Reklama

Mam problem stary jak świat. „I can’t get no satisfaction”

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

28 stycznia 2017, 10:22 • 19 min czytania 6 komentarzy

Dzieli życie na obecne i przeszłe. Nie przepada za KęKę sprzed lat. Pisze bardzo osobiście, mocno. W sposób przystępny, a jednak mądry. O walce z wódką, historii. Nie jest tak metaforyczny jak Łona, ani tak prostolinijny jak Hemp Gru. Ex-listonosz, którego trylogia zapisała się na stałe w dziejach polskiej muzyki. Pod koniec września doszło do niespotykanej sytuacji. W pierwszej dwudziestce listy sprzedaży OLiS znalazły się wszystkie trzy legalne albumy rapera. Po złocie i platynie dwóch pierwszych płyt, wydane własnym sumptem „Trzecie rzeczy” zmierzają po diament. Piotr Siara – człowiek, który zmienił się strasznie i krzyczy to z dumą, chociaż niektórym musiał powiedzieć po drodze „arrivederci”.

Mam problem stary jak świat. „I can’t get no satisfaction”

Szałowo wyglądałeś w podstawówce.

Do szóstej klasy nosiłem długie włosy. Mam o osiem lat starszą siostrę, słuchała dużo rocka – Jarocin, te sprawy. I to ona była autorką mojej stylizacji. Do Polski wchodziły właśnie szmateksy, można było zdobyć markowe, sztruksowe rzeczy. Zawiązana w pasie koszula w kratę, makramy, rzemyki, okulary na Lennona – tak się śmigało.

Byłeś jak ci wyznawcy Beatlesów z lat PRL. Polskim odpowiednikiem załogi McCartneya był Seweryn Krajowski i Czerwone Gitary. Pamiętam scenę z czarno-białej „Wojny domowej”. Dla głównego bohatera pójście do fryzjera było ciężką do przeżycia traumą.

Jak byłem jeszcze młodszy, mama wysłała mnie do fryzjera. Doskonale pamiętam, to była sobota. Razem z kolegami Darkiem i Maćkiem udaliśmy się na drugą stronę osiedla, do takiego sadku. Wszedłem na drzewo i tkwiłem na nim przez cały dzień, żeby tylko nikt nie obciął mi włosów.

Reklama

U mnie ogólnie z fryzjerem był problem. W czasach przedszkolnych mama strzygła mnie w domu. Zawsze sadzała przed lustrem i obiecywała, że tylko delikatnie podetnie. Ciach, ciach i nagle zjeżdżały jej nożyczki. Z drugiej strony tnie, tnie i znowu lecą. Później trzeba było wszystko wyrównać. W pewnym momencie stało się to dla mnie nie do przyjęcia. (śmiech)

Wreszcie włosy kazał ci ściąć dyrektor.

Miały z każdej strony po 50 cm. Od czubka głowy – z przodu, z tyłu, wszędzie. Oczywiście wyhodowanie takiej fryzury wymaga czasu. Najpierw była krótsza grzywka zachodząca na oko. Pan Andrzej, który był wówczas dyrektorem, wymyślił, że z racji noszenia przeze mnie okularów, nie mogę mieć takich włosów. Miałem je ściąć albo przyjść z rodzicami. Ale z siostrą byliśmy od niego sprytniejsi. Następnego dnia przyszedłem do szkoły nie z rodzicami, a z pianką i szczotką. Przód grzywki zaczesywałem na bok i argument, że wchodzi do oczu został podważony. Dali mi spokój i włosów nie ściąłem.

Ale finalnie zmieniłeś fryzurę?

Tak, obciąłem się dokładnie 2 lipca. Skończył się rok szkolny i postanowiłem coś zmienić.

Tak chyba ogólnie jest w twoim życiu, że sam musisz dojrzeć do pewnych decyzji. Że tylko ty możesz przekonać siebie do jakiejś zmiany.

Reklama

Pewnie tak, choć – umówmy się – podążanie samodzielnie wytyczoną ścieżką nie doprowadziło mnie do dobrego miejsca. Długo miałem utarty schemat myślenia, wydawało mi się, że dość bezpieczny. Może z lenistwa, może z obawy przed tym co nowe, byłem zamknięty na różne rzeczy. Do dziś ciężko mi przychodzi przyjmowanie czyjegoś punktu widzenia, bo ten może się wiązać z nagięciem moich wartości. Z roku na rok staję się coraz bardziej otwarty, chętniej słucham innych – mądrzejszych, bardziej doświadczonych, ale nie jest to przyjemny proces. Dalej mam w sobie dziecięcą cechę. Czasami mówię: nie, bo nie. Wiesz, o co chodzi.

