– Z racji pełnionych obowiązków, bycia kapitanem Torino, co akurat w tym klubie jest wielką nobilitacją, miałem do czynienia z kilkoma ważnymi kibicami, postawionymi na samej górze, jeśli wiesz o co chodzi… Po losowaniu pisali, że szykują jakąś niespodziankę. Dodawali otuchy, że będą mnie wspierać. Nie zdziwię się, gdy w kilku miejscach, na lotnisku lub pod hotelem, usłyszę znów: „Glik, Glik, Glik…”, które śpiewali mi na stadionie podczas meczów. To miłe, pokazuje, dlaczego ten półfinał będzie dla mnie wyjątkowy – mówi w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” Kamil Glik, półfinalista Champions League w barwach Monaco.
FAKT
Koniec eksperymentów Jacka Magiery.
Kilku ostatnich spotkań rundy zasadniczej, m.in. z powodu urazu niektórych graczy i pauzy za żółte kartki, trener Magiera potraktował jeszcze jako poligon doświadczalny. Zapłacił za to m.in. remisem z Koroną (0:0) u siebie.
– Zagraliśmy bardzo brzydko, jestem zły, ale i z tego nieprzyjemnego doświadczenia można wyciągnąć odpowiednie wnioski i nie powielać błędów – mówił szkoleniowiec Legii.
Czas na kolejne eksperymenty ze składem albo przerzucanie zawodników z miejsca na miejsce na boisku się skończył. Wszystko podporządkowane jest lidze.
A dla Joana Romana – koniec sezonu.
Joan Roman (24 l.), najlepszy obok Roberta Picha (29 l.) piłkarz Śląska w rundzie wiosennej, zakończył sezon. Skrzydłowy wyjechał na leczenie kontuzjowanego stawu skokowego do Barcelony. Tamtejsi lekarze są zdania, że konieczna jest operacja.
Michał Probierz mówi, że… „nie jest zupą pomidorową”.
Trener Jagi nie przepuścił okazji, by grzmotnąć w system rozgrywek, z którym, co wiele razy podkreślał, my nie po drodze. Nie wszystkim spodobały się też „gratulacje” złożone zespołowi. Jedni uznali wypowiedź Probierza za żart, drudzy za prowokację. I wypominali, że szkoleniowiec z Podlasia już gratulował tytułu Lechowi czy Legii. Jego przemówienie w Gliwicach było żartem czy medialną grą?
– A proszę sobie wybrać. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, co to było. Ci, którzy się oburzyli – mają do tego prawo. Nie jestem zupą pomidorową, by każdy mnie lubił. Nie mam najmniejszego zamiaru kogokolwiek nakłaniać, by na to nasz życie niekiedy spojrzeć z dystansu.
GAZETA WYBORCZA
Leo Messi podpalił Madryt. Dariusz Wołowski pisze między innymi o symbolice gestu zdjęcia koszulki przez Argentyńczyka przed kibicami Realu.
Małomówny, skryty Messi wykonał na koniec symboliczny gest, który wzburzył Hiszpanię. Po golu podbiegł do trybun, zdjął koszulkę i pokazał ją kibicom Realu. Stał przed nimi mały prześladowca Królewskich, piłkarz, który zapisał największy rozdział w dziejach klasyku. Wbił Realowi 23 gole, z czego 16 w lidze, 2 w Lidze Mistrzów, 5 w Superpucharze Hiszpanii. Za jego plecami są trzy legendy Królewskich: Alfredo di Stefano (18 bramek), Cristiano Ronaldo (16), Raul Gonzalez (15). Pokazuje to dobitnie, kto jest w tej zaciekłej rywalizacji największy.
W koszulce Barcy Messi zdziałał na boisku bezdyskusyjnie więcej niż Ladislao Kubala, Johan Cruyff, Diego Maradona czy Ronaldinho. „Zapowiedź” nadeszła w sezonie 2006/07, gdy w starciu z Realem na Camp Nou zdobył hat tricka w meczu zakończonym wynikiem 3:3. Przez następną dekadę ośmiu sławnych trenerów zespołu z Santiago Bernabeu szukało lekarstwa na powstrzymanie małego Argentyńczyka. Bezskutecznie. Zinedine Zidane też tego nie potrafił.
