Jeśli miłość i pasję względem czegoś można dziedziczyć, on jest tego najlepszym możliwym przykładem. Kogo serce miała bowiem napędzać bordowo-granatowa krew, jeśli nie ta płynąca w żyłach wnuka byłego wiceprezesa klubu i wieloletniego działacza Barcelony, Amadora Bernabéu? Gdyby ktoś jednak 2 lutego 1987 powiedział mu, że jego geny okazały się na tyle silne, by przyczynić się do narodzin faceta, który oprócz samej fascynacji Dumą Katalonii będzie w jej barwach zdobywał wszystko, co jest do zdobycia, miałby jednak pełne prawo nie uwierzyć.
* * *
„Po zakończeniu kariery widzę się w roli prezesa Barcelony”.
***
Choć co poniektórzy złośliwcy twierdzili, że dzięki wychowywaniu się w bogatej rodzinie i poważanemu w klubowym środowisku dziadkowi Gerard ma praktycznie ułożone życie w stolicy Katalonii, w wieku 17 lat Piqué musiał podjąć prawdopodobnie jedną z najtrudniejszych – przynajmniej na tamten czas – decyzji w życiu. Obrońca nie był pewien swojej przyszłości w Barcelonie, w której wówczas jeszcze nie stawiano aż tak chętnie na wychowanków, więc postanowił skorzystać z oferty obserwującego go od dłuższego czasu Manchesteru United. Czerwone Diabły latem 2004 roku wyłożyły za niego ponad 5 milionów euro, co jak na, bądź co bądź, juniora wcale nie było małą kasą. Rozłąka z rodzinnym miastem musiała być niezwykle bolesna, jednak cel Gerarda wciąż pozostawał jasny – wyjechać do Anglii i któregoś dnia wrócić do klubu swojego życia.
Sir Alex Ferguson, który osobiście zabiegał o jego transfer, z pozoru wydawał się pokładać w nim pełne zaufanie. W ciągu kilku miesięcy Gerard przeszedł drogę od gracza młodzieżowego zespołu „Blaugrany” do piłkarza dzielącego szatnię z największymi gwiazdami światowej piłki. Z początku jednak jedynie z nimi trenował, grywał zaś przez długi czas w zespole rezerw. Ligowy debiut w pierwszym składzie przyszedł dopiero w 2006 roku w spotkaniu z West Hamem.
* * *
To właśnie w Manchesterze los skrzyżował drogi jego oraz innego cudownego dzieciaka, który dziś w Barcelonie nienawidzony jest niemniej niż Piqué w Madrycie – Cristiano Ronaldo. Choć ich sytuacja na Old Trafford była zupełnie odmienna – gdy Gerard niecierpliwie wyczekiwał debiutu w pierwszej drużynie, dwa lata starszy Portugalczyk był już kluczowym graczem United – obu zawodników łączyły naprawdę bliskie relacje. Nawet jeśli ich dalsze losy musiały siłą rzeczy sprawić, że przyjaźń ta z roku na rok stawała się coraz bardziej szorstka, CR7 jest niewątpliwie najbardziej szanowanym spośród wciąż występujących w Realu piłkarzy.
– Rozmawialiśmy ze sobą po hiszpańsku i portugalsku, nasze relacje były świetne. Wspólnie wygraliśmy Premier League i Ligę Mistrzów w 2008 roku. Mam z tamtych czasów świetne wspomnienia. Między Realem i Barceloną panuje zażarta rywalizacja, jednak nie oznacza to, że nie mam już dobrego kontaktu z Cristiano. Wzajemnie się szanujemy. On grał przeciwko świetnym obrońcom, ja – przeciwko wyśmienitym napastnikom. Ronaldo był jedną z trzech-czterech osób, z którymi najlepiej dogadywałem się w szatni Manchesteru – wspominał po latach Gerard, gdy obaj już od dłuższego czasu stali po przeciwnych stronach madrycko-barcelońskiej barykady.
– Jest świetny jako kumpel. W Manchesterze na początku prawie nie mówił po angielsku, ja potrafiłem się jeszcze jako tako porozumieć. Wytworzyliśmy między nami fajną więź. Podziwiam go jako piłkarza i jako osobę. A że określają go próżniakiem? O mnie mówią to samo. Jego duma jest posunięta bardzo daleko, ale powiedzcie mi, kto się nigdy w życiu nie pomylił? Przytrafia się to każdemu z nas – mówił jeszcze innym razem.
Nawet jeśli dziś od czasu do czasu obaj wzajemnie wbiją sobie szpilkę, wejdą w słowną gierkę, a jeden za drugiego w ogień z pewnością by nie skoczył, nadal trudno nie wyczuć, że angielski etap znajomości Piqué i Cristiano Ronaldo nie został do końca wymazany z ich głów. Przyjaźń, wspólne kolacje, piłkarska adaptacja dramatu o Romeo i Julii – nie. Szacunek do przeszłości i drugiej osoby – jak najbardziej.
