Jedynie rok trwała rozłąka Getafe z Primera Division. Drużyna z przedmieść Madrytu rozprawiła się wczoraj z Tenerife i melduje się jako ostatni beniaminek w nowym sezonie La Liga. Zwykle w takich chwilach kibice urządzają fetę i bawią się do białego rana, ale… najpierw trzeba mieć fanów, by móc świętować cokolwiek.
Powrót do elity szybki, ale wyboisty. Mogło obyć się bez nerwów, gdyby w ostatnich pięciu kolejkach zagrali nieco lepiej, bo siedem punktów na piętnaście możliwych to jednak marnie. W konsekwencji zajęli trzecie miejsce, a do Girony, która uplasowała się na drugiej lokacie i awansowała bezpośrednio, stracili dwa punkty. Cóż, jak się nie potrafiło grać regularnie do samego końca, to przyszło podenerwować kibiców się w barażach. W półfinale trafili na Hueskę, która rzutem na taśmę zajęła ostatnie miejsce premiowane barażami. Zapowiadał się więc łatwy dwumecz i można powiedzieć, że takowy był. W pierwszym spotkaniu, w ostatnich minutach stracili dwie bramki i zakończyło się remisem 2:2. Rewanż nie pozostawił jednak złudzeń, bo Getafe wygrało aż 3:0. Natomiast finałowy pojedynek z Tenerife budził emocje do samego końca. W pierwszym spotkaniu Los Azulones przegrali 0:1 na wyjeździe i w rewanżu musieli odrabiać straty. Widać wzięli to sobie do serca, bo już po niespełna piętnastu minutach prowadzili 2:0 po bramkach Faurlina i Pacheco. Przeciwnicy szybko odpowiedzieli bramką kontaktową, ale jeszcze w pierwszej połowie, swoje drugie trafienie zaliczył Pacheco, który został bohaterem Getafe.
Co ciekawe, z awansu na stadionie Coliseum Alfonso Perez, cieszyło się ponad piętnaście tysięcy kibiców. No dobra, powiedźmy, że było świadkiem tego wydarzenia, bo jakoś trudno uwierzyć nam w to, aby Getafe miało aż tylu kibiców. W Madrycie jest tak, że Getafe od zarania dziejów było drużyną numer cztery i nic nie wskazuje na to, aby zmieniło się to w przyszłości. Wygląda to tak:
1. Real Madryt
2. Atletico Madryt
3. Rayo Vallecano
4. Getafe
Co więcej, kibice Getafe to zwykle w pierwszej kolejności fani Realu Madryt. Może być więc tak, że jeśli zamarzy ci się mecz Getafe na Coliseum Alfonso Perez, to będziesz świadkiem okrzyków i radości z bramek, których nie zobaczysz. Dlaczego? Ano dlatego, że ,,kibice Getafe” cieszą się z bramek Realu, nawet bardziej niż kiedy ich drużyna zdobędzie gola. Dziwne? Trudno by było inaczej, jeżeli nawet prezes klubu Angel Torres Sanchez jest zdeklarowanym socio Królewskich. Można powiedzieć, że Getafe to filia Realu Madryt, bo również ze względu na słabą kondycje finansową, wypożyczają tam wielu zawodników mistrza Hiszpanii.
Klub z przedmieść Madrytu kojarzy się również z dramatyczną frekwencją na stadionie. Wiąże się to przede wszystkim z ubogą historią klubu, ale także wysokimi cenami biletów, które narzucił zarząd klubu, po tym, jak Getafe zaczęło grać w Lidze Europy. Doszło do tak absurdalnej sytuacji, że ceny biletów były droższe niż na Santiago Bernabeu. Sympatyków klubu to zniechęciło i zaczęły się problemy, z którymi trzeba przyznać , że Getafe walczyło w dość oryginalny sposób.
Getafinder to aplikacja, która funkcjonuje na tej samej zasadzie, co popularny Tinder, z tą różnicą, że działa tylko w obrębie stadionu Getafe. Aplikacja została stworzona, aby pozyskać większą rzeszę fanów. Musimy przyznać, że całkiem pomysłowa inicjatywa, ale spot z zombie to już całkowity odlot. Chodzi w nim mniej więcej o to, aby zachęcić fanów do oddawania nasienia. W trakcie zalecają myśleć o Getafe, a dzięki temu w przyszłości klub pozyska większą publikę. Rozumiemy, że krucho z kasą za bilety, ale pomyślcie sobie, że taki spot robi, któryś z polskich klubów.
Tak czy inaczej, witamy Getafe w hiszpańskiej elicie. Czy, jak to mawia Maciej Skorża, liga będzie dzięki temu ciekawsza? Bardzo wątpliwe…