Reklama

Ani razu nie zastanawiałem się, czy mam wracać do Polski

redakcja

Autor:redakcja

12 maja 2017, 10:28 • 15 min czytania 26 komentarzy

O Waldemarze Sobocie ostatnimi czasy zrobiło się bardzo cicho. Jeśli popatrzyć tylko w jego statystyki, można by dojść do wniosku, że przegrywa życie i powinien na poważnie przemyśleć powrót do kraju. Prawda wygląda jednak inaczej – Sobota gra w niecodziennym klubie o ogromnym zapleczu kibicowskim, jego drużyna potrafi grać w piłkę (nawet jeśli przez większość sezonu była w dołku), a brak liczb wynika z tego, że zmieniła się jego rola na boisku. Zresztą, Sobota gra w St. Pauli najwięcej minut spośród wszystkich zawodników, a niemiecka prasa analizując, czy drużyna z Hamburga się utrzyma, to właśnie Polaka wskazała jako jej największą nadzieję. Dlaczego Sobocie nie wyszło w Brugii? Czemu jego charakter mu przeszkadza w karierze? Czy da się normalnie funkcjonować w drużynie mając problemy z aklimatyzacją? Spotkałem się z Waldkiem Sobotą przy okazji reportażu o St. Pauli i porozmawialiśmy o tym, co się u niego w ogóle się dzieje.

Ani razu nie zastanawiałem się, czy mam wracać do Polski

Co słychać? Zdajesz sobie sprawę, że w Polsce kompletnie zniknąłeś z radarów?

Może tak jest to odbierane, ale uwierz, czuję się szczęśliwy tu gdzie jestem. Dla mnie zawsze najważniejsze było granie, by mieć jak najwięcej minut na boisku. A że zainteresowanie mną osobą jest mniejsze? Nigdy nie stałem w pierwszym rzędzie, więc w ogóle nie odczuwam, by mi czegoś brakowało. Zainteresowanie nie jest zbyt wielkie, ale jeśli ktoś – jak ty – chce się ze mną umówić na wywiad, to nigdy nie odmawiam.

Ludzie nie śledzą 2. Bundesligi i trochę myślą, że przegrywasz życie.

Nie zgadzam się, nie powinniśmy generalizować, moim zdaniem zainteresowanie tą ligą jest dość duże. Poza tym ja jeszcze będąc w Polsce także śledziłem 2. Bundesligę regularnie.

Reklama

Naprawdę?

Tak, na Eurosporcie w poniedziałek leciała Ekstraklasa, a później już nie było żadnych innych meczów, więc odpalałem 2. Bundesligę. Ja mam bardzo dobre zdanie o tej lidze i każdy, kto się nią interesuje, śledzi, wie, że to nie są przypadkowe rozgrywki.

Mówi się, że to najlepsza liga spośród drugich lig.

Zgadzam sie w stu procentach. Praktycznie w każdym zespole są zawodnicy, którzy ocierają się o reprezentację. Większość klubów całkiem niedawno była jeszcze w 1. Bundeslidze. Niejeden zmieniłby zdanie o tej lidze, gdyby się bliżej zainteresował. U nas w klubie gra na przykład Mats Möller Daehli, który jest etatowym reprezentantem Norwegii. Ze mnie są tu także bardzo zadowoleni – i trener, i kibice. Na początku byłem wypożyczony na pół roku i wypożyczenie zostało przedłużone o kolejny rok, a później z kolei wykupili mnie na dwa lata. Trudno o lepszy znak, że jest dobrze.

Z drugiej strony – niby grasz regularnie, ale niewiele z tego wynika, bo liczby jak na ofensywnego zawodnika masz mizerne.