* * *
Nie będzie chyba przesady w stwierdzeniu, że Piqué po dziś dzień jest jednak jednym z największych wyrzutów sumienia Manchesteru United. W ciągu trzech lat spędzonych na Wyspach Brytyjskich Gerard tak naprawdę nigdy na dobre nie zapukał do drzwi pierwszego składu. Mimo to o pobycie na Old Trafford zawsze wypowiada się w ciepłych słowach i z nieskrywanym sentymentem.
– Spędziłem w Manchesterze kilka fantastycznych lat Ferguson był dla mnie jak ojciec. Jego rola wybiegała daleko poza trenowanie, był też menedżerem i olbrzymim wsparciem dla młodych piłkarzy. Pomagał nam we wszystkim. Musiałem jednak odejść. Wówczas podstawowymi stoperami byli Rio Ferdinand i Vidić. Miałem też pecha, bo nigdy nie doznawali urazów, a gdy tylko opuściłem United kontuzje nagle przestały ich omijać! – przypomina dawne czasy w jednym z wywiadów.
Jakkolwiek jednak spojrzeć, to w Anglii – nawet pomimo drugoplanowej roli – zebrał pierwsze poważne wpisy do CV. W sezonie 2007/08 zdobył z Czerwonymi Diabłami mistrzostwo Anglii, a także triumfował w Lidze Mistrzów. W półfinale Champions League serce mimo wszystko musiało mu nieco zakrwawić – w półfinale United wyeliminowali bowiem jego Barcelonę. Kapitalne trafienie Paula Scholesa było niewątpliwie jednym z najbardziej gorzko-słodkich momentów w jego karierze.
Sam Piqué – choć może to akurat dla niego lepiej – nie zagrał jednak w tamtym dwumeczu ani minuty. Wówczas nie miał jeszcze prawa wiedzieć, że rok później w Rzymie wzniesie uszaty puchar ku górze raz jeszcze. Już jako podstawowy obrońca „Blaugrany” i po finałowym starciu z – jakżeby inaczej – Manchesterem United… Była to zresztą jedynie pierwsza z licznych ironii losu, których miał doświadczyć na przestrzeni kolejnych lat.
* * *
„Kiedy przeszedłem do Manchesteru, Sir Alex Ferguson był trenerem już od 20 lat. Przybierał inną postawę niż Guardiola… Guardiola był młody, dopiero zaczynał pracę w pierwszej drużynie. Zachowywał się bardzo żywiołowo. W Manchesterze treningi prowadził Quieroz, Ferguson stał gdzieś na uboczu i wszystko kontrolował. Od czasu do czasu zmieniał perspektywę. Obaj mimo różnic byli jednak fantastyczni”.
* * *
Droga do pierwszych wielkich laurów prowadziła jednak przez Hiszpanię. Ale nie przez Barcelonę, lecz położoną od niej w odległości 300 kilometrów Saragossę. W stolicy Aragonii, dokąd udał się na roczne wypożyczenie z Manchesteru, skalę jego talentu w końcu miała okazję zobaczyć szersza publika niż ta katalońska. Mimo początkowych trudności z grą, dość szybko zaczął wychodzić w podstawowym składzie. Tam stworzył zresztą parę stoperów ze swoim późniejszym kolegą z Barcelony, Gabrielem Milito. Od czasu do czasu zdarzało mu się jednak zagrać także nieco wyżej – na pozycji defensywnego pomocnika.
– Miał zaledwie 19 lat, jednak perfekcyjnie wywiązywał się z powierzonych zadań. Był bardzo dobry w obronie, ale też dzięki świetnej technice potrafił wyprowadzić piłkę. Doskonale uzupełniał się z Milito, który był wówczas szefem obrony całej defensywy – komplementował Piqué lata później ówczesny szkoleniowiec Saragossy, Victor Fernandez.
– Tamten sezon pozwolił mi zdać sobie sprawę, że już w wieku 19 lat mogę grać na wysokim poziomie, w Primera División. Zanotowaliśmy kapitalny sezon, zakwalifikowaliśmy się do Pucharu UEFA, co dla Saragossy było wielkim osiągnięciem. Do teraz mam tam wielu przyjaciół – opisuje natomiast tamten etap swojej kariery Gerard.
