Jak w skrócie moglibyśmy zapowiedzieć 36. kolejkę ekstraklasy w grupie mistrzowskiej? Dzisiaj niewiele jest do wygrania i całe mnóstwo do stracenia. Od czołowej czwórki wymaga się tylko jednego – kompletu punktów. A każdy inny wynik będzie ogromnym rozczarowaniem, który najpewniej zniweczy wysiłek z całego sezonu.
– Jeżeli Legia nie wygra w Kielcach, prawdopodobnie straci pierwsze miejsce i nic już nie będzie zależeć od niej.
– Jeżeli Jagiellonia nie wygra w Niecieczy, prawdopodobnie utraci matematyczne szanse na tytuł.
– Jeżeli Lech nie wygra z Wisłą, prawie na pewno utraci matematyczne szanse tytuł.
– Jeżeli Lechia nie wygra z Pogonią, prawdopodobnie wypadnie z gry o europejskie puchary.
Tak naprawdę jednak dla niektórych te konsekwencje mogą być jeszcze poważniejsze. Przy niefortunnym zbiegu zdarzeń liderująca Legia za kilka godzin może spaść na czwarte miejsce w tabeli. W innym wariancie czterech pretendentów może przystąpić do ostatniej kolejki i meczów bezpośrednich z taką samą liczbą punktów. Ale to także oznaczałoby, że Legia nie daje sobie rady z Koroną. I chyba nie odkryjemy tutaj Ameryki pisząc, że to właśnie przed podopiecznymi Jacka Magiery zdecydowanie najtrudniejsze zadanie dnia.
Inna sprawa, że dla wszystkich gra będzie się toczyć po prostu o zachowanie status quo, bo utrzymanie obecnych różnic będzie przy okazji oznaczać, że każdy wciąż jeszcze będzie walczyć o tytuł. Wtedy jednak w ostatniej serii gier tylko Legia byłaby zależna od siebie, a inni musieliby spoglądać na równoległe starcie. Ale też żadna z drużyn nie musiałaby kreślić jakiegoś zupełnie nieprawdopodobnego scenariusza. Jeżeli dzisiaj wszyscy zgodnie zwyciężą, za tydzień naprawdę jeszcze wszytko będzie możliwe.
Siłą rzeczy najważniejszy i najciekawszy będzie mecz Korony z Legią, który – oprócz samych zainteresowanych – zajmować będzie także wszystkich innych kandydatów do tytułu. Warszawianie pojechali do Kielc bez Michała Kucharczyka, który wypadł z gry już do końca sezonu, więc niejako są skazani na grę z mocno zajechanym Radoviciem na szpicy. Na boisku zabraknie także pauzującego za kartki Artura Jędrzejczyka, przez co być może swój pożegnalny mecz z L-ką na piersi rozegra Łukasz Broź. Co więcej, Legia zagra z zagrożonymi pauzą w ostatnim meczu Hlouskiem i Vadisem, którzy w stykowych sytuacjach będą zmuszeni cofnąć nogę. A czekać na nią będą super zmotywowani gospodarze z żegnającym się z Kielcami Bartoszkiem. I raczej nikt nie powinien mieć wątpliwości, że Korona potraktuje ten mecz bardzo poważnie, tak jakby sama walczyła o tytuł. Bo jeśli wygra, zapewni już sobie piąte miejsce, co w kieleckich warunkach będzie właśnie jak – nie przymierzając – mistrzostwo Polski.
Niełatwe zadanie czeka też Lecha, bo do Poznania zawita Wisła, która w grupie mistrzowskiej również nie kładzie się przed swoimi rywalami. Wisła, która tylko może, podczas gdy Lech po prostu musi. Raz, że Kolejorz będzie chciał pozostać w grze do samego końca i dwa, że tym meczem pożegna się z własną publicznością. W przypadku każdego innego wyniku niż zwycięstwo poznańscy kibice oglądaliby niezwykle gorzki finał, który oznaczałby, że w tak dobrze zapowiadającym się wiosną sezonie nie będzie ani pucharu, ani mistrzostwa, ani być może nawet gry w europejskich pucharach.
W teorii najprościej będą miały ekipy Michała Probierza i Piotra Nowaka. Jagiellonia jedzie do Niecieczy na mecz z brutalnie obijanym Bruk-Betem, który w grupie mistrzowskiej przyjął już 14 goli, czyli jest bardzo bliski średniej trzech straconych bramek na mecz. Jeżeli piłkarze z Białegostoku tworzą poważną drużynę (a tworzą), z takim rywalem nie powinni mieć żadnych problemów. Podobnie sprawy mają się z lechistami, którzy podejmą Pogoń – jedyną ekipę, która w Pucharze Maja nie potrafiła wygrać z Bruk-Betem. I właściwie nie widzimy tu wielu powodów, dla których rozjeżdżająca u siebie rywali Lechia miałaby nie rozjechać beznadziejnych ostatnio Portowców.
Nie, dzisiaj raczej nie poznamy największego zwycięzcy tego sezonu. W teorii mistrza mogłaby przyklepać jedynie Legia, ale do tego musiałoby się wydarzyć chyba zbyt wiele nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności. Dziś jednak być może poznamy największego frajera sezonu, czyli drużynę, która na ostatniej prostej wypuści wszystko z rąk. Jakkolwiek spojrzeć, to także oznacza grę o niezwykle wysoką stawkę.
Fot. FotoPyK