Jeszcze na pięć minut przed końcem meczu na Liberty Stadium w Swansea wydawało się, że po tej rozgrywanej w środku tygodnia kolejce Chelsea nie tyle będzie mogła przymierzyć koronę za triumf w Premier League, ale wręcz bukować place w Londynie na fetę po ostatniej kolejce. Po pierwsze – sami The Blues zrobili swoje, prowadzili 2:1 nad Manchesterem City i odskakiwali jednemu z najważniejszych rywali w tym wyścigu na kolejne trzy punkty. Po drugie – sensacją zapachniało w Walii, gdzie Swansea do 87. minuty prowadziło 1:0 z Tottenhamem.
Sytuacja wyglądała wówczas mniej więcej tak:
1. Chelsea, 72 punkty
2. Tottenham, 62
3. Liverpool, 62 (jeden mecz więcej)
4. Manchester City 58
Dziesięć punktów przewagi na osiem kolejek przed końcem. Nie do odrobienia. Wtedy jednak Tottenham odpalił prawdziwą wojnę błyskawiczną, zdobywając trzy gole na przestrzeni między 88. minutą a końcowym gwizdkiem. Alli. Son. Eriksen. Szybko okazało się, że ani Swansea nie wyskoczy ze strefy spadkowej (do której zepchnęło ją dziś Hull), ani Chelsea nie będzie jeszcze odkorkowywać szampanów. Choć z drugiej strony – po takim meczu dzień wolnego z pewnością im się należy.
Hitem, najciekawszym spotkaniem i szlagierem tej kolejki było bowiem starcie lidera tabeli z Manchesterem City Pepa Guardioli. Pomijając taktyczną ucztę, jaka musi towarzyszyć meczom nowoczesnego 3-4-3 i coraz bardziej przewidywalnej “dyktatury posiadania piłki”, pomijając liczbę gwiazd na murawie, pomijając strzelecki bój Aguero z Costą – to zwyczajnie ogromnie ważny mecz dla tabeli. Tym bardziej w świetle nieoczekiwanej wtopy Chelsea z Crystal Palace na swoim terenie. Rywalom zapaliła się lampka – to może być ten moment. Dwie domowe porażki z rzędu i o tytuł gra nie tylko Tottenham, ale może i czwarta drużyna tabeli.
Conte przed meczem uspokajał – żadnej rewolucji, gramy swoje, wypadek przy pracy, nie będzie polowania na czarownice. I faktycznie, Citizens zostali przyjęci przez stały skład i stałe ustawienie – z niezmordowanym Hazardem tyrającym na skrzydle i wyjątkowo pewnym dziś tercetem stoperów. Dość powiedzieć, że pierwsze w miarę klarowne sytuacje wypracowane przez City to końcowe minuty meczu, gdy zaczęła się gra dłuższymi podaniami. Nolito do Aguero nad głowami obrońców, czy korner lądujący pod nogami Stonesa – to wszystko ostatnie sekundy spotkania. Wcześniej Citizens jeśli już cokolwiek tworzyli, to po ewidentnych błędach Chelsea. Chociażby gol, za który odpowiada wyłącznie Thibault Courtois. Bramkarz londyńczyków najpierw skiksował przy wybiciu, podając wprost pod nogi rywala, a następnie sparował strzał pod nogi argentyńskiego żądła City.
Poza tym jednak? Może strzał Sane, ale to nie było typowe sam na sam, był z boku pola karnego. Może głowa Kompany’ego, ale piłka opadała na poprzeczkę, ani przez moment belgijski bramkarz Chelsea nie utracił nad nią kontroli. Do tego raz strzał z dość trudnej pozycji w wykonaniu Aguero, raz strzał Silvy i tyle. Wszystko przed przerwą.
Naturalnie posiadanie piłki było po stronie gości. Naturalnie celność podań, ich jakość – te wszystkie statystyki przemawiały na korzyść Manchesteru City. Ale cierpliwe rozklepywanie w tym meczu musiał ustąpić dynamice. Dynamice Hazarda – gdy uderzył sprzed pola karnego, obijając jeszcze Kompany’ego, czy dynamice Pedro, gdy szybkim zwodem minął Fernandinho, który ratował się w “szesnastce” faulem. Pach-pach. 2:1. Wystarczyło już tylko trzymać City w szachu przez całą drugą połowę. Co oczywiście trudne nie jest. Gdy w przodzie szarżują tak szybcy i doskonali technicznie goście jak Pedro czy Hazard, gdy w dodatku jednym podaniem kilkadziesiąt metrów zdobyć potrafią i Fabregas, i Kante – goście bali się frontalnego ataku. A przez ich strach – kończyło się na dość bezradnych wymianach piłek między 60 a 40 metrem od bramki Courtois.
Między 45. a 85. minutą goniący wynik Citizens oddali… jeden celny strzał.
Efekt jest taki, że zamiast powstrzymania mistrzowskiego marszu, gospodarze powiększyli przewagę nad Guardiolą i jego ludźmi do czternastu punktów i tylko jakiś niebywały kataklizm mógłby sprawić, że na koniec w tabeli lepsi okażą się ci, którzy przegrali oba bezpośrednie starcia.
***
Punktów nie pogubił Tottenham, za to remis w samej końcówce urwali Bournemouth na Liverpoolu. W 87. minucie King strzelił na 2:2 i tym samym The Reds również pożegnali się raczej ze snem o zwycięstwie w lidze. Dwanaście punktów straty, jeden mecz rozegrany więcej. Może w innym państwie. Może przeciw innemu rywalowi niż Chelsea. Naszym zdaniem tak jak z wyścigu o mistrzostwo wypisali się dziś piłkarze Manchesteru City, tak i z listy potencjalnych triumfatorów wykreślono dziś Liverpool.
***
Grosicki z naprawdę sympatyczną asystą, Hull City z bardzo ważnym zwycięstwem 4:2 nad Middlesbrough. Po tym meczu “Tygrysy” mają 2 punkty przewagi nad Swansea
***
Chelsea – Manchester City 2:1 (2:1)
Hazard 10′
Aguero 26′
Hazard 35′
Swansea – Tottenham 1:3 (1:0)
Routledge 11′
Alli 88′
Son 90+1
Eriksen 90+4
Arsenal – West Ham 3:0 (0:0)
Ozil 58′
Walcott 68′
Giroud 83′
Hull – Middlesbrough 4:2 (3:2)
Negredo 5′
Marković 14′
Niasse 27′
Hernandez 33′
De Roon 45+1
Maguire 70′
Southampton – Crystal Palace 3:1 (1:1)
Benteke 31′
Redmond 45′
Yoshida 84′
Ward-Prowse 85′
Liverpool – Bournemouth 2:2 (1:1)
Afobe 7′
Coutinho 40′
Origi 59′
King 87′