SUPER EXPRESS
Messi ustrzelił pięćsetnego gola w barwach Barcelony i pokazał, kto jest najlepszy.
Strzelając dwa gole Realowi, Messi umocnił się też na pierwszym miejscu klasyfikacji wszech czasów, jeśli chodzi o strzelców w El Clasico. Leo ma teraz 23 trafienia w tych spotkaniach, a w sumie, w barwach Barcelony, okrągłe pięćset (343 w lidze hiszpańskiej, 94 w Lidze Mistrzów, 43 w Pucharze Króla, 12 w Superpucharze Hiszpanii, 5 w klubowych mistrzostwach świata i 3 w Superpucharze Europy). Po zadaniu decydującego ciosu Messi podbiegł do narożnika, zdjął koszulkę i pokazał ją stadionowi, jakby chciał powiedzieć: „Patrzcie, kto jest najlepszy”.
„Pięćsetny gol Messiego musiał być taki jak Leo: czyli wyjątkowy. I taki był” – stwierdził z wielką satysfakcją Gerard Pique.
Nowy sztab szkoleniowy Ruchu to – jak mówi Wojciech Grzyb, były piłkarz Niebieskich – prawdziwy koktajl Mołotowa.
– Wierzę, że Ruch się utrzyma w lidze – mówił wczoraj na konferencji Warzycha. – Czeka nas trudne zadanie, które jest do wykonania. Boisko zweryfikuje, czy strzał zarządu był dobry. Myślę, że zdołamy utrzymać Ruch w Ekstraklasie. Nie chcemy robić rewolucji, bo nie ma na to czasu. Nie boję się tej pracy, odpowiedzialności. To dla mnie szansa, aby zaistnieć na polskim rynku – podkreślił.
Wiele po nowym szkoleniowcu obiecuje sobie Wojciech Grzyb, były gracz Ruchu. – Ten sztab tworzy mieszankę wybuchową, taki koktajl Mołotowa. Oby to zapaliło – ocenił obrazowo Grzyb.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dla Kamila Glika szykuje się gorące powitanie w Turynie.
Telefon w piątek musiał być rozgrzany.
Oj tak. Znajomi z Włoch dzwonili, pisali sms-y. Z ludźmi z Torino jestem w stały kontakcie. Mamy świetne relacje. Dyrektor sportowy czy trener Sinisa Mihajlović gościli u mnie na meczach z Manchesterem City i Borussią Dortmund po których dyskutowaliśmy o naszym świetnym sezonie na kolacji. Odezwał się też Giampiero Ventura (obecnie selekcjoner reprezentacji Włoch – przyp. red.). Śmiał się, że coś nie można mnie wygonić z Włoch, że jesteśmy nierozłączni. Pewnie będzie na meczu w Turynie, jak kilku innych dobrych znajomych. Spora grupa przyjdzie też do Monaco, bo z Turynu można spokojnie przyjechać tu nawet samochodem.
W Turynie pana ubóstwiali. Poniekąd wraca pan do domu.
Z tego co wiem szykują mi jakieś gorące powitanie. Z racji pełnionych obowiązków, bycia kapitanem Torino, co akurat w tym klubie jest wielką nobilitacją, miałem do czynienia z kilkoma ważnymi kibicami, postawionymi na samej górze, jeśli wiesz o co chodzi… Po losowaniu pisali, że szykują jakąś niespodziankę. Dodawali otuchy, że będą mnie wspierać. Nie zdziwię się, gdy w kilku miejscach, na lotnisku lub pod hotelem, usłyszę znów: „Glik, Glik, Glik…”, które śpiewali mi na stadionie podczas meczów. To miłe, pokazuje, dlaczego ten półfinał będzie dla mnie wyjątkowy.