Z czasów Realu Saragossa zachowała się również prawdziwa perełka, biały kruk. Obrazek, który w dzisiejszych czasach porównać by można do opadów śniegu w maju. Tak, Gerard Piqué strzelił kiedyś gola Barcelonie. Konkretniej: nieco ponad dziesięć lat temu w ćwierćfinale (przegranym) Pucharu Króla:
* * *
Z pobytem w Aragonii wiążą się też jego pierwsze boiskowe wspomnienia dotyczące Realu Madryt. W barwach „Los Blanquillos” z Królewskimi Piqué mierzył się dwukrotnie. I akurat tamte konfrontacje raczej nie mają w nim prawa budzić głębokiego wzruszenia. O ile w pierwszym meczu zagrał przez zaledwie kwadrans, a Saragossa na Bernabeu zaliczyła wkalkulowaną porażkę, o tyle remis 2:2 na La Romaleda w przedostatniej kolejce, gdzie zagrał od pierwszej do ostatniej minuty, niewątpliwie trudno było mu już przetrawić.
90. minuta spotkania, Królewscy przegrywają z Saragossą 1:2. W równolegle rozgrywanym starciu na Camp Nou Barcelona prowadzi zaś z Espanyolem 2:1. „Blaugrana” ściskała już wówczas puchar za mistrzostwo kraju praktycznie obiema rękami. Wówczas jednak doszło do czegoś, czego do dziś wielu nie potrafi wytłumaczyć w logiczny sposób. Ruud Van Nistelrooy doprowadza do remisu. Holender, wiedząc jaki jest wynik Barcelony, nie cieszy się przesadnie z bramki. Wtem do zawodników Realu dociera jednak depesza ze stolicy Katalonii: Tamudo trafił na 2:2. „Los Blancos” pozostają na pozycji lidera, Barcelona zaś w ostatniej kolejce musiała liczyć na cud, do którego koniec końców nie doszło.
Piqué zaś pewnie przez długi czas zadawał sobie pytanie, dlaczego nie stał wtedy przy tym przeklętym Van Nistelrooyu…
W stolicy Hiszpanii nie zdawali sobie jeszcze sprawy z tego, że właśnie w pewien sposób przyczynili się do wyhodowania sobie jednego ze swoich największych przyszłych wrogów. Choć Saragossa chciała wykupić po sezonie Piqué, w Manchesterze stwierdzili, że po świetnym sezonie w Primera División zasłużył w Anglii na drugą szansę. Na odegranie się Realowi przyszło mu więc jeszcze chwilę poczekać. Wspomnianej szansy w pełnym tego słowa rozumieniu na Old Trafford jednak tak naprawdę nigdy nie otrzymał.
* * *
Sezon 2007/08. Barcelona odnosi klęskę na każdym polu. Ligę kończy na trzecim miejscu, 18 punktów za Realem Madryt, któremu przed El Clásico na Santiago Bernabéu zrobić musiała pamiętny i przez wielu uważany za upokarzający szpaler (Królewscy zwyciężyli w tamtym meczu 4:1), w Pucharze Króla eliminuje ją Valencia, w Champions League odpada zaś we wspomnianym kilka akapitów wyżej półfinale z Manchesterem.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu trzeba było powiedzieć to głośno i wyraźnie: Czas na zmiany. Pewien cykl dobiegł końca, potrzeba świeżości, nowej miotły. Wielu pukało się jednak w czoło, gdy Franka Rijkaarda zastępował legendarny piłkarz „Blaugrany”, lecz zarazem trener pozbawiony jakiegokolwiek poważnego doświadczenia – Pep Guardiola.
Były pomocnik pracujący do tamtej pory w rezerwach od samego początku swoją filozofię postanowił opierać na zawodnikach szkółki. To on także jako pierwszy postanowił: „Chcę Piqué z powrotem w Barcelonie”. Działacze przystali na jego prośbę, Gerard zaś wreszcie mógł spełnić swoje największe marzenie – zostać pełnoprawnym członkiem pierwszej drużyny będącej największą miłością jego życia. Cena – 5 milionów euro, czyli nieco mniej niż kilka lat wcześniej zapłacił za niego Manchester.
* * *
Już w pierwszym sezonie Piqué z miejsca stał się podstawowym stoperem Dumy Katalonii. Praktycznie w każdym meczu grywał od deski do deski, Barcelona zaś zgarnęła wszystkie możliwe trofea. Gdybyśmy jednak mieli ująć jego premierowy sezon po powrocie do domu w pojedynczych momentach, na myśl od razu przychodzą nam dwa.
Pierwszy – jego debiut w podstawowym składzie w barwach „Blaugrany” w międzynarodowych rozgrywkach, czyli – uwaga, będzie mocno – porażka z Wisłą w Krakowie…
… a także wyczekiwana i snuta długimi miesiącami przez Gerarda zemsta na Realu Madryt, gdy Barcelona dokonała jednego z największych upokorzeń Królewskich w historii, wygrywając na Santiago Bernabéu 6:2. Sam Piqué strzelił zaś wówczas ostatniego z goli, a jego cieszynka niektórym fanom „Los Blancos” śni się po nocach do dziś.
