Choć nie sądziłem, że kiedykolwiek będzie mi dane napisać coś podobnego, muszę stwierdzić, że w kontekście zbliżającego się wielkimi krokami boju Realu Madryt z Barceloną, pod nieobecność zawieszonego za pyskówki Neymara (już raczej się nie wywinie), z mniej oczywistych postaci dziwnie zaczynam obawiać się – uwaga, będzie szok i niedowierzanie – Paco Alcácera. Trzeba bowiem przyznać, że atakujący Barcelony jest ostatnio w podejrzanie wysokiej formie…
Warto zauważyć, że – licząc od początku lutego – gdy tylko dostawał on od Luisa Enrique więcej niż niż pół godziny gry, trafiał w każdym z ligowych starć. Konkretniej wyglądało to tak:
– Pierwszy skład przeciwko Athleticowi 4 lutego, 90 minut i gol na 1:0;
– Drugie 45 minut przeciwko Sportingowi 1 marca i gol na 4:1;
– Pierwszy skład przeciwko Granadzie, 73 minuty, gol na 2:1 i asysta przy bramce na 4:1;
– Pierwszy skład przeciwko Realowi Sociedad, 79 minut na boisku, zwycięski gol na 3:2 i znaczny udział przy trafieniu Messiego na 1:0.
Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, Paco Alcácer na tę chwilę może też zresztą pochwalić się lepszą częstotliwością w strzelaniu bramek niż… właśnie Neymar. Uważany przez wielu – rzecz jasna wraz z innym byłym graczem Valencii, André Gomesem – za symbol nieudacznictwa napastnik do siatki trafia średnio co 187 minut, podczas gdy Brazylijczyk na listę strzelców potrzebuje ich 255.
Niezależnie od tego, czy w tym przypadku statystyk szukać należy przed czy za granicą wyznaczającą kłamstwo, fakty są takie, że Hiszpanowi już raz, na trzy kolejki przed końcem sezonu 2014/15, udało się zabić nadzieje Królewskich na mistrzostwo, również na Santiago Bernabéu.
Często przecież bywa tak, że w kluczowych momentach najgroźniejsi okazują się ci napastnicy, których w pewien sposób się lekceważy (może z wyjątkiem Dariusza Zjawińskiego).
No, chyba że Barcelona koniec końców postanowi wyjść w ataku jedynie dwójką napastników. Szczerze mówiąc, jakoś w to jednak wątpię.
* * *
Czy porażka Realu u siebie z tak grającą Barceloną będzie wstydem? Obierając bardziej pragmatyczny punkt widzenia – z całą pewnością. Królewscy od dawna nie mieli bowiem szansy mierzyć się z aż tak słabo grającą Barceloną. Z drugiej strony jednak, wcale nie brakowało przecież tak wiele, by najbliższe “El Clásico” zapowiadano – przynajmniej na tę chwilę – jako starcie dwóch rannych bestii. No bo umówmy się – nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym Arturo Vidal nie posyła piłki w okolice Dortmundu, a Isco w ostatniej minucie spotkania na El Molinón strzela zza szesnastki kilka centymetrów bardziej w lewo. Trudno też zresztą tak na dobrą sprawę przewidzieć, jak optyka może zmienić się po wtorkowym meczu na Santiago Bernabéu i środowym na Camp Nou.
Choć sytuacja Realu Madryt w lidze jest oczywiście komfortowa, wciąż odnoszę wrażenie, że obecny stan rzeczy wyjątkowo sprzyja utracie czujności. Fakt, trzy punkty przewagi i zaległy mecz brzmią z pozoru dobrze. Gdyby jednak wywrócić to wszystko na lewą stronę i napisać, że Królewskich za sekundę czeka “El Clásico”, które z logiki potrafi regularnie robić największego idiotę, a w razie ewentualnego potknięcia każda kolejna wpadka może wzniecić pożar paniki, gdzieś z tyłu głowy ma jednak prawo zapalić się czerwona lampka.