– Lubisz to jeść?

– Nie.

– A próbowałeś?

– Nie.

– To dlaczego to jest złe?

– Bo jest i koniec.    

O twojej bezkompromisowości dobrze opowiada historia z rapu. Pracowałeś jako listonosz, wymieniałeś maile z Prosto. Po jakimś czasie zadzwonił Sokół: „gdyby było demo, to moglibyśmy pomyśleć nad współpracą”. Inni pewnie rzuciliby wszystko, chwycili za kartkę, założyli słuchawki i zaczęli nagrywać, a ty zareagowałeś jak Himilsbach. Legendarny aktor otrzymał propozycję gry w hollywoodzkiej produkcji. Postawiono warunek: miał nauczyć się angielskiego. On jednak wolał pić. Znajomi z branży łapali się za głowy. „A jakby film nie doszedł do skutku? To zostałbym jak ten chuj z tym angielskim”.

Wtedy rozumowałem trochę inaczej niż dziś. „Albo mnie chcą, albo nie chcą”. Może dlatego, że lubię stawiać na swoim? Jak coś wymyślę, to chcę żeby tak po prostu było. Dzisiaj mi łatwiej, bo sam jestem dla siebie szefem. Mam już nie tylko kontrolę nad wydawaniem płyt, ale i biznesowo bardzo dużo, jak nie wszystko, zależy ode mnie. Od napisania pierwszego słowa po pomysły graficzne, które później ktoś realizuje. Najciężej przychodzi mi zaufanie komuś, kto mógłby mnie odciążyć, dopiero się tego uczę.

Czytam w Interii, że hip-hop wyciągnął cię za uszy. Twoja życiowa partnerka Marta – od lat organizuje koncerty. 

To na pewno akuszer nowego mnie. Pracuję nad tym, aby moje życie opierało się na wielu mocnych filarach. Żeby to wszystko miało równe nogi – tak jak ten stół, który przed nami stoi. Jak oderwiesz jedną podpórkę, też będzie stał, ale wystarczy, że ktoś go przechyli i… Ludzie mówią: najważniejsza jest rodzina, z resztą jakoś tam będzie. Właśnie to tak nie do końca. Ja chcę, żeby i z rodziną było w porządku, i w pracy było dobrze. Jeśli delikatnie pęknie jedna z odnóg, pozostałe umożliwią ci jej naprawę. Ale musisz zrobić to szybko.

Kiedy nastąpił przełom i zamiast na kieliszek chleba, miałeś na kino. Kiedy „dobra, zaraz będę” zastąpiło „nie stary, robię Marcie budyń”?

Tak samo jak nic nie dzieje się za jedną przyczyną, tak nic nie dzieje się w jednej chwili. To jest proces, tak samo jak upadek. Nie spadasz na dno z dnia na dzień, a wspinanie się jest znacznie bardziej wymagające. Musisz dokładać sobie bzdurnych decyzji, żeby w końcu obudzić się z ręką w nocniku.

Jesteś, jak sam to mówisz, dyplomowanym alkoholikiem, za tobą drugi etap terapii. Ważnym jej elementem jest pamięć o ostatnim upadku. Stąd właśnie „W dół kieliszki”?

Nie, to numer nagrany przed rozpoczęciem leczenia. Druga płyta, miałem wtedy zaszytą dupę. A moje ostatnie upodlenie nastąpiło po „Nowych rzeczach”. Doskonale je pamiętam.

Będąc pracownikiem Poczty Polskiej, na urlopie, w długi weekend majowy złamałeś nogę. Oczywiście po pijaku. We wspomnianym utworze nawijasz o zgubionych ciuchach, obrzyganych butach, przytulonym betonie i numerze do grubej.