* * *
„Najbardziej pamiętny gol mojego wnuka? Niewątpliwie ten na 6:2 w Madrycie”.
~ Amador Bernabéu
* * *
„Nigdy nie będę w stanie odwdzięczyć się Guardioli za ryzyko, które podjął”.
* * *
„Powinno mówić się o epoce «przed» i «po» Guardioli. Wszyscy zawodnicy, którzy mieli z nim okazję współpracować, postrzegają futbol w inny sposób. Ma najlepszy możliwy punkt widzenia na piłkę”.
* * *
„Czy chciałbym być prezesem Barcelony? Od tego jest Piqué. Ma mój głos”.
~ Pep Guardiola
* * *
Choć Piqué z całą pewnością zawdzięcza Guardioli niejedno – gdyby nie jego zaufanie, tak naprawdę nie wiadomo przecież, czy kiedykolwiek obrońca wypłynąłby na aż tak szerokie wody – to jednak wiele źródeł podaje, że ich wzajemne pożycie, szczególnie w końcowym etapie Pepa na Camp Nou, wcale nie było aż tak usłane różami, jak mogłoby się wydawać. W pewnym momencie w prasie pojawiały się nawet plotki – szybko zdementowane jednak zarówno przez szkoleniowca, jak i sam klub – że Barcelona jest za mała dla nich dwóch.
Guardiola miał mieć zastrzeżenia do postawy Piqué na treningach, który zamiast skupiać się na ciężkiej pracy wolał śmieszkować, co w konsekwencji odbijało się na jego boiskowej dyspozycji. Trener zarzucał mu również zbyt beztroskie podejście do życia poza klubem. W 2013 roku światło dzienne ujrzała zresztą głośna afera szpiegowska. Klub na zlecenie dyrektora generalnego oraz szefa ochrony wnikliwie inwigilował kilku swoich piłkarzy, by upewnić się co do ich nienagannego trybu życia. Jak nietrudno się domyślić, na cenzurowanym był również Piqué, jeszcze na niedługo przed tym, jak ten zaczął spotykać się Shakirą. Lokalizacja, karty płatnicze, telefon… wszystko znajdowało się pod baczną obserwacją wynajętej agencji detektywistycznej. Media jak jeden mąż powtarzały, że w zamyśle za całym fortelem stać miał nie kto inny, jak właśnie sam Pep Guardiola.
– Już w 2010 roku zorientowałem się, że coś jest nie tak. Często „przypadkowo” natrafiałem w moim otoczeniu na te same twarze. Nie zdziwiłem się ani trochę, gdy okazało się, że byłem szpiegowany. To brzydkie zachowanie. Nie chcę jednak o tym rozmawiać. Było, minęło – komentował zamieszanie obrońca Barcelony.
Jak stwierdził szef agencji, zadaniem jego pracowników było „chronienie Piqué przed nim samym”. Gdy w życiu piłkarza pojawiła się kolumbijska piosenkarka, wgląd w życie Gerarda stał się naturalnie jeszcze większy. Co jednak ciekawe – z ostatecznego „sprawozdania” wynikło, że… Shakira w znacznym stopniu przyczyniła się do zmniejszenia częstotliwości jego wieczornych wypadów na kolacje, koncerty czy wszelkiej maści spotkania towarzyskie. Jednym słowem – przy niej wydoroślał.
* * *
„Miała w tamtym czasie już kogoś. Jeśli jednak już chcesz coś zdziałać, starasz się robić to skutecznie. Choć nigdy nie wiesz, jak koniec końców to wyjdzie… jesteśmy ze sobą już sześć lat. Poznaliśmy się podczas kręcenia klipu „Waka-waka”. Kiedy już była w RPA, wysłałem jej wiadomość z pytaniem, jaka pogoda jest w RPA. Odpisała mi typową bzdurą. I tak się zaczęło. Później napisałem jej, że jeśli mamy dojść do finału, żebym mógł cię zobaczyć, zrobię to”.
Piqué o swoich początkach z Shakirą. Co ciekawe, Gerard przyszłą matkę dwójki swoich dzieci poznał w… znienawidzonym Madrycie.
