Boruc i spółka nie mają ostatnio zbyt łatwego życia, bo terminarz Premier League jest dla nich co najmniej wredny – najpierw wyjazd na Anfield Road, potem przyjęcie u siebie Chelsea, a teraz odwiedziny u Kogutów. Lecz o ile w pierwszych dwóch przypadkach Wisienki były w stanie powalczyć – delegacja w Liverpoolu przyniosła im nawet jeden punkt – to dzisiaj nie mogły zrobić kompletnie nic.
Naprawdę, Tottenham tak zdominował to spotkanie, że gdyby któryś z przyjezdnych chciał pierdnąć, pewnie musiałby poprosić o zgodę. Koguty grały rewelacyjnie, trzymały rywala w garści i za nic nie chciały puścić, oglądało się to wszystko z zapartym tchem. U gospodarzy nie ma bowiem sztywnego podziału ról, że skoro napastnik, to stoi na szpicy i wypatruje podania, a skoro pomocnik, to w pierwszej kolejności musi szukać asyst. Nie, Pochettino skonstruował taką maszynę, gdzie piłkarze co chwilę wymieniają się pozycjami, a rywal – jeśli odpowiednio tego nie przeczyta – to na pewno nie nadąży. Wisienki do lektury siadały wolno i niechlujnie, toteż między innymi dlatego stanęło na 4:0.
Wynik otworzył Dembele, po wrzutce z rzutu rożnego (którego chyba nie powinno być, jako ostatni piłkę raczej dotykał Alli) – Belg miał nieprzyzwoicie dużo czasu w szesnastce przeciwnika, mógł przyjąć piłkę i spokojnie pokonać Boruca. Drugi gol to fatalna strata Wilshere’a, szybkie rozegranie Kogutów i strzał z dość ostrego kąta oddany przez Sona między nogami Boruca. Trzecia bramka to z kolei zabawa Kane’a w polu karnym, który ośmieszył apatycznego Francisa nawijając go jak dziecko i mógł zapytać polskiego bramkarza, gdzie tym razem chce dostać. Najwidoczniej Artur stwierdził, że w prawo, więc uczynny Anglik uderzenie posłał mu właśnie tam.
A czwarty gol to już jest – nomen omen – wisienka na torcie, bo zdobył go Vincent Janssen. Pomyłka transferowa, która zaliczyła jedną bramkę w lidze, z rzutu karnego przeciwko Leicester. Dziś udało mu się walnąć inaczej niż z wapna, najpierw jego uderzenie z linii wybił obrońca, ale dobitka była już skuteczna. Wreszcie!
Skoro więc gola strzelił dziś Holender, dałby radę zrobić to chyba każdy na tym stadionie. Wynik mógł i chyba powinien być wyższy, ale momentami Londyńczykom brakowało trochę celności, co pewnie wynikało z rozluźnienia – wiedzieli, że nic złego im się tutaj nie przytrafi. Walili w Boruca jak w bęben, próbował choćby Davies, Kane, Eriksen, ale brakowało tej kropki nad i. Polak bowiem znów bronił na niezłym poziomie – za gole trudno go winić, co miał wyłapać to wyłapał, jedyne do czego można się przyczepić to gra nogami, kilkukrotnie wybijał piłkę niechlujnie, prowokując ataki Tottenhamu.
Trochę szkoda, że Bournemouth inaczej niż w meczu z Chelsea, tym razem nie podjęło rękawicy. Dwa razy ładnie wrzucił Stanislas, poza tym jeden celny strzał i… to w zasadzie tyle. Jakkolwiek spojrzeć na ten mecz, nie mógł się on inaczej skończyć.
Tottenham swoje zrobił, po tym spotkaniu zbliża się do lidera na cztery punkty, teraz pozostaje ekipie Pochettino włączyć jutro telewizor i czekać na to, co się wydarzy w Teatrze Marzeń. Jeśli United urwie punkty Chelsea, myśli o tytule nabiorą trochę wyraźniejszych kształtów.
Tottenham – Bournemouth 4:0
Dembele 16′, Son 19′, Kane 48′, Janssen 90+2′