Wiadomo, że nie powiem ci o najgorszych momentach. Ale miałem np. okresy stania pod sklepem. Wiesz o czym mówię, idziesz po bułki, mijasz chłopaków, oni zawsze tam stoją. Człowiek wszystko potrafi sobie wytłumaczyć. Przewrócisz się? Co tam, inni przewracają się bardziej. Rozbijesz głowę? Eee, przynajmniej pijesz za swoje. A jeśli jednak pożyczysz? No przecież ja zawsze oddaję. Równanie w dół, spód coraz mocniej się przesuwa.

„Dla tych lepszych byłem patusem. W końcu cały czas pod blokiem, łysa głowa i reszta”. Nie do końca pasowałeś do tego towarzystwa. Oazowicz, pielgrzym i student studiów dwukierunkowych ze stypendium naukowym.

Bardzo dobrze pasowałem. Choć pewnie tak jak dla jedynych byłem patusem, tak inni wołali za mną: „ej, student!”. Stypendium miałem przez rok – jak urodził się Bartek (syn Piotra z poprzedniego związku – przyp. HK), pracy nie napisałem. Oazowiczem przestałem być w wieku 15 lat. Zamiast udać się na kolejną oazę, wyjechałem do Niemiec. Młodzieńcze lata wyglądały już inaczej.

Twój tata też pracował w Niemczech. „Mamo jak mogłem nie widzieć, los taki figiel mi spłatał. Zamiast pomagać, doceniać, dziękować, to zacząłem życie jak tata”. Z czego zrodził się alkoholowy problem? Z obciążenia genetycznego czy z braku znajomości innego życia?

Genetycznie można odziedziczyć tolerancję na alkohol. A sama tolerancja to tylko jeden z czterech podstawowych czynników tworzenia choroby. Wszystko zależy od człowieka. Jeden się w dzieciństwie naogląda i wóda całkowicie mu obrzydnie, inny przejmie pewne wzorce zachowań. Podświadomie uzna, że to sposób radzenia sobie z nieprzyjemnymi emocjami. Ja sobie nie poradziłem.

Długo twoim mechanizmem obronnym był śmiech, do dziś jesteś świetny w opowiadaniu kawałów. Żarty dla tragicznie zmarłego Robina Williamsa były sposobem na zyskanie przychylności kobiet. Tobie też pozwalały założyć maskę?

Niektórzy swoje lęki przykrywają złością. Często jest tak, że najmniejszy w ekipie najgłośniej szczeka. Swoje kompleksy musi przykryć agresją. Pitbull, pewny swojej pozycji, idzie spokojnie, a kundelek przeraźliwie ujada, wszystkich obskakuje, jakby wyszczekiwał swój lęk.

Ja poszedłem w obśmiewanie. Pijąc, potrafiłem nabijać się z ludzi. Dzisiaj śmieję się wyłącznie z siebie, humor jest metodą akceptacji mojej osoby. Jeśli sam obśmiejesz się na wszystkich frontach, nikt nie będzie w stanie sprawić ci przykrości.

„Wydawało mi się kiedyś, że poznałem świat. Dziś mam po tym tylko blizny, niesmak i w głowie mętlik”. Jaki był ten świat dla siebie?

Szary, zły, winny za moje niepowodzenia. Szukałem pretekstu do picia, typowe poczucie krzywdy alkoholika. W pewnej chwili przychodzi czas na przetasowanie wartości, odkłamanie rzeczywistości.

Wprowadziłeś na backstage’u całkowity zakaz picia. A piwko?

Przecież to też alkohol! Widzisz, sam to rozdzieliłeś. Organizatorzy również nie potrafią zrozumieć, że nie ma różnicy, jaki alkohol. Bardzo mnie to denerwuje.

Podobnie jak podchodzenie fanów w sytuacjach prywatnych?

W wakacje 2015 udzieliłem wywiadu, w którym powiedziałem, że jak spaceruję z Bartkiem i ktoś mnie zaczepia, to się nie pieprzę i mówię: „nie teraz, daj mi spokój”. Miałem wtedy burzliwy okres, strasznie dużo się działo. Byłem na początku terapii, uczyłem się życia na nowo. Miałem ambicję, żeby uzmysłowić ludziom, że nawet jak jestem osobą publiczną, to mój syn nią nie jest, a znajdujemy się w prywatnej sytuacji.

Dotarło?