Szczęśliwa para wraz ze swoim pierwszym dzieckiem – synem Milanem
* * *
„Zawsze będę nienawidził Real Madryt. Wolałbym, żeby ziemia się otworzyła i wzięła mnie ze sobą niż zaakceptować pracę dla nich. Naprawdę nie lubię o nich rozmawiać, ponieważ kiedy to robię, chce mi się wymiotować”, powiedział niegdyś Christo Stoiczkow. Bułgar od zawsze był jednym z najbardziej zadeklarowanych wrogów Królewskich stąpających po naszej planecie. I choć niechęć Barcelony wobec Realu i na odwrót nigdy nie była żadną tajemnicą, niewiele był osób, które w aż tak dosadny sposób wyrażałyby się na temat odwiecznego rywala. Jasne, na przestrzeni dziesięcioleci nie brakowało wzajemnych prztyczków w nos, aluzji rzucanych między wierszami czy niezliczonych kłótni – na boisku czy też poza nim. Od czasów legendarnego napastnika próżno było jednak szukać kogokolwiek, kto równie bezkompromisowo wyrażałby swoją, nazwijmy rzecz po imieniu, nienawiść względem „Los Blancos”.
Aż pojawił się on. Gerard Piqué.
Kpiny, prowokacje, wyszydzanie, rozsierdzające kibiców Realu gesty… Jego wachlarz zabiegów mających na celu podkreślanie na każdym kroku swojego wrogiego nastawienia względem Królewskich wydaje się nieograniczony. Wielu piłkarzy Barcelony zachodziło fanom „Los Blancos” za skórę – wystarczy wymienić chociażby Samuela Eto’o, Daniego Alvesa czy wcześniej Luisa Enrique – jednak z żadnym z nich wojna nie była tak zażarta jak z Piqué. Mówimy w tym przypadku o obopólnej nienawiści gorącej niczym świeżo kute żelazo. Jego szpilki, a niejednokrotnie wręcz gwoździe czy noże, śmiało można by zaś podzielić na kilka kategorii.
* * *
„Półfinał Realu z Juventusem oglądałem w koszulce Buffona. Chcę, by Real zawsze przegrywał”.
* * *
„Iker cierpiał podczas finału Ligi Mistrzów w Lizbonie? Ja również cierpiałem, kiedy Ramos strzelił w 93. minucie. Byłem wtedy w Los Angeles. Rozwaliłem telewizor. Nóż w serce”.
* * *
Sezon 2009/10. Florentino po powrocie na fotel prezesa stawia sobie za cel uczynienie z Realu machiny nie do zatrzymania. Na Santiago Bernabéu przechodzą za grubą forsę Kaká, Karim Benzema, Xabi Alonso i rzecz jasna Cristiano Ronaldo. Trenerem wybrany zostaje zaś Manuel Pellegrini. Efekt? Sezon zakończony z pustymi rękoma. Pellegrini po roku żegna się z pracą, jego miejsce zajmuje José Mourinho, a stosunki Madryt-Barcelona stają się najbardziej napięte od lat. Portugalczyk od samego początku narzucił bowiem agresywne, momentami wręcz brudne reguły gry.
W Madrycie do pierwszego Klasyku za ery Mou podchodzono z wielkimi nadziejami. Królewscy na Camp Nou przyjeżdżali jako lider z czteropunktową przewagą, a stolicy Hiszpanii czuli, że „The Special” one w końcu wykrzesał z drużyny to, co najlepsze. Że wciąż żywe wspomnienie związane z kompromitującym 2:6 dwa sezony wcześniej już za chwilę może pójść w niepamięć. I rzeczywiście – odeszło w niepamięć. Poprzednią kompromitację zastąpiła bowiem kolejna – „Los Blancos” przegrali 0:5. Piqué po meczu wykonał zaś gest, który do fanów Realu przez długi czas powracał w sennych koszmarach – otwartą dłoń, symbolizującą pięć goli, które Barcelona zaaplikowała odwiecznemu rywalowi.
Álvaro Arbeloa w jednym z wywiadów wyznał po latach, że obrazek ten był później niejednokrotnie wywieszany w szatni Królewskich, by wykrzesać z nich dodatkową motywację.
* * *
Rzecz dzieje się niespełna pół roku później. Piłkarski świat wstrzymuje oddech – w najbliższym czasie Real z Barceloną miały zmierzyć się bowiem ze sobą aż czterokrotnie – w lidze, finale Pucharu Króla oraz półfinale Ligi Mistrzów.
W La Liga „Blaugrana” zremisowała na Bernabéu z grającym przez prawie całą drugą połowę w osłabieniu Realem (czerwona kartka Raúla Albiola) 1:1. Tym samym ekipa Pepa Guardioli pozbawiła Królewskich jakichkolwiek złudzeń w kontekście mistrzostwa. Piqué po ostatnim gwizdku zwrócił się zaś do piłkarzy „Los Blancos” w sposób, który uraził nie tylko bezpośrednich adresatów komunikatu, lecz także wielu Hiszpanów – „Osiem punktów nad wami! Hiszpaniki, wygraliśmy już waszą ligę, teraz wygramy jeszcze puchar waszego króla”.