Może na pierwszy rzut oka czarno-biała statystyka tak wygląda, ale ja za piękne oczy nie gram. Nawet jeśli czasem brakuje mi liczb, trener ma do mnie zaufanie i skoro gram w tym sezonie najwięcej minut z całego zespołu, to coś chyba tej drużynie daję. Ostatnio zmieniliśmy taktykę i przed każdym meczem mówimy sobie, że najważniejsze jest zero z tyłu. Często mam przez to sytuacje, że brakuje mnie z przodu, bo priorytetem jest zabezpieczenie strony. Jestem tego świadomy, że moje największe walory jak szybkość, drybling, asysty, indywidualne akcje i mogę to pokazać głównie w ofensywie. Ale ja jestem częścią drużyny, priorytetem jest sukces całego zespołu i potrafię cieszyć się z meczów, w których nie straciliśmy gola. Musieliśmy zmienić koncepcję, bo gdy powiedzieliśmy sobie, że chcemy grać atrakcyjną piłkę, to wyszło nam tak, że po pół roku skończyliśmy na ostatnim miejscu z 11 punktami.

Reklama

waldemar-sobota-hat-wort-gehalten

Pojawiają się głosy, że powinieneś dać sobie spokój i wracać do Polski, ale popatrzyłem wczoraj na stadion, atmosferę, twoją grę, poziom i myślę sobie, że to kompletne bzdury.

Cieszę się, że mogłeś to zobaczyć na żywo, bo naprawdę to klub, który polecałbym każdemu piłkarzowi w Polsce. Atmosfera kapitalna, klub poukładany, jako drużyna dobrze funkcjonujemy. Jak mówię – jestem szczęśliwy z tego, że tutaj jestem. Jeśli mam być szczery, podczas mojego pobytu tutaj ani razu nie zastanawiałem i nie zastanawiam się, czy mam wracać do Polski. Przychodząc tu wiedziałem, że St. Pauli to w Niemczech kultowy klub. Byłem po gorszym okresie w Belgii, pojawiła się opcja 2. Bundesligi – jakieś ryzyko podejmowałem, bo gdy przychodziłem, byliśmy na ostatnim miejscu w tabeli, ale z drugiej strony od zawsze mówiłem, że celuję w niemiecką piłkę. Po rozmowie z trenerem stwierdziłem, że to będzie dobry ruch.

A propos – ile razy trener podczas tego sezonu zdążyłby już wylecieć w Polsce?

No, na pewno by go już nie było. W pierwszej rundzie zdobyliśmy 11 punktów. Po pierwszych 10 kolejkach mieliśmy ich tylko pięć. Ostatnie miejsce, murowany kandydat do spadku. Klub zaufał i został za to wynagrodzony, bo teraz jesteśmy już na ósmym miejscu. Nie ma nerwówki. Wśród kibiców jest wielu, którym oczywiście zależy na dobrym wyniku, ale duża grupa przychodzi wyłącznie dla klubu i miejsce w tabeli jest sprawą drugorzędną. Poniekąd to dla mnie nowość. Jeżeli po dziesięciu kolejkach w Polsce miałbyś pięć punktów, pewnie znaleźliby się kibice, którzy na ulicy potrafiliby ci przekazać dość dosadnie, co o tobie myślą. Tutaj były raczej słowa otuchy. Nawet jeśli wyczuwałeś u kogoś złość, słyszałeś, że wyjdziemy z tego razem.

Nie wolałbyś być jednak wygwizdany? Czasem wiesz, że zawaliłeś i potrzebujesz jakiegoś bodźca.

718759Zamów książkę o St. Pauli polskiego autora (KLIK)

Wiadomo, w końcówce poprzedniej rundy po przegranych spotkaniach, w których nie było zaangażowania, czasami pojawiały się jakieś pojedyncze gesty niezadowolenia. Może nie z wyniku, ale z tego, że nie wkładamy serducha. Pamiętam, że w Śląsku mieliśmy parę rozmów motywacyjnych z kibicami, mimo że były to przecież bardzo udane lata. Od 3-4 spotkań nie potrafiliśmy wygrać – niezadowolenie było od razu. W Belgii też miałem taką sytuację krótko po moim przyjściu, gdy kibice przyszli tłumnie na trening. Do mnie większych pretensji nie mieli, bo ja byłem w klubie dopiero miesiąc. Wiadomo, że jest to motywujące…

A nie paraliżujące?

Motywujące, bo to były okresy, kiedy walczyliśmy o mistrzostwo. Kibice chcieli zaznaczyć, że może wydarzyć się coś historycznego. Nie było tak, że walczyliśmy o spadek.