Efekt jest taki, że osoby, które podbijały wcześniej i tak podchodzą. Tyle że tym razem z tekstem: „Słuchaj, ja wiem, że nie lubisz, gdy ci się przeszkadza jak jesteś z synem…”. (śmiech

Kazik Staszewski reagował podobnie, miał alergię na zawracających mu głowę fanów. Dopóki sam nie stał w kolejce po autograf Andrzeja Gołoty. Zdał sobie wówczas sprawę, ile człowieka kosztuje, żeby poprosić kogoś o podpis czy zdjęcie.

Ja zdjęcie z kimś znanym zrobiłem sobie raz – jak Evidence grał w Polsce, byłem pijany. Kiedyś widziałem w Sopocie Leona Niemczyka, szedł ulicą tuż obok. Coś mnie tknęło, żeby do niego podejść. Ale: „Nie no, gdzie”. Poza sytuacjami branżowymi, staram się nikomu nie zakłócać spokoju.

Po każdym koncercie mam dwadzieścia minut, żeby ochłonąć, wychodzę do fanów i zostaję, ile trzeba. Robimy sobie zdjęcia, podpisuję płyty, nie jestem więc anty. W idealnym świecie moje życie prywatne byłoby moim życiem prywatnym, ale nie żyjemy w Utopii. Staram się nie wariować. Uśmiech, piona i lecę dalej w swoją stronę.

Lubisz smak piwa?

Nie, piwa nie piłem, miałem problemy żołądkowe. Tylko czysta.

Niektórzy uzależnieni przekonują, że alkohol nigdy im nie smakował. Wiązała się z nim jedynie otoczka pozornych korzyści. Pozornych, bo są tylko na początku.

Alkoholik, hazardzista i przed laty świetny piłkarz Andrzej Iwan dramatycznie opisuje swoją walkę z nałogiem: „Często przegrywam. Żeby pokonać wódkę, alkoholik musi całkowicie zrezygnować z picia. Ale ja nie chcę. Po kilku tygodniach wydaje mi się, że jednego drinka już mogę się napić, że odłożę szklankę i położę się grzecznie spać. Ale przychodzi następny dzień i myślę: «A, teraz mogę sobie wypić dwa». A jak wreszcie nawalę się mocniej, to zaglądam do kasyna”.

Każdy ma inaczej. Ja miałem okresy większego ogarnięcia, lecz nie było tak, że niby nie piłem, a gdzieś tam jednak się zdarzyło. Jak po czterech miesiącach nie picia, przepiłem wszywkę, to nastąpił nawrót.

Od 20 miesięcy tylko woda?

I kawa, choć staram się ograniczać. Jestem czysty, całkowicie. Nie licytuję się z nałogiem, nie siłuję się z nim. Wiem, że do końca życia nie będę mógł się napić, jako osoba uzależniona już nigdy nie będę potrafił pić w sposób kontrolowany. Boję się kolejnego nawrotu. Nie ma się co łudzić – albo jesteś czysty, albo wracasz. Twoja decyzja.   

Marek Koprowski pozostał praktykującym alkoholikiem…

Czytałem jego artykuły. Pamiętam jeszcze te z początków lat dwutysięcznych. Jak jeździłem do Niemiec, to na dworcu kupowało się Angorę – to było takie okno na polski świat. Dzisiaj, jeśli natknę się na coś w temacie, wnikliwie zerkam. Przede wszystkim studiuję jednak literaturę fachową. A Koprowski? Z tego co wiem nie żyje. To jedyna droga. Tak się kończy praktykowanie.

Powiedziałeś, że boisz się nawrotu. Pewnie najciężej jest, gdy budzisz się w pustym pokoju w hotelu, a słońce zakrywają rolety. Mając malutkie dziecko da się przyzwyczaić do życia w trasie?

Z czasem przywykasz. „Nic już nie muszę” pisałem, gdy Jasiu był malutki. Najchętniej nic bym wtedy nie robił, tylko leżał z młodym. Jak się urodził, grałem w Londynie. Backstage pijący, ja przykucnąłem z boku, odpaliłem telefon i tylko przerzucałem zdjęcia (Piotr ciepło się uśmiecha). Teraz? Robię co muszę i staram się zajmować sobie pożytecznie czas. Żeby te wolne chwile to nie było leżenie, rozpamiętywanie i tęsknota.

W „Presji” napisałeś, że na szczycie jest samotność. Mamę widujesz raz na kwartał.