Z drobnymi wyjątkami, kiedy rzeczywiście zdarzało mi się podpalać (na czym oczywiście nie raz i nie dwa się srogo przejechałem), raczej zawsze należałem do grona osób, które pełnego spokoju zaznają dopiero wówczas, gdy wszystko rozstrzygnięte jest już w czysto matematyczny sposób. Mając w pamięci historie, jakie nawet za mojego krótkiego życia napisał futbol, tego typu podejście jest najzwyczajniej w świecie bardziej bezpieczne.
Czy jest to podszyte jakimś strachem czy niepokojem? Bez cienia wątpliwości. Skłamie jednak ten, kto stwierdzi, że nigdy nie czuł niepewności przed konfrontacją z odwiecznym rywalem.
* * *
Czy stary niedźwiedź z Turynu – w przeciwieństwie do PSG – nie da się nabrać na sztuczny miód? Szczerze – nie mam pojęcia. Rewanżu Barcelony z Juventusem z pewnością nie odpalę jednak na pełnym spokoju, zażerając się łakociami w oczekiwaniu na dopełnienie się formalności.
To już ten moment, gdy należy zacząć się łudzić przed środą. Podaję wyniki Barcelony w tym sezonie LM u siebie: 7:0, 4:0, 4:0, 6:1. ️️
— Krzysztof Stanowski (@K_Stanowski) 17 kwietnia 2017
Jasne, gadki o kolejnej “remontadzie” mogą drażnić. Odniesienia do historii zawsze dodawały jednak piłce smaczków. 6:1 Barcelony na Camp Nou było historią na tyle mocną, że najlepiej dla losów wszechświata będzie, jeśli po prostu zaakceptujemy fakt, iż przytaczana będzie ona przy każdej nadarzającej się okazji. To, czy do podobnego cudu może dojść w tak krótkim odstępie czasu, jest zaś już zupełnie inną kwestią. No ale wiadomo – futbol jaki jest, wiedzą wszyscy i nie wie tak naprawdę nikt.
* * *
Na koniec kilka słów należy poświęcić jeszcze bohaterowi Realu w meczu ze Sportingiem Gijón, czyli rzecz jasna Isco. Dla niezorientowanych – były gracz Málagi w sobotę strzelił w 90. minucie zwycięską bramkę na 3:2, w pierwszej połowie zaś popełnił coś takiego:
W temacie pomocnika “Los Blancos” jedną rzecz powtarzam od dawna i zdania mimo upływu czasu nie zmieniłem ani na moment – Isco to najbardziej utalentowany hiszpański piłkarz w ostatnich latach. Fajnie byłoby, gdyby tylko w końcu udało mu się w Realu złapać odpowiednią ciągłość. Jak na razie wydaje mi się bowiem, że Królewscy wciąż nie mogą znaleźć na niego odpowiedniego pomysłu – z jednej strony mają w swoich szeregach perełkę, której potencjału przez większość czasu nie potrafią w pełni wykorzystać, z drugiej – za żadne skarby nie puszczą jej nigdzie indziej.
Ostatnimi czasy sporo mówiło się – i chyba rzeczywiście było w tym dość spore ziarno prawdy – o tym, że Barcelona chce złamać pakt o nieagresji i namówić go do przeprowadzki na Camp Nou (do której – nie oszukujmy się – najprawdopodobniej nigdy nie dojdzie). Jeśli mam być szczery, jestem przekonany, że w ekipie Dumy Katalonii z miejsca zacząłby robić furorę. Moim zdaniem to obecnie jedyny zawodnik, który byłby w stanie zastąpić tam w skali jeden do jednego coraz bardziej gasnącego Andrésa Iniestę. Pomijając już fakt, że jego styl gry z samego założenia o wiele bardziej pasuje do Barcelony niż Realu.
Cóż, jeśli podczas absencji Garetha Bale’a Andaluzyjczyk po uratowaniu tyłka Realowi w wyjazdowej potyczce ze Sportingiem Gijón nie wyjdzie w podstawowym składzie na Bayern, ze strony Zinédine’a Zidane’a będzie to stanowiło najzwyczajniej w świecie akt jawnej niesprawiedliwości. Przy wyjazdowym 2:1 w pierwszym meczu w rewanżu gość, który tak dobrze potrafi przetrzymać piłkę, przyda się jak nikt inny. Podjęcie ostatecznej decyzji wypada jednak jak zwykle pozostawić mądrzejszym od siebie.
Ban