„Copa Del Rey” Barcelona jednak koniec końców wbrew zapowiedziom nie wygrała – na Mestalla uległa Realowi po golu Cristiano Ronaldo w dogrywce 1:0. W Lidze Mistrzów „Blaugrana” okazała się już jednak lepsza. Gerard oczywiście skorzystał z okazji, by odnieść się w kilku słowach na temat rywala. – Czerwona kartka dla Pepe? Real gra na granicy brutalności. Jeśli igrasz z ogniem, kończysz poparzony. Nie powinni szukać wymówek. Zawsze to samo. Przecież oni nawet nie próbowali grać w piłkę na własnym stadionie – skomentował. Po wygranym finale w kontekście José Mourinho stwierdził natomiast, że „czasami lepiej zamilknąć”.
* * *
* * *
„Mourinho niszczy hiszpański futbol”.
* * *
„Świętujmy! Niech się pierdolą ci z Madrytu!”.
Piqué do kolegów z drużyny w 2015 roku po wygranym 5:4 z Sevillą starciu o Superpuchar Europy.
* * *
7 lutego 2015. Przetrzebiony kontuzjami Real Madryt mierzy się na Vicente Calderón z Atlético. Ekipa Cholo Simeone gromi Królewskich 4:0. Kilka godzin po kompromitującej porażce Cristiano Ronaldo świętuje swoje urodziny. Świat natychmiast obiega wrzucony do sieci filmik, na którym Portugalczyk beztrosko śpiewa sobie z zaproszonym przez CR7 na imprezę kolumbijskim piosenkarzem, Kevinem Roldanem.
7 czerwca 2015 roku. Gerard Piqué świętuje na Camp Nou z resztą zespołu zdobycie potrójnej korony słowami: „Dziękuję drużynie, sztabowi szkoleniowemu, fizjoterapeutom, kibicom, całej dyrekcji i.. dziękuję także tobie, Kevinie Roldanie. Od ciebie wszystko się zaczęło!”.
* * *
„Nie żałuję, tego, co powiedziałem o Kevinie Roldanie. Świetnie się bawiłem podczas celebrowania tytułów i bez wahania zrobiłbym to jeszcze raz”.
* * *
„Przed derbami Madrytu życzyłem Ikerowi, by wsadzili mu cztery gole. Żeby nie popełnił żadnego błędu, ale żeby dostał cztery bramki. No i rzeczywiście dostał te cztery sztuki”.
* * *
Jeśli natomiast chodzi o konkretne personalia, ulubionym towarzyszem słownych utarczek był dla Piqué bez cienia wątpliwości Álvaro Arbeloa. Ich wymiany zdań na Twitterze czy wzajemne ataki na łamach mediów przeszły już do legendy. Szczególnie napięte relacje panowały między nimi w zeszłym sezonie. Do pierwszej wymiany uprzejmości doszło po wykluczeniu Realu z Pucharu Króla z powodu wystawienia nieuprawnionego do gry Denisa Czeryszewa. Zaczęło się od skwitowania na Twitterze pomyłki Królewskich w następujący sposób:
– Myślę, że mojego kolegę Piqué mówiącego któregoś dnia zobaczymy w „El Club de la Comedia (hiszpański program satyryczny – przyp. red). Ostatnie 10 lat Barcelony nie przysłonią historii Realu Madryt. Myślę, że on ma jakąś obsesję na naszym punkcie – odpowiedział Arbeloa pytany po spotkaniu Ligi Mistrzów z Malmoe o kpiący wpis Gerarda.
* * *
„Znacie mnie, już taki jestem”.
Odnośnie twitta po zamieszaniu z udziałem Realu w Pucharze Króla
* * *
Stwierdzenie, że nienawiść Piqué wobec Realu bierze się wyłącznie ze wstrętu do białego koloru i innego postrzegania futbolu byłaby jednak sporym niedopowiedzeniem. Istnieje również drugie dno. Nie ma przypadku w tym, że do tej pory w jego kontekście jak ognia unikaliśmy określania go „Hiszpanem”. Choć sam pewnie by się o to jakoś mocno nie obraził, w oczach wielu użycie podobnego synonimu uchodzić by mogło za mocno kontrowersyjne. Real i Madryt, dla niego jako rodowitego Katalończyka, stoją bowiem w absolutnej sprzeczności z jego światopoglądem. Stolica od zawsze stanowiła w jego oczach symbol nieznoszącego głosów sprzeciwu suwerena mówiącego wszystkim dookoła, jak należy żyć. Symbol pasożyta i ciemiężcy jego ukochanego regionu.
