Reklama

Samotność polskiego sprintera

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

15 marca 2017, 17:14 • 7 min czytania 9 komentarzy

Polscy lekkoatleci wygrali klasyfikację medalową halowych mistrzostw Europy w Belgradzie, co słusznie uznano za sukces. I podpisujemy się pod tym, bo 12 medali, z czego aż siedem złotych, to naprawdę kozacki wynik. Nawet jeśli mówimy o rywalizacji w hali. Ale… trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że niektóre krążki jedynie pudrują polską rzeczywistość w danej konkurencji. Naszym zdaniem jest tak z męskim sprintem, gdzie – mimo srebra Rafała Omelki – pojęcie „polski medal indywidualny” staje się coraz większą abstrakcją. A przecież jeszcze całkiem niedawno wcale tak nie było.

Samotność polskiego sprintera

Za chwilę pojawią się oczywiście głosy, że z polskim męskim sprintem wcale nie jest tak źle, bo jednak co pewien czas nasza sztafeta 4×400 zdobywa medale. To prawda, na ubiegłorocznych mistrzostwach Europy w Amsterdamie było srebro, dwa lata wcześniej w Zurychu brąz, w 2015 r. na halowych mistrzostwach Europy w Pradze również srebro, a w tym roku podczas HME w Belgradzie nawet złoto. Zgadza się, tylko czy te wyniki nie zasłaniają nieco prawdziwego obrazu naszego sprintu wśród facetów?

Dlaczego? Bo w zawodach indywidualnych – które przecież od zawsze uznawane są za najbardziej prestiżowe – praktycznie przestaliśmy się liczyć. Sprawdziliśmy wyniki naszych sprinterów na 100, 200 i 400 m (biegi przez płotki pominęliśmy, bo nie są uznawane one za tzw. czysty sprint). Wyszło nam, że od 2006 r. doczekaliśmy się dwóch – d-w-ó-c-h – medali indywidualnych na tych dystansach. Oba były autorstwa właśnie Rafała Omelki, który w biegu na 400 m oprócz srebra w Belgradzie, zdobył też brąz podczas HME w 2015 r. Powtórzmy raz jeszcze – dwa medale na ponad 10 lat. I tylko pod dachem. 

robert-mackowiak-1a

Można, a nawet należy mówić o tąpnięciu, bo na przełomie wieków potrafiliśmy zdobywać więcej krążków w pojedynkę. Tylko między 1998 a 2005 r. na ME i HME wybiegaliśmy indywidualnie sześć medali: trzy Robert Maćkowiak (200 i 400 m; na zdjęciu powyżej), dwa Marcin Urbaś (200 m) i jeden Marek Plawgo (400 m). Wtedy oczywiście też nie byliśmy potęgą, bo nie było nas stać na medale igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata, ale można było przynajmniej mówić o pewnej regularności. Argument ostatnich medalowych sztafet też blaknie, kiedy przypomni się, że kiedyś również przywoziliśmy sporo medali i to z poważniejszych niż dziś zawodów – złoto 4×400 z MŚ w 1999 r., czy brązowe medale na tym samym dystansie z MŚ 2001 i 2007 r.

Reklama

„Odżywki zobaczyłem na oczy, jak miałem 20 lat”   

– Coś podupadło. I nie dlatego, że świat poszedł aż tak bardzo do przodu, tylko my drepczemy w miejscu. Kiedyś nie było takiej dysproporcji między zawodnikami czarnoskórymi a pozostałymi. Podnosi się larum, że ci pierwsi są lepiej uwarunkowani genetycznie, ale mnie się wydaje, że kiedyś po prostu trenerzy lepiej potrafili dostosować trening „pod białego” – mówi Weszło Marcin Urbaś (rozmawialiśmy z nim jeszcze przed HME w Belgradzie – red.).

Jego zdaniem, paradoksalnie, lepsze warunki do zajęć w naszym kraju mogły sprawić, że sito treningowe nie oddziela już tak dobrze jak kiedyś zawodników z potencjałem od lekkoatletycznego szrotu. – W tej chwili już niektórzy najmłodsi mają dostęp niemal do wszystkiego. Zdarza się, że 14-15-latkowie mają super sprzęt, biegają na świetnych nawierzchniach, mają opiekę medyczną, diagnostykę, odżywki. Gdzie ja pierwsze odżywki zobaczyłem na oczy po 20. roku życia, trenowałem na żużlowych nawierzchniach, bo tartanów było w Polsce było tylko kilka. Trenowało się te sprinty w zimnie, czasem biegało się praktycznie po lodzie i nikt nie narzekał. W moich czasach zostawali tylko najtwardsi, najlepsi. Warunki zrobiły się chyba trochę zbyt cieplarniane i być może dlatego oni aż tak bardzo nie muszą się hartować, są delikatni i nie robią przez to wyników. Ale być może są to tylko moje przypuszczenia…

Nazwany kiedyś najszybszym białym sprinterem świata Urbaś zwraca też uwagę, że polscy sprinterzy nie potrafią przekuć dobrych wyników z wieku juniorskiego na sukcesy w dorosłym bieganiu. – Robią wyniki w młodym wieku, a potem jest stop, koniec. Być może dlatego, że wielu z tych młodych zawodników bardzo wcześnie się specjalizowało. Zamiast treningu wszechstronnego, który naprawdę pokazałby, w czym dana osoba jest najlepsza, wcześnie wchodzili w ciężki trening, a to najzwyczajniej w świecie zabijało ich potencjał. I oni nie mieli już potem z czego pobiec.

Problem też w tym, że o ile sprint pań doczekał się przebojowej Ewy Swobody (brąz w Belgradzie na 60 m), która ma potencjał na poziomie finału olimpijskiego, to na męskim polu nikim takim jeszcze nie obrodziło.

