykanin przez ponad dwadzieścia lat(1984-2005) pełnił funkcję dyrektora wykonawczego Walta Disneya dzięki czemu dorobił się majątku w wysokości około półtora miliarda dolarów. Od razu zaczęto mówić o złotym bilecie do Premier League, który miałby ze sobą przynieść nowy właściciel. Wielomilionowe transfery oraz zagraniczni przybysze za sterami to jednak coś, co w ostatnich latach mocno uprzykrzyło życie na Fratton Park, więc nic dziwnego, że spora część fanów była przeciwna przyjmowaniu oferty człowieka z krainy Toy Story, Pocahontas czy Króla Lwa. Ostatecznie w maju Eisner przejął jednak większościowy pakiet akcji, co oznaczało koniec rządów kibicowskiego stowarzyszenia.
– Podjęliśmy taką decyzję demokratycznie, gdyż w głosowaniu większość opowiedziała się za zmianą. Za nami piękny czas, przez który zrobiliśmy bardzo wiele. Przywróciliśmy klub kibicom, a o to przecież chodzi w piłce nożnej. Jestem dumny z awansu, jednak przyszłość stawia przed nami nowe wyzwania. Jestem pewny, że współpraca z Michaelem ułoży się dobrze, a kibice nadal będą istotną częścią Portsmouth – czytamy w oficjalnym oświadczeniu Ashleya Browna. Na razie, wielomilionowych inwestycji raczej jednak nie będzie, gdyż Eisner w pierwszym sezonie ma wpompować w klub jedynie dziesięć milionów funtów, co dla niego jest pewnie podobnym wyczynem, jak dla przeciętnego Kowalskiego zakup trzech piw na wieczorne oglądanie Ekstraklasy. W projekt zamierza również zaangażować rodzinę, co oznacza, że nie jest to dla niego jedynie chwilowa fanaberia.
Trying to convince Paul Cook that being named Manager of the Year is well deserved. Congrats Paul @officialpompey pic.twitter.com/HJnzLM6iQB
— Michael Eisner (@Michael_Eisner) 24 maja 2017
Kenny Jackett musi więc w większości zaufać kadrze, która w poprzednim sezonie wywalczyła awans. Najbardziej znanym nazwiskiem w drużynie był David Forde, który jeszcze podczas kwalifikacji EURO 2016 strzegł dostępu do bramki reprezentacji Irlandii podczas pamiętnego remisu z Niemcami 1:1 w Gelsenkirchen. Teraz w bramce zastąpić go powinien kupiony z Tottenhamu Luke McGee, który poprzedni sezon spędził na wypożyczeniu w Peterborough i na poziomie League One zdążył się pokazać z dobrej strony. Z przodu bramki ma strzelać najlepszy strzelec poprzedniego sezonu Szkot Kai Naismith, ale również pozyskany z Ipswich Brett Pitman. 29-latek w minionych rozgrywkach zdobył cztery bramki w Championship, więc raczej z miejsca uda mu się zyskać miejsce w pierwszym składzie beniaminka League One.
Najciekawszą postacią w składzie „The Pompeys” wydaje się być jednak obrońca Christian Burgess, który w ostatnich latach przeszedł dosyć niespotykaną drogę. W młodości nie poradził sobie w Arsenalu i West Hamie, więc postanowił rozpocząć studia na uniwersytecie w Birmingham. W trakcie przerwy wielkanocnej wziął udział w meczu rezerw Middlesbrough i zaprezentował się na tyle dobrze, że podpisano z nim profesjonalny kontrakt. – Po skończeniu drugiego roku studiów historycznych musiałem pogodzić naukę z graniem w piłkę na poważnie. Mimo wszystko, skończyłem studia kilka lat później, gdy byłem na wypożyczeniu w Hartlepool. Pisałem pracę magisterską na temat wyścigu zbrojeń marynarki wojennej Niemiec i Anglii przed I Wojną Światową. To ciekawe, że po latach trafiłem do Portsmouth, czyli miasta, które przecież leży nad morzem i mocno wspierało morskie wojsko w tamtych czasach. Ludzie są tutaj dumni z tej historii, a ja sam mogę się wiele ciekawego dowiedzieć – opowiadał niedawno 25-latek.
Burgess w lokalnej społeczności dał się poznać jako dusza towarzystwa i człowiek, który spontanicznie prowadził treningi z młodzieżą w okolicznym parku. Ponadto, podczas kampanii prezydenckiej podczas zeszłorocznych wyborów w USA mocno wspierał Hillary Clinton, nazywając przy okazji Donalda Trumpa „dziwakiem i bezmyślnym nacjonalistą”. Wypada mieć jedynie nadzieję, że Burgess nie widział jak entuzjastycznie przywitano niedawno nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych w naszym kraju, bo mogło by to dla niego oznaczać głęboką depresję nawet pomimo wywalczonego awansu.
Trump’s inauguration crowd is looking as thin as his hair.. 👀
— Christian Burgess (@Burgey44) 20 stycznia 2017
Uwielbiamy takie historie, kiedy zasłużony i zapomniany bohater powstaje jak feniks z popiołów w pogoni za dawnymi sukcesami. W Polsce mieliśmy ich ostatnio aż nadto, wystarczy wspomnieć o perypetiach ŁKS-u, Widzewa czy Polonii Warszawa. Na południu Anglii sytuacja tym mocniej chwyta za serce, że z największego dołka klub wyciągnęli kibice sami składając się w krytycznym momencie na dalsze funkcjonowanie. Teraz z wielką wiarą oddają Portsmouth w ręce twórcy sukcesu Walta Disneya licząc na „american dream”. Michael Eisner podobnie jak cała wytwórnia nigdy nie był znany z piłkarskich produkcji, jednak coraz bardziej popularny „soccer” musiał w końcu dotrzeć również tam. Oby tylko z dobrym skutkiem…
Wojciech Piela