Dziś na naszych talerzach znajdzie się bezapelacyjny hit tej kolejki ekstraklasy, wczoraj podobne spotkanie rozegrano na zapleczu Premier League. I trzeba przyznać, że Anglicy wiedzą, jak w niekonwencjonalny sposób zachęcić do oglądania drugich pod względem ważności rozgrywek w swoim kraju. Wielkanoc dopiero za kilka tygodni, oni piłkarskie jaja zafundowali nam już wczoraj.
Konkretnie – w ich meczu na szczycie, który miał pozwolić:
a) Huddersfield na doskoczenie dołującego ostatnio Brighton na 2. pozycji, gwarantującej bezpośredni awans do Premier League, na zaledwie 3 punkty
lub
b) Newcastle na odskoczenie Brighton na 5 punktów, a trzeciemu Huddersfield – na aż 11 „oczek”
Wydaje się więc, że wszyscy powinni do sprawy podejść mega poważnie, na poziomie zaangażowania większym niż w jakimkolwiek wcześniejszym spotkaniu. Tak?
Bynajmniej.
Zresztą – zobaczcie sami. Takiego stężenia absurdów, kiksów i karnych z dupy nie widzieliśmy od bardzo, bardzo dawna. Gdyby nie była to Championship, a na przykład liga nigeryjska, prędzej uwierzylibyśmy w czystość Sashy Grey niż tego spotkania.
Gol na 0:1 – piłkarze Huddersfield bawią się sami sobą w flippera we własnym polu karnym, piłkę zgarnia Ritchie i wywraca się z głodu, po czym sam skutecznie egzekwuje mocno dęty rzut karny
Gol na 0:2 – Murphy wykopuje piłkę z rąk bramkarza gospodarzy Warda (a może to bramkarz daje ją sobie wykopnąć, nie trzymając jej dostatecznie ciasno) i strzela między jego nogami, obok nieporadnie interweniującego obrońcy rywali
Gol na 1:2 – również naciągana jedenastka, tym razem dla Huddersfield
Gol na 1:3 – piłkarski Benny Hill w najczystszej postaci – bramkarz Huddersfield chce pomóc kolegom przy rzucie rożnym, jednak fatalnie trafia w piłkę. Wraca jednak prędko do własnej bramki tylko po to, by chwilę później dać się przelobować lecącej jakieś dwie i pół godziny w jego kierunku piłce
Jakby tego było mało, rzućcie też okiem na statystyki.
Huddersfield po prostu nie miało prawa przegrać tego spotkania. I jeżeli temu zespołowi na koniec sezonu braknie właśnie trzech punktów do awansu do piłkarskiego (i finansowego) raju – co tu dużo mówić, frajerów sezonu już znamy.