„Staram się dobić do Europy, ale jest ciężko”

Reklama

Dobrym przykładem problemu z przeniesieniem potencjału z juniora do seniora jest najlepszy obecnie polski sprinter Karol Zalewski (zdjęcie główne). Dwukrotnie był młodzieżowy mistrzem Europy (plus wicemistrzem świata juniorów w sztafecie), ale im dalej w las, tym o wszystko trudniej. Dziś ma 23 lata i na koncie jedynie srebro w sztafecie na HME w Pradze. Podczas MŚ w Pekinie w 2015 r. przepadł w eliminacjach. Polski system szkolenia wyhodował sobie więc zawodnika, który wisi w próżni – z jednej strony seryjnie wygrywa mistrzostwa Polski, ale już poza krajem to z kolei on praktycznie nie ma czego szukać. Z jednej strony podczas ubiegłorocznych MP w biegu na 200 m pokonuje drugiego rywala grubo o ponad pół sekundy, z drugiej zaś odpada w eliminacjach igrzysk w Rio. Polska mistrzem Polski.

Marek Plawgo, złoty medalista z HME w 2002 r. na 400 m w Wiedniu mówi wprost: – Z medalami na igrzyskach olimpijskich czy mistrzostwach świata możemy się od razu pożegnać. Powinniśmy celować najwyżej w mistrzostwa Europy. No i próbujemy, ale z bardzo mizernym skutkiem. To temat na bardzo długą debatę, bo powiem panu szczerze, ja sam nawet wywodząc się ze sprintu nie jestem w stanie powiedzieć, jaka choroba toczy naszą dyscyplinę. Potrafimy dobrze biegać w średnich i długich dystansach, ale tu wciąż bieda. 

Nawet sam Zalewski otwarcie przyznaje, że w Polsce nie czuje ciśnienia, presji rywali. – Na dystansie 200 m nie mam przeciwnika w zasadzie już od kilku lat. Arena polskiego sprintu jest na takim poziomie na jakim jest, ja staram się dobić do Europy, ale jest ciężko – mówi nam. – Na mistrzostwach Polski potrafię wygrywać bardzo wyraźnie, ale na igrzyskach to ja muszę gonić. Rio było dla mnie dużym rozczarowaniem. Dużym błędem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki jest też to, że zawodnicy są wysyłani na imprezę docelową bez swojego trenera klubowego. Jest tylko trener prowadzący kadrę, który tak naprawdę nie ma zielonego pojęcia o zawodniku. To powtórzyło się już nie pierwszy raz.

Kiedy pytamy, co chciałby osiągnąć na tegorocznych MŚ w Londynie, i jemu lekko puszczają nerwy. – Żeby zacząć myśleć o wynikach, trzeba stworzyć nam możliwości. Dla mnie jedyną realną szansą na walkę z najlepszymi jest znalezienie sponsora, który będzie mógł opłacić mi chociażby fizjoterapeutę. Bo nie na tym to polega, żebym chodził do niego tylko kiedy coś mnie boli. Sprint w Polsce nie ma kasy, taka jest prawda – kończy, bo idzie właśnie na trening.

Długie brody polskich rekordów 

WARSZAWA 06.03.2017 PRZYLOT REPREZENTACJI POLSKI Z HALOWYCH MISTRZOSTW EUROPY DO WARSZAWY --- POLAND SPORT OF ATHLETICS NATIONAL TEAM ARRIVAL FROM EUROPEAN ATHLETICS INDOOR CHAMPIONSHIPS TO WARSAW RAFAL OMELKO FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Przypomnijmy jak wyglądali więc liderzy ubiegłorocznego sezonu olimpijskiego w Polsce: na 100 m najlepszy z czasem 10.21 był Remigiusz Olszewski, na 200 m wspomniany Zalewski (20.26), a na 400 m Rafał Omelko (na zdjęciu powyżej) – 45.14. Pierwszy zajmował na koniec 2016 r. na światowej liście IAAF w swoim dystansie dopiero… 150. miejsce, drugi był 43., a ostatni z wymienionych 37.

Warto też przypomnieć, jak długie brody mają sprinterskie rekordy Polski: 100 m – 10.00 z 1984 r. (Marian Woronin), 200 m – 19.98 z 1999 r. (Urbaś), 400 m – 44.62 z 1999 r. (Tomasz Czubak). Pierwszy pochodzi więc jeszcze z czasów komuny, a dwa pozostałe z roku, kiedy Polska wchodziła do NATO, a w TVN-ie puszczali dopiero pierwszy odcinek „Milionerów”.

Marcin Urbaś: – Mój rekord na 200 m utrzymuje się na świeczniku już prawie 18 lat, ale zapominamy o tym, że nikt nie dobił jeszcze nawet do… poprzedniego, czyli 20.24 Leszka Duneckiego. Rekord to z jednej strony rzecz bardzo fajna przez pryzmat mojej własnej pychy, ale z drugiej strony niefajna, bo pokazuje, jaka jest kondycja naszego sprintu. Ja naprawdę wolałbym już, żeby ten rekord ktoś ode mnie wziął, bo mógłbym w końcu komuś kibicować.

Sytuacja naszego męskiego sprintu wygląda dziś mniej więcej tak: Usain Bolt siedzi w ferrari, a polski “szybkobiegacz” w maluchu. I rozpędzi się w nim tylko wtedy, kiedy popchną go koledzy z drużyny.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. 400mm.pl, archiwum prywatne

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Koniec Edersona w City? Klub wytypował następcę z Włoch

Kamil Warzocha
1
Koniec Edersona w City? Klub wytypował następcę z Włoch

Komentarze

9 komentarzy

Loading...