Nigdy nie ceniliśmy przesadnie organów dyscyplinarnych w Hiszpanii – wydawało nam się, że o wysokości kary decyduje tzw. dyspozycja dnia, ewentualnie szeroko pojęte „dobro piłki”, a nie sztywne zasady. Delikatnie rzecz ujmując – dzisiejsza decyzja o karze jednego meczu zawieszenia dla Sergio Ramosa utwierdza nas w przekonaniu, że to jakiś pieprzony kabaret.
Jeden mecz zawieszenia dla Sergio Ramosa za faul na Leo Messim, który przy odrobinie wolniejszej reakcji Argentyńczyka mógł skończy mu sezon.
Jeszcze raz: jeden mecz. Za ten faul.
Już sam fakt, że Real dosyć bezczelnie złożył odwołanie od tej kartki wydawał nam się idiotyczny, ale decyzja o tak symbolicznej karze to już zwyczajnie hańba dla osób, które podjęły tę decyzję. Nie trzeba mieć zbyt bujnej wyobraźni, by odczytać, co stałoby się z nogami Messiego, gdyby nie zdążył ich cofnąć i wpadł między te sanki Ramosa. Tymczasem w oficjalnym uzasadnieniu Komitet Rozgrywek wydaje się brać pod uwagę nie sam atak Ramosa, ale to, jak zachował się Messi. W oficjalnym komunikacie hiszpańskiego związku piłkarskiego czytamy, że to „zwykłe” naruszenie przepisów, które nie upoważnia Komitetu Rozgrywek do surowszej kary, przeznaczonej przede wszystkim dla zawodników, którzy spowodowali kontuzję u rywala. Serio. Innymi słowy – wykonując dwa dokładnie identyczne, bandyckie wślizgi da się otrzymać i 1, i 5 meczów kary.
Nie chcemy już się pastwić i zestawiać faulu Ramosa z podobnymi, które kończyły się złamaniami i zawieszeniami na kilka meczów, wspomnijmy jedynie, że Marco Livaja za tę akcję otrzymał karę 5 meczów zawieszenia.
Co więc musiałby zrobić Ramos, by opuścić chociaż dwa mecze? Porwać Messiego i zażądać okupu? Uciąć mu palca? Wbić nóż w nerki? Czy jedynym wyjściem jest ironiczne skomentowanie oklaskami decyzji sędziego, za które Neymar dostał dwa mecze kary? No i przede wszystkim – bardziej szkodliwy atak na złamanie nogi, czy brak szacunku dla sędziego?
Dzisiaj w innym tekście Krzysztof Stanowski napisał tak:
Ramos został zawieszony na jeden mecz. Najciekawszą książką o hiszpańskim futbolu byłyby billingi Florentino Pereza.
Trudno zaprotestować. Jeśli bowiem w grę nie wchodziły tu żadne zakulisowe gry a jedynie czysta ocena starcia Ramosa i Messiego… Wówczas najciekawszą książką o hiszpańskim futbolu byłby wydruk badań okulistycznych członków tamtejszych organów dyscyplinarnych.