Nie ma co ukrywać, że Jose Mourinho jasno ustalił priorytety – patrzy w terminarz i wie, że drogę do Ligi Mistrzów przez krajowe rozgrywki ma długą i krętą, dlatego chce do elity przebić się przez Ligę Europy. A skoro tak, musi w weekendy kombinować, czasem wystawić bardziej rezerwowy skład, cofnąć zespół i liczyć, że mimo wszystko coś z tego będzie. Niestety dla Portugalczyka, dziś plan nie wypalił, Arsenal na jego numery się nie nabrał.
Kluczowy dla losów spotkania okazał się początek drugiej połowy, to wtedy Kanonierzy przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę. Najpierw uderzył Xhaka – dobrze, ale jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że z tym strzałem taki gość jak de Gea by sobie poradził. Jednak na jego nieszczęście, piłka odbiła się jeszcze od pleców Herrery i wpadła mu za kołnierz, a tutaj nie miał nic do powiedzenia. Na 2:0 podwyższył z kolei Welbeck – Arsenal zaatakował z prawej strony, pierwsza próba dośrodkowania została zablokowana, ale powtórka sięgnęła już celu. Anglik dobrze ustawił się w szesnastce, dostał piłkę na głowę i z bliska nie mógł zrobić nic innego, jak pokonać hiszpańskiego bramkarza.
Beautiful goal from Xhaka.pic.twitter.com/CAnwg3z7Sf#COYG #arsvsmun #EPL
— Ari Tumijo (@AriTumijo) 7 maja 2017
Czerwone Diabły nie potrafiły się po tych dwóch ciosach podnieść. Mourinho reagował, wpuścił Rashforda i Lingarda, ale pacjent nie dawał oznak życia – Arsenal kontrolował mecz, kibice zgromadzeni na Emirates raczej nie obgryzali paznokci z nerwów, bo też wiele się nie działo. Dwukrotnie uderzył z dystansu Rooney i to właściwie tyle. Jeśli fani United spodziewali się huraganu w szesnastce Cecha, to dostali ledwie lekką bryzę.
A szczerze mówiąc, początek tego meczu nie zwiastował takiego scenariusza. United, choć grający bez Pogby, nie przestraszyli się rywala, myśleli nawet o przejęciu inicjatywy. Niestety dla nich, zmarnowali swoją szansę z początku – strzał Martiala obronił Cech – a im dalej w las, tym było trudniej. Piłkarze Mourinho, zapewne zgodnie z taktyką, zaczęli się cofać, natomiast Arsenal wcielał się w rolę dealera i rozdawał karty. I o ile w spotkaniu z City, taki obrót spraw Mourinho bardzo odpowiadał, o tyle Arsenal na sztuczki Portugalczyka był za sprytny i nie dał się wkręcić. Choć mieli swoje za uszami (podanie Holdinga do Rooneya i parada Cecha), to jednak zasłużyli na cały łup z meczu.
Ciekawe jak przyszłość rozsądzi plan Portugalczyka – o czołowej czwórce powinien już zapomnieć, ma cztery punkty straty do lokalnego rywala. Pewnie to przewidział, jasno stawiając na Ligę Europy, ale aż trudno jest wyobrazić sobie rozczarowanie, które panowałoby w czerwonej części Manchesteru, gdyby w finale (albo już w półfinale) drugoligowych europejskich rozgrywek coś nie poszło po myśli trenera.
*
O czwórkę walczy za to Liverpool i skoro nie ma już innej opcji na awans do europejskiej elity, to każdy z fanów The Reds wyobrażał sobie, że ekipa Kloppa da maksa z siebie w lidze. Niestety, dziś na to nie wyglądało – Liverpool tylko zremisował 0:0 z Southampton, a grał przecież w przyjaznych ścianach Anfield.
Choć byśmy chcieli, nie możemy powiedzieć, że był to mecz, o którym będziemy opowiadać wnukom za ileś lat, bo prawdopodobnie w pamięci zastąpią go inne wspomnienia – malowanie ścian czy wykład z BHP. Nie działo się bowiem wiele, Święci nie potrafili w ogóle zagrozić bramce Mignoleta (zero celnych strzałów), natomiast Liverpool, choć celne strzały oddawał, nie łapał się na definicję kanonady. Ot, co jakiś czas piłkarze Kloppa walnęli z dystansu, ale Forster te próby spokojnie łapał, co jest ich najlepszą recenzją.
Tak naprawdę gol mógł paść dwukrotnie. Najlepsza sytuacją był oczywiście rzut karny, ale specjalista pokroju Milnera – w tym sezonie trafiał wszystkie jedenastki – w końcu się pomylił. Uderzył nawet znośnie, ale Forster go wyczuł i strzał odbił. Była jeszcze okazja Grujica w końcówce, ale znów błysnął bramkarz gości, zbijając uderzenie nad poprzeczkę.
Sami widzicie: mało tego wszystkiego, nie tak powinien grać kandydat do Ligi Mistrzów z ligowym średniakiem. W efekcie Liverpool wciąż jest z przodu, ale jeśli Arsenal wygra dwa zaległe spotkania, będzie za The Reds tylko o krok, bo o jeden punkt.
*
Liverpool – Southampton 0:0
Arsenal – Manchester United 2:0
Xhaka 54, Welbeck 57′