Problemy z biletami w świecie piłki nożnej to chleb powszedni. Czasami piłkarz chce kilkanaście wejściówek dla rodziny, incydentalnie były piłkarz żąda darmowego wejścia na mecz drużyny, w której nigdy nie grał, a zdarzało się nawet, że działacze opychali bilety pod stadionem. Tym razem do grona dołącza Barcelona, która w dość oryginalny sposób wplątała się w słynne już afery biletowe. Katalończycy raz jeszcze sprzedawali wejściówki, które wcześniej zwolnili posiadacze karnetów. Kasa miała być dzielona po połowie, ale ostatecznie trochę w tej kwestii namieszano.
Sam fakt odsprzedawania miejsc, które wcześniej zwolnili posiadacze karnetów jest legalny i zgodny z prawem. Tak działa program, który stworzył kataloński klub, a miał on na celu wyeliminowanie czarnego rynku, na którym sprzedawano bilety za krocie. Polega on na tym, że kibic zgłasza swoją nieobecność, a klub może ponownie sprzedać miejscówkę. No, a na koniec kasa po połowie. Całkiem uczciwe i przydatne. Inny fan może skorzystać i kupić bilet w normalnej cenie, a nie od konika pod stadionem, za astronomiczną cenę. Natomiast posiadacz karnetu, który nie mógł przybyć Camp Nou, odzyska choć część środków. Wszystkie strony powinny być zadowolone, ale nie są, bo klub zataił pewien fakt przed ,,zwalniającymi miejsca”.
Otóż jak informuje TV3, Barcelona zwolnione miejsca zamieniała ze zwykłych na wejściówki premium z cateringiem, a to powodowało znaczny wzrost ceny biletu. Przykładowo wejściówki za 200 euro, po zmianach, sprzedawano za 1500 euro. Kibic dostawał sto euro, a cała reszta trafiała na konto klubu. Takie działania miały miejsce w trakcie trzech ostatnich sezonów. Głównie chodziło tutaj o spotkania, których ranga była bardzo wysoka. Jak informuje katalońska telewizja, dzięki temu Barcelona zarobiła kilka milionów euro. W sezonie 2015/2016 tego typu proceder miał miejsce m.in. w spotkaniach z Romą, Arsenalem, Realem i Atletico. Jedynie w tych czterech spotkaniach, dzięki tego typu zmianom, klub zyskał 2,5 miliona euro.
Do całej afery odniósł się już wiceprezes klubu, Jordi Cardoner. Twierdzi on, że telewizja opublikowała reportaż, który nie został sprawdzony i ogólnie to słowa, które w nim padły są nieprawdą.
– Nie będziemy zmieniać zdania w tej kwestii, bo nie popełniliśmy żadnego błędu. Szanujemy informacje podawane przed media, ale szczególnie te sprawdzone. Chciałbym wyrazić swoją dezaprobatę z powodu fałszywych informacji podawanych przez publiczną telewizję.
Cóż, może i byśmy się zastanowili czy to prawda, ale po chwili ten sam Cardoner powiedział, że faktycznie taki proceder miał miejsce, ale były to działania dla dobra klubu.
– Zwolnione bilety przez socios stają się wejściówkami premium, czyli obejmują parking, catering, pomoc hostessy. Klub nie przywłaszcza sobie dochodu z tego tytułu, tylko przekazuje go dalej. Całość kwoty jest do dyspozycji ludzi, przekazujemy te środki na transfery, pensje dla piłkarzy. Zysk jest wykorzystywany dla dobra kibiców, by nie zwiększać cen karnetów, co nie ma miejsca od 2010 roku.
Nawet jesteśmy w stanie zrozumieć Barcelonę, bo to całkiem dobry system i, jak widać, można całkiem nieźle zarobić. Jednak aby wszystko miało ręce i nogi, należało przede wszystkim poinformować o tym posiadaczy karnetów. Zapis, że jeśli oddacie bilet, to my możemy go pchnąć za kilka razy więcej, bo trochę go udoskonalimy, ale wy dostaniecie połowę ze standardowej ceny, może i wzbudziłby kontrowersje, ale wyjście takiej kwestii na jaw w momencie, gdy od dłuższego czasu mówi się o wotum nieufności dla ekipy prezydenta Bartomeu może zasiać znacznie, ale to znacznie większe spustoszenie.