O, pojechałeś Smudą!

(śmiech) O utrzymanie!

Luz, od kiedy Smuda zaczął walczyć o spadek wszyscy się mylą.

Czytałem właśnie to ostatnio i chyba zostało mi w pamięci. Tak czy inaczej – to były takie rozmowy, które miały pokazać nam, że gramy o coś historycznego. W Belgii od jedenastu lat nie zdobyli mistrzostwa, szmat czasu, presja była ogromna. Mówili nam “teraz albo nigdy”. Ale taka presja raczej mobilizuje.

hamburgs-cenk-sahin-v-li-n-re-kyoung-rok-choi-und-hamburgs-waldemar-sobota-beim-torjubel-

Utożsamiasz się z ideologią St. Pauli?

Z tym, że każdy człowiek jest równy? Oczywiście, że się pod tym podpisuję. Nie mogę oceniać kogoś z powodu tego jak się ubiera czy wygląda. Jego życie, ma prawo o nim decydować. O względach politycznych nie chcę się wypowiadać.

Zawsze komuś podpadniesz.

Wiadomo. To klub, który chce pokoju na świecie. Wczoraj też mogłeś zauważyć (rozmawiamy dzień po meczu z Heidenheim – JB), że była oprawa mówiąca o tym, by nie było już na świecie żadnych wojen. Pod tym chyba też wszyscy się podpiszemy.

(Waldek wyciąga telefon)

Poczekaj, mogę sprawdzić wyniki? Tam już kątem oka w telewizorze widziałem, że jakieś bramki padły. O, Bielefeld strzelił. Niesamowita ta liga jest.

(taka sytuacja powtarza się podczas rozmowy ze trzy razy)

Każdy wie jakie poglądy są tutaj wskazane, a na które nie ma miejsca. Często zdarzają się sytuacje, że jesteśmy zapraszani na jakieś akcje czy przedsięwzięcia. Ostatnio byłem dwa razy w szkółkach maluchów. Mówimy o piłce, pokazujemy, odpowiadamy na pytania, ale to głównie pytania, wiadomo, jak to jest być piłkarzem. Są u nas zawodnicy, którzy są w klubie od zawsze i da się wyczuć, że są mega szanowani przez kibiców i to raczej ich biorą na różne akcje społeczne. Takim zawodnikiem jest na pewno Jan-Philipp Kalla, który ma ogromny respekt nawet mimo tego, że czasem nie ma go nawet na ławce. Generalnie nie ma piłkarzy, którzy chcą na siłę zaskarbić sobie serca kibiców. Lepiej pokazać się na boisku niż się podlizywać. To mi pasuje i z tym się także utożsamiam.

Zmieniłeś w jakiś sposób światopogląd dzięki St. Pauli?

Jak powiedziałem – podoba mi się większość inicjatyw związanych z człowieczeństwem, takich ludzkich. Na święta klub zorganizował na przykład posiłek dla wszystkich potrzebujących. Byli to ludzie obracający się, żyjący, koczujący – jakkolwiek to nazwać – na naszej dzielnicy i nie tylko. Klub dba o tych, którzy żyją na ulicy, a jak pewnie widziałeś, jest ich dość dużo. Wiedzą, że zawsze dostaną od klubu pomoc.

 C-b5x6pXsAEr3kB

Jak to jest przechodzić przed meczem przez tak kozacki tunel?

Robi wrażenie, co? Gdy pierwszy raz idziesz, jest jedno wielkie wow. Przechodzenie przez tunel jest skrupulatnie zaplanowane. Drużyna przyjezdna ma gdzie indziej swoją szatnię, na rozgrzewkę wpuszczana jest innym wejściem – wszystko po to, by po raz pierwszy przeszła przez ten bojowy tunel przed meczem. Tunel ma zrobić na nich wrażenie i powiedzieć im, że nic nie zostanie im tu w naszym piekiełku odpuszczone.

Wam to pomaga?

Niejednokrotnie mieliśmy przez trenerów robione odprawy na temat tego tunelu. Mieliśmy okres, gdy nie potrafiliśmy punktować w domu.

Czyli tunel przestraszył bardziej was.