Staram się częściej. Wczoraj byłem u rodziców, musiałem odebrać listy. Wpadłem na chwilę, wypiłem kawę. Ale faktycznie brakuje czasu, żeby tak zwyczajnie posiedzieć, pogadać. I to mimo iż mieszkamy w jednym mieście.

Musi być z ciebie dumna. Doszedłeś do ładu rodzinnie, twoja płyta przez dobrych kilka tygodni otwierała listę Empiku.

Należałoby się jej zapytać. Na pewno dostarczam mamie mniej zmartwień niż kiedyś.

Nie masz kompleksu tego, że jesteś z Radomia, prawda?

Ani, że jestem z Radomia, ani z bycia Polakiem. Nie widzę w tym niczego ujmującego. Staram się budować wartość na podstawie moich własnych osiągnięć i tego co sobą reprezentuję. Nie czuję się gorszy z racji tego skąd pochodzę.

Jak ktoś z większego ośrodka słyszy „Radom”, myśli chytra baba, najsmutniejsze miasto w Polsce. Niedawno gościem Wojewódzkiego był Paweł Domagała. Byłem zniesmaczony tym, z jaką częstotliwością i zajadłością gospodarz nabijał się z miejsca urodzenia Pawła.

Wymieniliśmy się ostatnio z Pawłem płytami, pozdrawiam. (KęKę wskazuje na egzemplarz leżący na biurku)

Chytra baba… Wiesz, żeby zrozumieć zjawisko, należy pojąć, po co ta kobieta to brała. Bardzo łatwo przychodzi ludziom obrażanie od cebul, januszy, a wszystko jest kwestią skali. Jeden połakomi się na przecenionego karpia w Lidlu, ktoś inny stoi po auto w salonie. Ludzie pocieszają się i starają sami sobie udowodnić, że są lepsi. „Bo ja nie biję się o przecenione mięso w Biedronce”. Ale już o telewizor za 1200 – walczysz. A przecież dla najbogatszych czekanie do końca roku na wyprzedaż rocznika samochodu jest śmieszne. Jeśli mają ochotę kupić sobie dany model, kupują.

Nie każdy. Ocierający się o setkę najbogatszych Polaków Rafał Sonik często jeździ używanymi. Tłumaczy to racjonalizmem.

To ma podobnie jak ja. Samochód dla mnie musi być przede wszystkim sprawny. Jeżdżę autem, które kupiłem od Marty. Nastukałem nim 160 tys. kilometrów, póki się nie psuje, odpowiada mi. Nie obwieszam się łańcuchami, zegarek mnie podrażnia, więc nie muszę go nosić. Rzecz jasna, do gadżeciarzy nic nie mam. Kupują luksusowy towar, który ktoś produkuje, ktoś serwisuje – świat się rozwija. Mi to średnio potrzebne. Może kiedyś coś mi się spodoba, to sobie sprezentuję, póki co bez ciśnienia.

K Schody

Denerwuje cię dzielenie ludzi na worki?

Pewne postawy ludzkie są uniwersalne. Tacy stawiani u nas za wzór wspaniałych obywateli Niemcy parę lat temu mieli ogromny kłopot z tym, że przeciętniacy zakładają konta w Luxemburgu, żeby uniknąć podatków. Jak u nas mechanik w warsztacie będzie ci bieżnikował oponę, to powiesz: no tak, Polska, dziadostwo. A taki słynący z perfekcjonizmu Volkswagen, robi dokładnie to samo – oszukuje. Nierzetelność zdarza się wszędzie, nie sądzę, aby była to polska cecha. Nie powinno się bombardować ludzi takim przekazem, bo zaczynają faktycznie w to wierzyć i czują się gorsi.

Dziennikarze The Washington Post uznali „Wiedźmina” najgorszym prezentem zagranicznej delegacji dla Obamy. Miałem wrażenie, że polscy z przyjemnością o tym piszą.

Ja natomiast czytałem, że „Wiedźmin” jest fantastycznie przyjmowany na świecie i przygotowują hollywoodzką ekranizację. I to jest kapitalne!

Wiesz po czym poznać, że jesteś patriotą? Pierwszą grą po kupieniu kompa, „na którym pójdzie coś poza pasjansem”, była właśnie polska duma.

Zainstalowałem, przeszedłem do połowy, później brakowało czasu. Na domiar złego, komputer, który miał być w założeniu gamingowy, stoi teraz rozwalony na biurku i służy mi do codziennej pracy.

