Pięć przegranych z rzędu, w bramkach 0:12, zjazd do strefy spadkowej po raz pierwszy od blisko dwóch lat i zwolnienie trenera, który był bohaterem i wydawał się nieskazitelny. Dziś pytanie jednak brzmi: co takiego swoim piłkarzom robił w ostatnim czasie Claudio Ranieri? Znęcał się psychicznie albo fizycznie? Podprowadził komuś pannę? Nie oddał pożyczonej kasy? Cokolwiek to było, musiało być niezłym świństwem. Wystarczyło bowiem wsadzić na ławkę trenerską Leicester kogokolwiek – Craig Shakespeare nigdy nie prowadził samodzielnie zespołu – by znów ujrzeć mistrzowski zespół.
Rozumiemy, że Liverpool lubi w ostatnim czasie dawać rywalom w trudnej sytuacji nadzieję, że zebrał na własnym terenie oklep od Swansea, że dostał na wyjeździe w Hull City, ale ileż można! Leicester przegrało ostatnio z Burnley, z Southampton 0:3, ale chyba uznało, że z The Reds to już po prostu nie wypada. Nie z zespołem, który coraz częściej podaje potrzebującym kroplówkę.
Vardy – gość, który w 33 meczach tego sezonu trafił do siatki 7 razy – znów był absolutnym kozakiem, objeżdżał rywali, robił co chciał, a dwa gole mogą u niego pozostawiać niedosyt. Drinkwater – nie był nigdy wielkim strzelcem, w tym sezonie nie trafił do siatki ani razu, ale jak już przyfanzolił to kopara opadła do samej ziemi. Ndidi – świetnie czyścił w środku pola, zaliczając kilkanaście odbiorów. Albrighton – doskonałe podania, za takie asysty, jak przy pierwszym golu, powinien być noszony na rękach. Fuchs – to samo, tyle że przy trzecim. Można by tak jeszcze chwilę wymieniać…
Leicester po godzinie prowadziło 3:0. Liverpool stanowił odwzorowanie mistrza kraju z ostatnich spotkań: bez pomysłu, bez wiary i bez polotu. Bez sensu. Dopiero w ostatnich dwóch kwadransach The Reds doszli do głosu, ale nie byli sobą. Kilka okazji, nawet niezłych, ale to było za mało, by podnieść się z takiego wyniku. Coutinho jedynie trafił na otarcie łez.
Ktoś spojrzy w liczby i złapie się za głowę: ale to goście mieli posiadanie piłki bliskie 70 proc.. To goście oddali więcej uderzeń i stworzyli sobie więcej sytuacji? To goście mieli przyzwoity współczynnik dokładnych podań. O tym ostatnim wspominamy tylko dlatego, że Leicester miało go do przerwy na poziomie 52 proc. (!), ostatecznie – 57 proc. Czyli niemal co drugie podanie niecelne. Ekstraklasa się tutaj chowa.
Ale tak widocznie musiało być. Wbrew oczekiwaniom, wbrew logice i statystyce, wbrew wszystkiemu… Leicester, mimo niektórych liczb, rozegrało naprawdę niezły mecz, w kilku elementach (patrz: odbiory Ndidiego) najlepszy w sezonie. Mistrz Anglii złapał w końcu oddech. Ile w rzeczywistości mu da, przekonamy się wkrótce – za tydzień w meczu na dole tabeli z Hull City czy chwilę później z Sevillą w Lidze Mistrzów.