Historie typu „od grubasa do ultrasa” trochę nam już spowszedniały, prawda? Zapewne większość z was ma kumpla, który jeszcze kilka lat temu był tłuścioszkiem, a teraz może szpanować zaliczonym maratonem, czy też triathlonem przynajmniej na dystansie 1/2 Ironmana. Za to raczej nikt z naszych czytelników nie może pochwalić się znajomością z gościem, który został sportowcem po… przeszczepie serca. Poznajcie niesamowitą historię Dereka Fitzgeralda.
W 2003 roku był typowym amerykańskim 30-latkiem: sporo pracował, nie przepadał za sportem, ważył zdecydowanie za dużo. Gdy znajomi namawiali go na weekendowe bieganie, odmawiał. Mówił, że to „dziwna subkultura, której za bardzo nie rozumie”. Temat zrzucania wagi zszedł jednak na dalszy plan, bo Derek dowiedział się, że ma raka. I to nie byle jakiego, a bardzo… efektownego.
– Guz w moim brzuchu był wielkości grejpfruta – wspomina. Udało się go usunąć, ale to był dopiero początek problemów. U Fitzgeralda zdiagnozowano bowiem jedną z odmian chłoniaka nieziarniczego. By z nim walczyć, Amerykanin musiał przejść długą i wyniszczającą organizm chemioterapię. W efekcie pokonał nowotwór, ale pojawił się kolejny kłopot: leczenie zmasakrowało jego serce.
Dla wyjaśnienia jak poważna była sytuacja, musimy w tym miejscu trochę się pomądrzyć. Frakcja wyrzutowa to parametr określający jaki procent objętości krwi wypełniającej komorę serca jest wypompowywany w czasie skurczu. U zdrowego człowieka powinna przekraczać 65%, kiedy wynosi poniżej 20% oznacza to, że jest naprawdę fatalnie. U Fitzgeralda było to zaledwie 18%. Amerykanin był przez to permanentnie osłabiony, ciągle miał duszności, męczył go ostry kaszel. Nie kwalifikował się jednak do transplantacji, w USA dokonuje się jej, kiedy pacjent ma 17% i mniej procent.
– Czułem się jak bokser podczas dwunastej rundy pojedynku. Przez większość dnia byłem tak zamroczony, że ciężko mi było podnieść ręce do góry. Kręciło mi się w głowie, marzyłem tylko o tym, żeby usiąść – wspominał w jednym z wywiadów. Stan zdrowia Dereka pogarszał się z roku na rok, w sierpniu 2010 umieszczono go w końcu na liście oczekujących na przeszczep serca. W grudniu tego samego roku jego Fitzgerald złapał zapalenie płuc. Nie oszukujmy się: w tym momencie facet stał już na skraju przepaści. Pewnie by w nią spadł, ale na szczęście 3 stycznia 2011 otrzymał krzepiącą wiadomość: znalazł się dla niego organ! Członkowie Penn Medicine Transplant Team błyskawicznie przeprowadzili operację.
– Gdy obudziłem się po wszystkim, czułem jak bije mi serce. Byłem chory przez tak długi czas, że zupełnie zapomniałem jak wspaniałe to doznanie – mówił Derek, który zaczął ćwiczyć po zaledwie siedmiu dniach od przeszczepu organu. Na początku dużo spacerował, potem postawił na marszobiegi, by w końcu zacząć truchtać.
– Robiłem to nie tylko dla siebie, ale też dla tego człowieka, którego nieszczęście pozwoliło mi otrzymać serce. Uznałem to za wielki dar, którego nie mogę zmarnować, dlatego chciałem być w formie – opowiadał Fitzgerald. Oczywiście na tym etapie nie spodziewał się, że delikatny ruch dla zdrowia zamieni się w końcu w poważne sportowe treningi.
– Kiedy jeszcze leżałem w szpitalu, pracownicy z mojej firmy dali mi w prezencie sztuczne serce, takie, jakie miał miliarder Tony Stark, bohater Ironmana. Pomyślałem sobie wtedy, że fajnie byłoby kiedyś zaliczyć triathlonowy dystans o tej samej nazwie. Oczywiście gdy tylko przyszło mi to do głowy, roześmiałem się i stwierdziłem, że to niemożliwe – tłumaczył Amerykanin.
Myśl o sporcie nadal kołatała jednak w jego głowie. Jedem z pokojów w domu zamienił na siłownie, biegał coraz więcej, robił spore postępy. Dziesięć miesięcy po transplantacji zaliczył swój premierowy półmaraton! W 2012 roku miał już na koncie 42,195 km, a także 1/2 Ironmana. W 2013 dokonał niemożliwego: jako pierwszy obywatel USA, który miał przeszczepione serce, zaliczył pełnego IM!
– Kiedy wpadasz na metę, to dają ci medal, a spiker wykrzykuje: Dereku Fitzgeraldzie, jesteś Ironmanem! To jest niezwykłe doświadczenie, nie da się go porównać z niczym innym – tłumaczy bohater naszej historii. Amerykanin nie poprzestał na tym wyczynie. Trenował dalej, by zrealizować swoje największe marzenie: wystartować na MŚ na Hawajach.
– Byłem tam już w marcu 2012 roku. Polecieliśmy z rodziną na wycieczkę, a ja nie mogłem sobie odmówić przyjemności wypożyczenia roweru i przejechania się trasą na której rywalizują triathloniści. Zapragnąłem wtedy, by ukończyć wyścig na Kailua-Kona.
Swój cel osiągnął w 2015 roku. Jako że Derek był chyba najbardziej niezwykłym uczestnikiem całej imprezy, telewizja NBC poświęciła mu część swojego niesamowitego reportażu. Linkujemy go poniżej, warto zobaczyć. Nie będziemy za bardzo spojlerować, zdradzimy tylko, że po wszystkim Fitzgerald powiedział: – Do Ironmana przyciągnęło mnie jedno: chęć uhonorowania człowieka, od którego mam serce, a także tych, którym nie udało się w podobnej sytuacji przeżyć.
Piękna puenta niezwykłej historii.
KAMIL GAPIŃSKI