Nie był to mecz, który nas porwał. Co więcej, był to mecz powodujący czasem ziew podczas oglądania. Choć do “widowiska” zaserwowanego przez Ruch i Piast nieco wcześniej nie można go porównywać i był lepszą bądź gorszą – choć raczej gorszą – odtrutką po męczeniu oczu i uszu przy Ekstraklasie. Przecież na San Siro przyjechało dwóch Polaków…
I to właśnie jest dla nas najważniejsze i najbardziej warte opisania. Liczyliśmy na dwóch naszych piłkarzy w pierwszym składzie Sampdorii, chociaż było to dość naiwne, a na grafice ze składami pojawił się jeden – Karol Linetty. Ale całe szczęście, ledwo co pokopali, a już po kwadransie “Bereś” pojawił się na murawie, bo kontuzji doznał prawy obrońca, który ostatnio wygrywa rywalizację z Polakiem, Jacopo Sala.
A Bartosz Bereszyński rozpoczął swój występ rajdem w stronę piłki, przebiegł 30 metrów i Ansaldi kolegi ratował się podaniem piłki do bramkarza wślizgiem. I właśnie tak wyglądało to przez cały występ Bereszyńskiego – duży upór, determinacja, chęć pokazania się. To ostatnie zwłaszcza, gdy założył “siatkę” Ivanowi Perisiciowi. I to było pokazanie się w pełni świadome. Niestety zdarzyło się też zrobić to z wydźwiękiem negatywnym, chociaż trudno się do Bartka przyczepić. Mianowie chodzi nam o gola na 1:0 dla Interu, gdy Ever Banega wrzucił do D’Ambrosio, a ten strzelił z pierwszej piłki i futbolówka odbijając się od Bereszyńskiego całkowicie zmyliła Viviano.
Gol de Danilo D’ambrosio, mais uma assistência pra conta de El Tanguito Banega. pic.twitter.com/7YgpoX0N8E
— Inter de Milão BRA (@interdemilaoBRA) 3 kwietnia 2017
Viviano, który i tak pewności na obronę strzału D’Ambrosio nie dawał żadnej, w końcu wcześniej mógł się skompromitować, gdyby nie asekuracja ze strony Bereszyńskiego. Włoski bramkarz łapał piłkę, ale presję wywierał Ivan Perisić. Bramkarz Sampy ją wypuścił, a Bereszyński wybił na różny i zażegnał ewentualną kompromitację Viviano. Oprócz tych sytuacji Bartek zagrał naprawdę solidnie, zatrzymał kilka razy Ansaldiego i Perisicia i próbował udzielać się w ofensywie, ale to akurat nie przyniosło żadnych korzyści Sampdorii.
Karol Linetty wspierał Dodo przy zabezpieczaniu lewej strony, a tam hasali Antonio Candreva i Danilo D’Ambrosio. Pomocnik reprezentacji był dziś przeciętny. Nic wielkiego nie zrobił, ale też niczego nie zawalił, a z takimi rywalami naprzeciw nie jest o to trudno. Raz, po klepce z Quagliarellą, miał szansę na bramkę, ale D’Ambrosio wygarnął mu piłkę spod nóg. Za to Linetty odegrał mu się w końcówce, kiedy świetnie zabrał piłkę, gdy ten chciał dośrodkować w pole karne.
Sampdoria wygrała mecz, którego nie miała prawa wygrać. Dwadzieścia lat bez zwycięstwa z Interem na San Siro, a tu nagle przerwanie złej passy i – co ciekawe – już druga wygrana drużyny Karola Linettego i Bartosza Bereszyńskiego na San Siro w obecnej edycji Serie A. Ze strony Sampdorii wszystko zaczęło się od słupka Fabio Quagliarelli, ale co się odwlecze, to sami wiecie. Po golu Interu najpierw wyrównał Patrik Schick, jednak właściwie to nie on sam, a Matias Silvestre strzelił nim gola. Potem absurdalna ręka Brozovicia po strzale Ricardo Alvareza z wolnego i karny wykorzystany przez Quagliarellę. Znany nam wszystkim były trener krzyknąłby coś w stylu: Widziałeś? Widziałeś?! Ty, no patrz, odbija, w siatkówkę gra!