Może nie do końca przestraszył, ale coś nie funkcjonowało. Mieliśmy odprawę i trenerzy kładli nam do głowy, że na każdym, kto widzi ten tunel, od razu robi wielkie wrażenie. Stojąc w tunelu musimy wiedzieć, że tanio skóry nie sprzedamy. Nawet jeśli ktoś jest doświadczonym piłkarzem, to i tak go trochę zawsze złapie. Ten mały tunel obrazuje całą naszą dzielnicę. Mimo że czasem jest ciężko, czasem jesteś skazany na życie na ulicy, z każdej sytuacji jest wyjście, bo wspólnie można wiele.

waldemar-sobota-

Spytam cię wprost, bo myślałeś o tym nie raz i na pewno masz gotową odpowiedź. Dlaczego ci nie wyszło w Belgii?

W Brugii był ogromny głód mistrzostwa. Nie zdobyli go przez 11 lat, strasznie długo, wytworzyła się bardzo duża presja. Przychodziłem świeżo po dwumeczu Śląsk – Brugia, w którym się wyróżniałem, więc siłą rzeczy wiązano ze mną bardzo duże nadzieje, trzeba tak to otwarcie przyznać. Nie będę zrzucał winy, że trener to czy tamto, ale trenera, który mnie ściągał, nie było już po tygodniu. Oczywiście nie wpłynęło to pozytywnie na moją pozycję w drużynie. Nie uważam jednak, że ten okres był całkowicie zły, pierwszy rok był w moim wykonaniu niezły. Strzeliłem sześć bramek, miałem pięć asyst. Oczekiwano po mnie jednak więcej. Nie zdobyliśmy mistrzostwa, nie najlepiej zaczęliśmy kolejny sezon, pomimo tego że zakwalifikowaliśmy się do europejskich pucharów. Wiadomo, jak to jest – po paru spotkaniach nie miałem bramki, w tabeli nie było kolorowo, ktoś doszedł do wniosku, że potrzeba wzmocnień. Krótko przed zamknięciem okienka transferowego ściągnięto nowych zawodników i zaczęły się wyboiste czasy.

Zawsze byłem nauczony, że gram. Dla mnie nie było czegoś takiego, że jestem odstawiony. Mogłem siedzieć raz, dwa, ale trzeci mecz już musiałem grać. Pamiętam jak graliśmy u  siebie z Torino w LE. Trener zawsze zabierał do hotelu 20 zawodników by było zastępstwo, jakby ktoś zachorował przez noc. Okazało się, że nie zmieściłem się nawet na ławce. Trener przed meczem poinformował mnie, że mam dalej pracować, wiadomo jak to trener, ale dla mnie to był pierwszy cios. Takie rzeczy zostawiają w mojej psychice ślad. Mimo że później dostawałem jakieś pojedyncze szanse, to był to już dla mnie klarowny sygnał. O, przyszli nowi zawodnicy, ja odstawiony, więc sprawa jasna. Głowa nie funkcjonowała już tak jak powinna. Siedziałem na ławce, były dwie zmiany w meczu i szkoleniowiec nie dokonywał nawet trzeciej. Dobijały mnie takie sytuacje. Nie rozmawiałem zbyt często z trenerem, chciałem przekonać grą a nie gadaniem. W zimę pojechałem z drużyną na obóz, ale pojawiały się słuchy, ze pójdę na wypożyczenie i w końcu tak się stało. Gdy odchodziłem i było pewne, że idę do St. Pauli trener Preud’homme – nic mu nie ujmując, jest dobrym fachowcem, w kolejnym roku zdobył mistrzostwo – wziął mnie na rozmowę pożegnalną i powiedział:

– Na treningu jesteś jednym z najlepszych. Ale coś nie tak było z tobą na meczach.

Pomyślałem sobie: może gdyby częściej mnie brał na rozmowy, zwrócił uwagę na pewne rzeczy, potoczyłoby się inaczej.

To nie zdawałeś sobie sprawy z tego, że na meczach grasz gorzej?