Zakłady bukmacherskie – czytaj więcej:
Relacje na linii Madryt-Katalonia nawet kilkadziesiąt lat po zakończeniu hiszpańskiej wojny domowej pozostają niezwykle napięte, a temat oddzielenia się Katalonii od reszty kraju mimo upływu czasu wciąż powraca jak bumerang. Piqué zaś nigdy nie krył się ze swoim przywiązaniem do miejsca pochodzenia, co nie wszystkim było w smak. Gerard publicznym manifestowaniem miłości do Katalonii na przestrzeni lat dorobił się na terytorium reszty kraju całej masy politycznych wrogów, którzy już dawno temu przestali uważać go za swojego rodaka.
Największą burzę wywołały zdjęcia z Piqué ochoczo pozującym do obiektywu podczas niepodległościowej manifestacji w 2014 roku na niecałe dwa miesiące przed referendum. „Nigdy wcześniej nie przeżyłem czegoś podobnego! Niezapomniane wrażenia!”, opisywał później na Twitterze wrażenia z pochodu. Choć jego poglądy znane były całemu światu już dużo wcześniej, w tamtym momencie miliony ludzi na Piqué-reprezentancie Hiszpanii postawiły krzyżyk
* * *
„Czy jestem za niepodległością? Jestem absolutnie w zgodzie z prawem Katalończyków do podejmowania decyzji. Jeśli w coś wierzę, to na całego. Uważam, że robię dobrze, chodząc na manifestacje. Tak czy inaczej, to problem dla sportowca ze światowego topu. Polityka zawsze wiązała się ze sportem. Jeśli ktoś powie inaczej, skłamie”.
* * *
„Myślę, że warto słuchać głosu ludzi”.
* * *
Zdobyte mistrzostwo świata, zwycięstwo w mistrzostwach Europy i stanowienie kluczowego elementu najsilniejszej reprezentacji Hiszpanii w dziejach każdemu „normalnemu” piłkarzowi zapewniłoby status legendy i nieśmiertelność. Ale nie Gerardowi Piqué. Bezkompromisowe obnoszenie się z poglądami politycznymi uczyniło z niego najbardziej znienawidzonego spośród najwybitniejszych graczy, którzy przywdziewali koszulkę „La Rojy”. Powiedzieć, że Piqué dzieli Hiszpanów, to nic nie powiedzieć.
Niepodległościowe manifestacje, „Hiszpaniki” czy „wasz król” nie mogły przecież ot tak odejść w niepamięć. Choć od strony sportowej nigdy nie można było mu zarzucić braku zaangażowania czy bylejakości, umiejętność kopania skórzanego balona w przypadku obrońcy Barcelony już wieki temu zeszła na dalszy plan. Analizowanie przez wszystkich dookoła każdego jego słowa czy najdrobniejszego gestu zahacza już momentami o prawdziwą psychozę. Nawet jeśli wiele jego zachowań jest – delikatnie rzecz ujmując – nadinterpretowanych, to trzeba jednak uczciwie przyznać, że sam nigdy nawet nie starał się odpowiednio zadbać o to, by było inaczej. Przeciwnie – można ulec wrażeniu, że na milion możliwych do uniknięcia kontrowersyjnych sytuacji, Piqué nie uniknąłby ani jednej.
Podobne reakcje kibiców są u niego niczym więcej niż szarą codziennością:
* * *
„Kibice na mnie gwiżdżą z powodu sytuacji na linii Katalonia-Hiszpania. Uważam, że nie mają racji. Gwizdy na Bernabéu są dla mnie niczym symfonia. Reprezentacja jest jednak dla wszystkich. Zarówno dla tych z Realu, jak i Barcelony”.
* * *
„Ludzie mają pełne prawo na mnie gwizdać. Jeśli coś mnie martwi, to jedynie to, czy Del Bosque dobrze to znosi”.
* * *
2010 rok. Hiszpania świętuje w Madrycie zdobycie mistrzostwa świata. Gerard w ramach żartu pluje na działacza reprezentacji, Pedro Cortésa. Naród oburzony. Cortés całe zajście sprowadza jednak wyłącznie do „niewiele znaczącej dziecinady”.
* * *
Mistrzostwa Europy we Francji. Hiszpanie długo męczą się w meczu fazy grupowej z Czechami. Mają olbrzymią przewagę, jednak nie potrafią jej udokumentować zdobytą bramką. W końcówce spotkania Piqué strzela na 1:0 i zapewnia drużynie zwycięstwo.
„Nie dam się kupić, nie zapomnę. Nie będę świętował. Ten gol jest splamiony. Kocham tę reprezentację, ale nie sprzedam się za bramkę w fazie grupowej”, mówi w opublikowanym przez siebie w sieci filmiku znany hiszpański dziennikarz, Álvaro Ojeda.
