Nie jest łatwo być kibicem Liverpoolu w 2017 roku – The Reds nie mogą nic wygrać w lidze, a ogółem uciułali jedno zwycięstwo w Pucharze Anglii z Plymouth, choć i tam potrzebowali aż dwóch prób. Przyczyn kryzysu można szukać w wielu miejscach, ale na pewno trzeba zaliczyć do tego nieobecność Sadio Mane, który kopał dla reprezentacji na turnieju w Gabonie. Jasne, Senegalczyk grał już cały mecz z Hull i nie pomógł, jednak być może potrzebował też chwili, by przestawić się z afrykańskich boisk na angielskie. No i chyba to wreszcie zrobił, bo dzisiaj nie miał litości dla Tottenhamu.
Martwimy się trochę o noc Diera i Daviesa. Mogą mieć dziś z problem z zaśnięciem w obawie, że wciąż gdzieś czai się Mane i chce ich po raz kolejny ośmieszyć. To co robił z nimi Senegalczyk, szczególnie na początku meczu, było wręcz niebywałe i rzadko spotykane na tym poziomie. Wyspiarze wyglądali przy nim jak dopiero uczący się futbolu juniorzy. Za szybki, za błyskotliwy, za dobry był piłkarz Liverpoolu dla rywali, co udokumentował dwukrotnie bramką.
Pierwsza padła po znakomitym podaniu Wijnalduma, który w tym podaniu zawarł Pirlo, Iniestę i innych mistrzów asyst naraz. Genialne zagranie, Koguty nie wiedziały o co chodzi, połapał się za to Mane, który wyszedł sam na sam z Llorisem i spokojnie go pokonał. Spóźniony był w tej sytuacji Davies, w ostatniej fazie akcji już pogodzony z własną porażką – nie faulował na czerwoną kartkę, tylko zawierzył swój los w ręce Llorisa. Francuz nie dał rady.
Drugi gol Mane to konsekwencja kompromitującego błędu Diera, kiedy ten stracił piłkę na środku boiska – facet wyglądał jakby przysnął na murawie, nagle się obudził i gdy nadciągał do niego Mane, nie zdążył zareagować. Senegalczyk pociągnął z piłkę, oddał do Lallany, ten strzał obronił Lloris, dobitkę Firmino również, ale przy finiszu Mane był już bezradny.
2:0, 16. i 18. minuta spotkania, aż przypomniał się hattrick Senegalczyka przeciwko Aston Villi, kiedy potrzebował 2 minut 56 sekund na zdobycie trzech bramek. Tym razem czegoś podobnego nie powtórzył, bo jego dwie kolejne próby wyjął Lloris, ale i tak wyglądał na tle Tottenhamu niczym piłkarz z innego, jeszcze lepszego futbolowego świata.
Zresztą, cały Liverpool funkcjonował bardzo przyzwoicie, Koguty zaś były jakby śnięte, anemiczne, bez wiary w sukces. Okej, raz musiał pomóc Mignolet gdy próbował Son, raz Eriksen miał wolnego z niezłej pozycji, ale wiele ponad te sytuacje się nie działo. Gospodarze w drugiej połowie nawet oddali inicjatywę, pilnowali wyniku, bo chcieli w końcu wygrać, ale Koguty nie potrafiły zasypać rywala gradem ciosów.
Skończyło się więc na 2:0 i Liverpool choć na chwilę wskakuje na czwarte miejsce. Cieszy się jednak głównie Chelsea. Koguty miały okazję, by przez chwilę dojść na dystans sześciu punktów, ale z szansy nie skorzystały, przez co Conte z ekipą jest coraz bliżej mistrzostwa.
*
Komplet wyników:
Arsenal – Hull 2:0 – relacja TUTAJ
Sanchez (34’, 90+3’)
Manchester United – Watford 2:0
Mata (32’), Martial (60’)
Middlesbrough – Everton 0:0
Stoke – Crystal Palace 1:0
Allen (67’)
Sunderland – Southampton 0:4
Gabbiadini (30’, 45’), Denayer (s. 89’), Long (90+2’)
West Ham – West Brom 2:2
Feghouli (63’), Lanzini (86’) – Chadli (6’), McAuley (90+4’)