No, to lubimy – za oknem wiosna, słońce świeci, na wszystko patrzy się jakoś tak przychylniej i z większym optymizmem. A nie dość, że pogoda dopisuje, to jeszcze w dobry nastrój wprawia Premier League, bowiem od razu, na pierwszy ogień 30. kolejki proponuje nam derby Merseyside, czyli widowisko, które gwarantuje odpowiedni poziom. I rzeczywiście, nie zawiedliśmy się, było co oglądać, lecz niestety w tym momencie dla kogoś dobry humor się kończy – mianowicie dla fanów Evertonu, ponieważ Liverpool znów po derbach na Anfield jest czerwony.
The Toffees przegrali 1:3 i zawiedli. Bo w takim spotkaniu musisz szybko wyciągać wnioski, uczyć się na bieżąco tego, co chce narzucić rywal, reagować. Tutaj kompletnie tego zabrakło. Najlepszym dowodem są oczywiście dwie pierwsze bramki, które zapakował Liverpool. Gdyby puścić je równolegle, każdy łatwo znajdzie wiele punktów wspólnych. Przede wszystkim Everton w obu wypadkach za łatwo odpuścił środek pola, pozwalał przeciwnikowi wejść jak do siebie, brakowało tylko rozłożenia dywanu i rzucania konfetti. Jako pierwszy z sympatycznego gestu przyjezdnych skorzystał Mane, jako drugi Coutinho. Spójrzcie na bramkę Brazylijczyka – Gueye niby go atakuje, ale robi to na alibi. I to takie mocno naciągane. Cóż, rywal więc go mija i pakuje piłkę do siatki.
Another look at that Coutinho goal pic.twitter.com/62eMp2m6vc
— Soccer Aesthetics (@SoccerAesthetic) 1 kwietnia 2017
Gol Mane to podobna historia, Senegalczyk podaje do Firmino, zaraz otrzymuje zagranie zwrotne, wbiega w pole karne, bo widzi, że obrońcy są mobilni jak wóz z węglem. Strzela, a Robles jest tak zaskoczony, że robi tyle co my i wy, czyli patrzy jak piłka przekracza linię bramkową.
LiverpoolFC: Liverpool 3-1 Everton (1/4/17)
Mane
Phil_Coutinho ⚽️
DivockOrigi ⚽️ pic.twitter.com/3wdxcM4XOF— Indra adisetya (@adisetya_indra) 1 kwietnia 2017
Nie dość, że słaby w obronie, to Everton nie błyszczał również w ataku. Jasne, miał swoje okazje – poderwać kolegów do lepszej gry chciał szczególnie Barkley – ale nie była to żadna nawałnica, raczej krótka mżawka. Gol bowiem wpadł, Liverpool pogubił się przy kornerze i z bliska gola na 1:1 strzelił Pennington, lecz to tyle. Nawet tym remisem goście cieszyli się krótko, bo przecież ledwie trzy minuty później zaspali przy wspomnianej bramce Coutinho.
Zresztą, Everton powinien też dziękować sędziemu, że nie kończył meczu osłabiony – pod czerwoną kartkę łapało się zagranie Williamsa, który zanaczył korkami ślad na plecach Cana, ale także wejście Barkleya, przeprowadzająćego zamach na zdrowie Lovrena:
Gary Neville: „That Barkley challenge is a red card. He’s lucky, that’s a shocker. A shocker.” pic.twitter.com/PdHutnJWXi
— Mootaz (@MHChehade) 1 kwietnia 2017
I paradoksalnie, choć Liverpool był dzisiaj lepszy, długo mógł martwić się o komplet punktów, gdyż na tablicy wyników do 60. minuty widniało ledwie 2:1. Głupi korner, znów urwie się Pennigton czy ktokolwiek inny i klops. The Reds mieli jednak szczęście w nieszczęściu, kontuzjowanego Mane zmienił bowiem Origi, by niedługo później ustalić wynik na 3:1. Belg dostał świetne podanie od Coutinho i pokonał Roblesa, który znów nie podjął próby interwencji. W zasadzie skoro chciał być widzem, zastanawia nas, dlaczego nie kupił sobie biletu.
W każdym razie, Liverpool dzięki tej wygranej choć na chwilę zajmuje miejsce na pudle – ma dwa punkty przewagi nad City, ale Obywatele dwa mecze w zapasie. Z kolei od Evertonu chyba bezpowrotnie odjechała pierwsza piątka, bo United mimo rozegrania trzech meczów mniej mają nad nimi dwa oczka przewagi.