* * *
Ostatnie starcie fazy grupowej francuskiego Euro. Podczas odgrywania hymnu kamery wyłapują następujący obrazek:
Do bardzo znanego hiszpańskiego programu piłkarskiego, „El Chiringuito”, zaproszony zostaje ekspert od analizy mowy ciała. Niewiele osób w studio wydaje się pocieszonych, gdy ten dochodzi do wniosku, że zachowanie Piqué nie było celowe.
* * *
Eliminacje mundialu w Rosji. Piqué przed potyczką z Albanią postanawia wyjść na boisku w bluzie z długim rękawem. Po chwili zmienia jednak decyzje i skraca je nożyczkami. Na wybuch olbrzymiej afery nie trzeba było długo czekać. Powód? „Zwykłe” koszulki z krótkim rękawem, w której obrońca początkowo nie chciał grać, zawierały na sobie kolory flagi Hiszpanii. Zachowanie Gerarda zostało zinterpretowane jako brak szacunku dla narodowych barw. Po ostatnim gwizdku Gerard pytany o komentarz do sprawy stwierdził, że po mistrzostwach świata kończy karierę w kadrze.
* * *
„Jeśli gram dla reprezentacji Hiszpanii, to dlatego, że uważam to za słuszne. Wspieram również kadrę Katalonii, ponieważ kataloński sport także wspierał mnie, kiedy stawiałem pierwsze kroki w piłce”.
* * *
„To motywujące, gdy ktoś oskarża cię bez powodu”.
* * *
„Piqué zawsze bezwarunkowo poświęcał się reprezentacji. Nigdy nie odpuszczał na treningach. Zawsze widziałem jego zaangażowanie, nigdy zaś nie słyszałem, by był niepodległościowcem. Myślę, że powinien kontynuować grę dla kadry i przejść do historii jako jeden z najwybitniejszych reprezentantów. Czytałem w prasie, że podobno prosiłem Gerarda o jak najszybsze oddawanie piłki, by na niego nie gwizdali. Ale jak ja mógłbym go w ogóle o coś takiego prosić?”.
~ Vicente Del Bosque
* * *
„Gram w kadrze dla pieniędzy? Bzdura. W Barcelonie zarabiam 50 razy więcej niż w reprezentacji”.
* * *
Odwieczną wojnę Piqué prowadzi także – co oczywiście nie może zbytnio dziwić – z sędziami. Gryzienie się w język w odniesieniu do pracy arbitrów czy władz ligi nigdy nie było jego mocną stroną. Choć zazwyczaj wchodzenie we wszelkiej maści dyskusje uchodziło mu na sucho, zdarzało się, że całkowicie puszczały mu hamulce. Jak chociażby dwa sezony temu, gdy w rewanżowej potyczce Superpucharu Hiszpanii przeciwko Athleticowi (w pierwszym meczu Barcelona przegrała 0:4) zwyzywał od najgorszych matkę liniowego, za co ukarano go czterema meczami zawieszenia.
W styczniu tego roku doszło zaś do ostatecznego zerwania jakichkolwiek pokojowych relacji z komitetem rozgrywek i sędziami. Po przegranym meczu w Pucharze Króla na San Mamés niezadowolony z poziomu prowadzenia spotkania Piqué udał się pod trybunę, w której mieści się loża honorowa, a następnie wskazał palcem na szefa ligi, Javiera Tebasa, zwracając się do niego z pytaniem: „Widziałeś to? Tak, ty!”. W Hiszpanii – cóż za zaskoczenie – wybuchła wielka afera, Gerard znów znalazł się na świeczniku, komitet rozgrywek obiecał zaś, że wnikliwie przyjrzy się zachowaniu defensora „Blaugrany”.
– Moje słowa? Niech je sobie analizują i dalej tracą czas. Mają do tego prawo. Oczywiście wierzę w to, co mówię, a z każdym tygodniem coraz dobitniej przekonuję się, że mam rację. Do kogo były skierowane moje słowa? Ta osoba już doskonale wie – skwitował w swoim stylu całe zamieszanie Piqué.
* * *
„Czasami brakuje mi elegancji, ale nie uważam, by było to coś złego”.
* * *
Jedno jest pewne. Gdyby kibice Barcelony pewnego dnia usiedli przed pustą kartką i postanowili naszkicować na niej zawodnika jak nikt inny godnego reprezentować ich barwy, imponującego nie tylko piłkarsko, ale i związanego światopoglądowo, miałby on twarz Gerarda Pique. Chyba dlatego nikt nie ma absolutnie żadnych wątpliwości – z trójką w Barcelonie występuje dziś nie tylko klubowy symbol i wielki idol.
Koszulkę z tym właśnie numerem przywdziewa bowiem równocześnie przyszły prezydent tego klubu.