Ci, którzy latem pukali się w głowy, gdy Barcelona płaciła za Andre Gomesa 35 milionów euro, wieszcząc interes na miarę Dmytro Czygryńskiego, praktycznie tydzień w tydzień mają okazję z satysfakcją odkapslować piwko. Portugalczyk bowiem niemal w każdym meczu, w którym bierze udział zaciąga hamulec ręczny swojej drużynie. Partaczy, gdy przebywa na boisku, w najlepszym dla niego przypadku – drużyna po prostu zaczyna grać lepiej, gdy „hit transferowy” schodzi z boiska.
Że Gomes odstaje od partnerów? Że nie przystaje poziomem do drużyny, która rokrocznie walczy o najwyższe cele? To dojrzy nawet niewprawne kibicowskie oko. Apatyczny, biegający zdecydowanie za mało, czasami sprawiający wrażenie wręcz unikającego gry. A do tego mający często problem z tym, by podjąć ryzyko, spróbować niekonwencjonalnej piłki. Pod względem błyskotliwości plasujący się w naszych rankingach gdzieś pomiędzy Michałem Masłowskim a Dariuszem Kołodziejem.
Logiki w jego wystawianiu trudno się dopatrywać, bowiem trudno wskazać piłkarza, który byłby tak spalony nie tylko w świadomości ekspertów, ale i dla kibiców swojego klubu. Ba, jeśli wierzyć dziennikarzom „OK Diario”, nawet wśród kolegów z drużyny Gomes nie cieszy się szczególnym szacunkiem. Wymowna była podana przez nich informacja o tym, że sprzedania Gomesa miał się domagać od działaczy Blaugrany… Leo Messi.
Wrażenia wizualne to jedno, suche liczby – coś zupełnie innego. Na te z wczorajszego meczu zwraca szczególną uwagę kataloński „Sport”, rozsmarowując Portugalczyka na swoich łamach:
„Nie zaliczył ani jednego odbioru. Podczas gdy Busquets, Messi czy Neymar zaliczyli około 80 kontaktów z piłką, on miał ich tylko 31. Wygrał też zaledwie 16% pojedynków, co było najgorszym wynikiem spośród wszystkich piłkarzy na boisku.”
W przypadku Gomesa to zdecydowanie nie był jednorazowy wybryk. Liczby debiutanckiego sezonu na Camp Nou są bowiem równie bezlitosne, co oceny za wczorajszą porażkę z Malagą.
Pod względem średniej liczby odbiorów, Gomes z 1,1 na mecz jest 14. wśród zawodników Barcelony. Przejęcia? 16. w drużynie z 0,4 na mecz. Kluczowe podania? 16., jedynie przed Mathieu i Pique. Dryblingi? 0,6 na mecz, tyle co Sergio Busquets, niewiele więcej od Pique. Celność podań? 11. w drużynie. Średnia liczba podań? 33,7 na mecz, o 1,2 więcej od Marca-Andre Ter Stegena, 15. w zespole. Tak naprawdę trudno znaleźć istotną statystykę, w której Andre Gomes byłby w pierwszej dziesiątce w swojej drużynie, o całej lidze – na której wygranie apetyt Barca ma przecież rokrocznie – przez grzeczność nie wspomnimy, bo musielibyśmy się zapuszczać gdzieś poza pierwszą setkę…
Na inną zależność na Twitterze zwraca z kolei uwagę Artur Davtyan:
Barcelona z Gomesem w wyjściowej jedenastce:
8 wygranych, 3 remisy, 3 porażki
38 goli strzelonych, 15 goli straconych
2,71 goli strzelonych na mecz, 1,07 goli straconych na mecz, 1,93 pkt/mecz
Barcelona z Gomesem zaczynającym na ławce/nieobecnym w składzie:
13 wygranych, 3 remisy, 1 porażka
50 goli strzelonych, 13 goli straconych
2,94 goli strzelonych na mecz, 0,76 goli straconych na mecz, 2,47 pkt/mecz
Okazuje się też, że w 14 z 15 meczów, których Barcelonie w tym sezonie wygrać się nie udało, Portugalczyk wziął udział. Opuścił jedynie 1:2 z Alaves. Wymowne.
Powiedzmy to sobie wprost – drugiego tak drogiego i jednocześnie tak bezużytecznego zawodnika na świecie prawdopodobnie nie ma. Tym większego szacunku trzeba nabrać do umiejętności menedżerskich Jorge Mendesa. Wcisnąć taki piłkarski bubel za taką cenę – takie rzeczy potrafić może tylko ktoś, kogo od ładnych paru lat tytułuje się „superagentem”.