Antoni Bugajski pisze o piłkarzach, którzy wiosną dawali swoim zespołom sporo pozytywnych impulsów – Frączczaku, Kuciaku, Kostewyczu, Kucharczyku, Stemaszce czy Sheridanie. Tutaj fragment o snajperze Arki:
Ładnie przedstawił się jesienią, a w tym roku jeszcze docisnął gazu. Nie strzelił gola tylko w dwóch ligowych meczach, w których zagrał. Arka ma problem z napastnikami, a bez Siemaszki to byłaby już zupełna katastrofa. 31-letni piłkarz nagle zaistniał w ekstraklasie, co jest fajnym sygnałem dla wszystkich, którzy nie wierzą, że da się przebić do elitarnego grona. W swoich dwóch pierwszych meczach nowy trener Leszek Ojrzyński wstawił Siemaszkę do podstawowego składu, a to dobrze wróży zawodnikowi przed rundą finałową.
Lech zimą dokonał mistrzowskiej podmianki – Kostewycz już lepszy od Kadara.
Pozyskany zimą za 350 tys. euro Kostewycz miał w sobotę drugą asystę w ekstraklasie i w tej klasyfikacji jest już lepszy od Tamasa Kadara. Można zatem stwierdzić, że w dwa miesiące, bo tyle minęło od debiutu Ukraińca w Polsce, zrobił więcej niż jego poprzednik przez dwa lata. Kadar w dobrej formie był tytanem, ale… tylko defensywy. W ofensywie wystarczą palce jednej ręki, żeby policzyć jego dobre zagrania. Kiedy nie musiał, starał się nie wyściubiać nosa z własnej połowy.
Sandecja ma problem – ma lidera w 1. lidze, nie ma stadionu na ekstraklasę.
Wywalczenie promocji to jedno, ale spełnienie wymagań licencyjnych stanowi większy problem. Wybudowany w 1970 roku stadion Sandecji jest jednym z najbardziej zaniedbanych na zapleczu ekstraklasy. Rozgrywanie na nim meczów w najwyższej lidze jest niemożliwe. Zaplanowano modernizację, w którą mocno zaangażowało się miasto. – Prezydent zna projekt rozbudowy stadionu. Będziemy to robić sukcesywnie, po jednej trybunie – zapewnia prezes.
W Nowym Sączu myślą o arenie zastępczej na czas modernizacji obiektu. W grę wchodzą dwa miasta: Mielec (stadion Stali) i Kraków (obiekt Cracovii).
Piłkarzem Roku w Premier League został mały gigant z Chelsea – N’Golo Kante.
Nie drugi najskuteczniejszy piłkarz Chelsea Eden Hazard. Nie największa gwiazda Tottenhamu Harry Kane. I nie lider najlepszych strzelców Premier League Romelu Lukaku. W tym roku nagroda dla Piłkarza Roku w Anglii powędrowała do zawodnika, który nie rzuca się w oczy. Na koncie ma tylko jednego gola i dba głównie o to, by rywale nie rozwinęli skrzydeł. Tacy zawodnicy, owszem, są chwaleni, ale główne nagrody najczęściej otrzymują koledzy z ataku. Skoro tym razem zrobiono wyjątek, to znaczy, że mamy do czynienia z wyjątkowym piłkarzem. I takim właśnie jest N’Golo Kante.
– Jak tylko mieliśmy piłkę, wiedziałem, że za chwilę znów się pojawi i będzie chciał ją nam odebrać. A nawet, gdy miałem pewność, że jednak jest trochę czasu, bałem się, że zaraz przybiegnie, więc podświadomie zaczynałem przyspieszać akcję – mówi o pomocniku Chelsea Troy Deeney, kapitan Watfordu. – On jest wszędzie. Jak patrzę na jego grę, mam wrażenie, że widzę go podwójnie: raz na lewej, raz na prawej stronie. Tak, jakbym brał z bliźniakami – dodaje Hazard.
fot. FotoPyK