Nie no, jasne, że wiedziałem. Jeśli nie spełniasz oczekiwań, nie strzelasz bramek, nie masz kluczowych podań – nawet jeśli w twarz ci tego nie powiedzą, wyczuwasz, jakie są wokół ciebie nastroje. Ale gdyby trener mi to wcześniej powiedział, w ogóle gdyby częściej ze mną rozmawiał, może moja głowa przetrawiłaby to w inny sposób i zaczęła inaczej funkcjonować. Ale nie mam do nikogo żalu, bo jestem teraz szczęśliwy i to najważniejsze. Nie rozmyślam.

Łatwą drogę wybrałeś. Najłatwiej jest pójść gdzie indziej.

Dobrze, że o tym mówisz, aczkolwiek to należy sprecyzować, ponieważ ja już jestem takim typem, że bardzo trudno mi zaufać drugiej osobie. Dobieram sobie ludzi, z którymi funkcjonuję, nie dopuszczam do bliższej relacji. Może to przenosi się na sport. Jeżeli poczuję, że zaufanie jest nadwyrężone, sprawa jest u mnie przegrana. Szukam drogi awaryjnej i dobrego rozwiązania sytuacji dla siebie. Jeśli ktoś raz stwierdzi, że się nie nadaję, zapala się lampka, że to już koniec. Trzeba iść tam, gdzie mnie będą chcieć i ktoś mi zaufa na tyle, że nawet jeśli zdarzy mi się  słabsze spotkanie, wciąż będą na mnie liczyć. Lubię, gdy trener weźmie mnie na bok i powie, że wciąż mi ufa.

Trochę ci to pewnie przeszkadza w karierze.

Tak. Życie codzienne nieświadomie przenoszę na sport, ale taki już jestem. Nie potrafię tego zmienić. Z drugiej strony na szczęście w piłce nie miałem zbyt wiele takich sytuacji, że ktoś mnie odstawił. W sumie ta w Belgii to była jedyna, a mam już trzydziestkę prawie na karku, więc nie jest źle.

 WID-9965

Zakładałeś w ogóle będąc młodym chłopakiem, że zrobisz karierę w piłce? W wieku 20 lat grałeś jeszcze w IV lidze, w Ekstraklasie pojawiłeś się dopiero jako 24-latek. Podejrzewam, że powoli mogłeś szukać sobie planu B.

Wiadomo, że różne myśli chodziły po głowie. Na Opolszczyźnie od lat nie mamy żadnego klubu w Ekstraklasie, niewielu piłkarzy się wybiło, bo nie jest to województwo, z którego łatwo się wydostać. Klub z Ekstraklasy w okolicy to zawsze jakiś punkt zaczepienia. Zawsze starałem się planować tę karierę krok po kroku. Może nie dochodziło do mnie, że dojdę aż tutaj, ale wiedziałem, że to się opłaci. Zawzięty byłem. Przychodziłem ze szkoły i od razu odrabiałem prace domowe, by jak najszybciej wyjść na boisko. Całe popołudnie potrafiłem grać w piłkę. Wiedziałem, że poświęciłem temu tyle czasu, że po prostu zostanę za to wynagrodzony. Ciężko to nazwać dążeniem do celu, ja po prostu kilka godzin dziennie spędzałem z piłką przy nodze. Później zacząłem grać w czwartej lidze. Wiadomo, jaki panował klimat. Grill po meczu, muzyka, zawsze jakieś drobne za zwycięstwo, groszowa premia, ale i tak każdy się cieszył. Dobrze, że to przeżyłem. W piłce skosztowałem ze wszystkiego, bo byłem na każdym poziomie od czwartego w górę. Zdarzyły się też kluby, które niekoniecznie były zabezpieczone finansowo. Coś było obiecane, nie zostało wypłacone i nie zostanie już nigdy, człowiek już dawno o tym zapomniał.

Podejrzewam, że w tych niższych ligach wyglądało to tak, że brałeś piłeczkę, jechałeś, a na twoje nogi urządzano jedno wielkie polowanie.

Tak można powiedzieć. Były sytuacje, gdy ktoś musiał się mną szczególnie zaopiekować i dostawał zadanie, by raz mnie sfaulować, a potem już zejdę. Dopóki noga nie była złamana, grało się dalej. W Kluczborku grałem z przodu i tylko to mnie interesowało. Gdy traciłem piłkę, inni byli od tego, by ją odebrać.

