Koło zamachowe włoskiej machiny korupcyjnej. Najważniejsze nazwisko na liście oskarżonych w aferze calciopoli, która zatrzęsła włoską piłką najmocniej w jej długiej historii. Ten, którego przekręty najpierw dały, a później odebrały Juventusowi mistrzowskie tytuły oraz skazały na rok banicji w Serie B, a jednocześnie ten, którego wcześniej uważano za prawdziwego magika, jeżeli chodzi o penetrację rynku transferowego. Luciano Moggi wraca do futbolu.
Choć trzeba to zaznaczyć na wstępie – zdecydowanie nie tak wielkiego, do jakiego był kiedyś przyzwyczajony. Nie przed blaski fleszy towarzyszące zmaganiom w Lidze Mistrzów czy Serie A, a po cichu, prawie niezauważony. Do Albanii, a konkretnie – do Partizani Tirana.
Czyżby zespół, który od ponad dwóch dekad nie potrafi odzyskać mistrzostwa kraju uznał, że tu już nie ma co trenować, tu trzeba zacząć dzwonić? Jak mówi Włoch, przyjął propozycję tylko ze względu na przyjaźń z prezesem klubu, Gazmentem Demim, któremu zresztą nie ma się wtrącać w kompetencje, a jedynie robić to, w czym zawsze był naprawdę dobry. I nie, nie chodzi tutaj o naganianie Partizani przychylnych sędziów.
– Mam pełnić funkcję doradczą. Gdy klub będzie chciał sprowadzić, powiedzmy, napastnika, mam się mu przyjrzeć albo zaproponować swoich kandydatów. To wszystko.
Mimo wszystko fakt, że ktoś decyduje się na oficjalne zatrudnienie persony o takiej przeszłości i takim bagażu grzechów jak Moggi, zakrawa o komedię. Choć to, że akurat zespół z ligi albańskiej, uważaną za jedną z najbardziej skorumpowanych, zdecydował się umożliwić mu comeback, jakoś szczególnie nas nie dziwi…