Nie ma żadnych wątpliwości, że celem Tottenhamu w tym sezonie jest pierwsza czwórka i wszystko poniżej tego będzie rozczarowaniem sporych rozmiarów – przecież sezon temu Koguty wylądowały na najniższym stopniu podium, a długo biły się, by po finiszu spoglądać z tego pudła na wszystkich z góry. Rywali w typie Stoke ekipa Pochettino musi więc golić bez jakichkolwiek trudności. I faktycznie – głównie za sprawą bezlitosnego Harry’ego Kane’a, Tottenham dziś rywali po prostu rozjechał.
Jasne, The Potters to drużyna strasznie niewdzięczna i pewnie nawet Messi miałby spore problemy, by urządzić sobie slalom-gigant między Shawcrossem a Martinsem Indi, szczególnie jeśli biegałby na stadionie Stoke w deszczowy i wietrzny dzień. Dzisiaj jednak Tottenham miał ułatwione zadanie, bo grał u siebie, pogoda dopisywała do gry w piłkę, a też goście zachowywali się niezwykle elegancko i b.
Jeśli bowiem spojrzeć na hattrick Kane’a, to we wszystkich bramkach przyjezdni w większym lub mniejszym stopniu mu pomogli.
Pierwszy gol: Shawcross wydurnia się w polu karnym i zamiast wybić piłkę byle dalej, zagrywa piętką do napastnika, a ten po długim rogu po raz pierwszy pokonuje bramkarza.
Drugi gol: ekipa Hughesa chyba nie wie, że przy rzucie rożnym można podać przed pole karne – w ogóle nie kryją ustawionego tam Kane’a, a ten ściąga drugi skalp.
Trzecia bramka: Kane uderza z wolnego, piłka odbija się od Croucha, rykoszet myli golkipera, trzeci gol Anglika.
I wtedy mieliśmy jasność, że jest już po meczu. Przy 2:0 goście mogliby jeszcze wierzyć, wszak jest to zgodnie z popularną opinią wynik bardzo niewygodny, ale przy trójce nie mieli żadnych szans. Tottenham był dziś za mocny, a oni przeciętni i bez wyrazu. Jakieś okazje sobie stworzyli, gdy Allen po dobrym pressingu uderzył niecelnie lub kiedy Croucha zatrzymał Lloris (choć wtedy sędzia nie zauważył spalonego). To jednak było za mało, szczególnie, jeśli robi się w obronie takie byki.
Tottenham grał swoje i robił to dobrze, dołożył przed przerwą nawet czwartą bramkę – znów błysnął Kane, który uwolnił się na skrzydle i wystawił do pustaka Allemu. Deklasacja. W drugiej połowy oczekiwaliśmy tylko jednego scenariusza i faktycznie został on odegrany. Stoke starało się strzelić honorową bramkę, ale nie miało dzisiaj argumentów i bardziej myślało o końcowym gwizdku niż o cudownej pogoni rodem ze łzawego filmu. Natomiast Tottenham nie szarżował, co jakiś czas spróbował podwyższyć wynik, jednak bez szczególnego ciśnienia.
Nic więc nie wpadło i skończyło się na bardzo solidnym 4:0. A Tottenham przynajmniej na chwilę jest tam, gdzie chyba chciałby też finiszować, czyli na drugim miejscu.