Nie tak miała wyglądać polska niedziela w Ligue 1. Liczyliśmy na świetne występy dwóch Polaków – Igora Lewczuka oraz Macieja Rybusa, a na koniec na piłkarską ucztę podczas meczu PSG – Tuluza. Okazało się jednak, że spośród wszystkich naszych rodaków w lidze francuskiej, dziś zadowolony będzie prawdopodobnie tylko Kamil Glik. Jego AS Monaco wprawdzie pogubiło w tej kolejce punkty, ale dziś sensacyjnie zremisowało także PSG, najpoważniejszy rywal w wyścigu po mistrzostwo. Ci, na których występy liczyliśmy, nie oderwali się z kolei od rezerwowych ławek.
Zawiedliśmy się już o 15.00, gdy zobaczyliśmy skład Bordeaux. Igor Lewczuk po kontuzji uda wrócił już do treningów i dzisiaj w teorii mógł wystąpić w meczu ligowym. Trener uznał jednak, że na powrót jest nieco za wcześnie i przez pełne 90 minut wszyscy fani gry defensywnej byłego legionisty mogli patrzeć jedynie w jaki sposób układa nogi siedząc na ławce rezerwowych. O ile jednak w przypadku Lewczuka spodziewaliśmy się, że powrót do gry może się wydłużyć, o tyle Maciej Rybus po prostu nas zawiódł. Po spotkaniu z Alkmaar, w którym rozegrał pełne 90 minut a Olympique Lyon wygrał 4:1, spodziewaliśmy się, że i w lidze zobaczymy występ reprezentanta Polski.
Nic z tego. Rybus w Ligue 1 w tym roku zagrał jak na razie 22 minuty i tej niedzieli dorobku nie powiększył nawet o sekundę, oglądając z ławki jak jego kumple rozbijają Dijon. Choć zaznaczyć tu trzeba – i na rozbijanie trzeba było czekać dość długo, aż do 80. minuty. Jeszcze dziesięć minut przed końcem goście niespodziewanie prowadzili 2:1, niejako wpisując się w weekend pełen niespodzianek we Francji. Gra rozkręciła się, gdy Gonalonsa zmienił Fekir – tym samym na murawie przebywały jednocześnie cztery najważniejsze ogniwa ofensywy Olympique’u – Lacazette, Depay, Tolisso oraz właśnie Fekir. Na efekty nie trzeba było czekać zbyt długo – Tolisso z asysty Depaya dał remis, pięć minut później na 3:2 z karnego trafił Lacazette, wynik w 90. minucie ustalił występujący dziś w roli jokera 23-latek.
Wobec przeciągającego się powrotu po kontuzji (i do formy…) Grzegorza Krychowiaka – po końcowym gwizdku meczu z Dijon straciliśmy nadzieję, że którykolwiek z Polaków występujących w Ligue 1 zaliczy dzień do naprawdę udanych. Nie przeczuwaliśmy jednak – chyba nikt zresztą nie przeczuwał – że sporo frajdy Kamilowi Glikowi przyniesie mecz Paris Saint Germain. Po piątkowym meczu z Bastią, zremisowanym przez zespół z Księstwa 1:1, wydawało się że formalnością będzie zmniejszenie starty do lidera przez paryżan. Wystarczyło tylko ogolić na własnym terenie błąkającą się w środku tabeli Tuluzę.
Ujmijmy to tak: nie da się zarzucić gospodarzom, że nie próbowali. Wręcz przeciwnie, goście byli stłamszeni, przyparci do muru przez większą część gry. Posiadanie piłki? 77:23. Okazje? Bez liku. Statystyk strzałów nie ma nawet sensu przywoływać. Warto za to napisać o dwóch symbolicznych obrazkach. Pierwszy – próba Cavaniego z ostrego kąta, gdy w jednej akcji oddał dwa, albo i trzy strzały, nie wiemy do końca jak to sklasyfikować. W bramkarza, w słupek, w nogi obrońców – wyglądało trochę jak cymbergaj nad morzem w wykonaniu nadpobudliwego nastolatka. Najbliżej strzelania gola był jednak Marquinhos. Doskonałe uderzenie głową, żadnego zawodnika Tuluzy na drodze do bramki, wydawałoby się – pewna bramka. Ale nie, nie tym razem. Na drodze istotnie, nie było ani bramkarza, ani żadnego z obrońców z Oksytanii, był za to… Kimpembe z PSG.
Zablokowany przez niego na linii bramkowej strzał własnego kolegi był punktem przełomowym – po nim chyba sami paryżanie przestali wierzyć w powodzenie misji Tuluza. Mimo prób do ostatniej sekundy szóstej minuty doliczonego czasu gry – nic nie wpadło. Potknięcie AS Monaco pozostało niewykorzystane, PSG jak traciło trzy punkty – tak nadal je traci. A kolejek do końca już tylko dwanaście.
Tak, jeśli ktoś ma zaliczyć tę niedzielę do udanych – to Kamil Glik. Bez udziału Polaka, bez udziału jego kolegów – a jednak Monaco wykonało kolejny krok na drodze do tytułu.