Zrobiłeś tam taką furorę, że aż zastrzegli dla ciebie numer.

Poszedłem tam do III ligi i szybko zrobiliśmy dwa awanse. Dla takiego małego miasta to była ogromna sprawa, gdy przyjeżdżały takie marki jak Widzew, Pogoń, Zawisza. Wszyscy tym żyli. Po meczu zawsze zostawaliśmy w naszym gronie, było swojskie jedzenie, które przygotowywali ludzie z okolicy. Taka fajna, rodzinna atmosfera. W Kluczborku zacząłem też zarabiać jakieś pieniążki. Mieszkałem z rodzicami, więc mogłem wyżyć z tego na spokoju. W Śląsku Wrocław miałem świetny okres. Mistrzostwo, trzy razy podium, Superpuchar… Do dzisiaj od czasu do czasu oglądam filmik, jak wjeżdżaliśmy autokarem na rynek, ilu kibiców przyszło świętować. Były jakieś niejasności w szatni, sporo się o nas pisało, ale najlepszą odpowiedź dawaliśmy zawsze na boisku. Ktoś z kimś się pokłócił, prasa pisała, ale dla nas to był paradoksalnie kolejny bodziec i jako szatnię nas scalało. Wszyscy mówili: co tam się dzieje? A my jeszcze byliśmy bliżej siebie i to nas doprowadziło do sukcesów. Na konfliktach byśmy daleko nie zajechali.

Ty w ogóle byłeś w nie zamieszany? O tobie panuje raczej opinia, że jesteś sumienny, bezkonfliktowy, pokorny. Łatwy do prowadzenia.

Zgoda, jestem raczej spokojny. Może nie małomówny, bo jak zdążyłeś się przekonać, jak chcę to potrafię (śmiech). Z wiekiem mi to przybyło, kiedyś taki nie byłem. Jak się teraz rozkręcę, potrafię gadać i gadać. Nie aklimatyzowałem się od razu. Teraz już wchodzę do szatni i jestem pewny siebie, trzydziestka na karku, człowiek niejedno widział. Ale na początku wchodziłem do szatni i nie od razu było tak, że miałem tam kolegów. Obserwowałem, po jakimś czasie zaczynałem się mniej czy więcej odzywać. Taki mam już sposób bycia, czasem ciężko to zaakceptować, ale większość uznawała, że to OK. Z drugiej strony może jestem spokojny, ale po czasie łapię kontakt i nie jestem odludkiem. Z każdym pogadam, nie mam problemu z tym, żeby się zaaklimatyzować. Gdy byłem młodszy, trochę to przeszkadzało, ale miałem wokół siebie doświadczonych zawodników, którzy wprowadzali mnie i wiedzieli, że potrzeba mi czasu. Nawet jeśli byłem mniejszy i mniej mówiłem – grą pracowałem na szacunek. A otwierałem się po czasie.

W Śląsku podobno zapraszałeś ludzi z okolicy na mecze i byłeś w stanie wykupić nawet 100 biletów.

Pochodzę z miejscowości, która jest bardzo malutka. Zrobię małą reklamę przy okazji, bo w ogólnopolskich mediach pewnie nikt tej miejscowości nie wymienia (śmiech). Schodnia w opolskim. Dla mieszkańców to było coś wielkiego, że ktoś z ich stron grał w Śląsku Wrocław. Każdy każdego zna, wyjazd do Wrocława to była duża rzecz. Przez rodziców czy znajomych tworzyła się lista osób, które chcą jechać na mecz, czasami dochodziło nawet do setki. Dostawałem tę listę, rezerwowałem te bilety i przekazywałem dalej. Zdarzyło się to parę razy opłacić z własnej kieszeni.

Zobacz, co narobiłeś. Odszedłeś ze Śląska i spójrz, jak wyglądają trybuny.

Nawet jeśli z kimś znałem się tylko z widzenia – to było fajne, że się mną interesują. Czemu miałbym tego nie zrobić w kierunku ludzi, z którymi się znam?

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Komentarze

26 komentarzy

Loading...