Znam klasyki i dobrze, bo mamy ze starszym synem wspólny temat do rozmów. Choć ja grałem w jedynki jakichś gier, on jest na etapie trójek. W wakacje Bartek próbował mnie nauczyć rywalizacji na Playstation. Wyobraź sobie, że pierwszy raz trzymałem w rękach pada. To nie dla mnie. W życiu nie grałem w Fifę, ani w Pro Evolution, zawsze bardziej RPG-i. Zamiast gier zręcznościowych, strzelanek, wolałem sprawdzone Heroesy. Assassin’s na Playu był ponad moje siły, za dużo przycisków. Nawet nie umiałem chodzić tym gościem. (śmiech)

Marcina Różalskiego kusił PiS, Samoobrona i SLD. Ciebie Narodowcy?

Nie powiem, kto dokładnie, ale tak, miałem propozycję startu w wyborach parlamentarnych.

Rozważałeś to poważnie?

Nie. Odpisałem, że na chwilę obecną spełniam się w zupełności w tym, czym się zajmuję. Mam dużo rzeczy do uporządkowania w swoim życiu, nie myślę o karierze politycznej. W dodatku ja do polityki podchodzę dość idealistycznie. Dla mnie to forma służby dla szerszego grona. Z tego się wzięła i taką ma definicję.

Utwór Ostrego „O robieniu bitów” został wpisany do podręczników muzycznych. Niewykluczone, że w książce do historii przyszłości dzieci znajdą: „Przyłączenie Wilna i Lwowa do Polski nastąpiło w roku x. Przez lata domagało się tego wielu literatów i artystów. Od Czesława Miłosza, przez Hermana, po rapera KęKę”

(śmiech) Wiesz, podstawa programowa zależy od tego, kto jest akurat przy władzy. A czy w „Jeden kraj” to jest domaganie się przyłączenia? Można to też odebrać jako metaforyczne wzywanie do kultywowania pamięci.

„Bez agresji, ale dajcie to co polskie”.

Historia jest bardzo rozpolitykowana. Każdy przeciąga fakty na swoją stronę, jeśli mu one pasują. Jeżeli ktoś, chociaż częściowo, wygłasza jakąś wizję, która komuś innemu pasuje, to automatycznie robi się z niego swojego człowieka. Ja polityki zdecydowanie staram się unikać. Często mam propozycje grania na imprezach mających charakter nierapowy. Koncertowałem na radomskim czerwcu – bo ważna rocznica i obchody u mnie w mieście. Nagrałem utwór na płytę Mathea oraz Grzecha Piotrowskiego, grając go później na koncercie z okazji wybuchu Powstania Warszawskiego, przy akompaniamencie żywej orkiestry i Marty Zalewskiej. Staram się selekcjonować to z głową. Swoich kawałków nie nazywam patriotycznymi. Jestem raperem, który ma zainteresowanie historyczne – to ułamek mojej twórczości. Staram się tu studzić nastroje w stosunku do mojej osoby.

Możemy wejść na poziom dyskusji historycznej. Skoro Polacy powinni odzyskać Wilno i Lwów, muszą oddać Śląsk i Pomorze Zachodnie, które nawet przed rozbiorami nie należały do Rzeczypospolitej.

Z drugiej strony, kto wywołał wojnę? Nie mieliśmy reparacji, bo zrzekliśmy się ich na rzecz Związku Sowieckiego. Możemy się cofać do rozbiorów, do XVII wieku wojen, ale to takie filozofowanie. Cała wielka dyskusja na temat pojałtańskiego wyglądu Europy skraca się do tego, że nie da się spełnić roszczeń wszystkich narodów Europy Środkowej. Bardzo poszkodowani są np. Węgrzy, którzy byli ogromnym państwem, czują się upokorzeni. Należy grać umiejętnie i konsekwentnie. Kartami, które mamy na stole. Innymi słowy, nie ma mowy o odbijaniu czegokolwiek. Szczególnie, że cały czas nie są przeprowadzone skutecznie zabiegi, aby na Litwie czy Białorusi przestrzegano minimalnych praw polskich mniejszości. Władze białoruskie potrzebują pieniędzy, więc otwierają się na Europę – stąd delikatne ocieplenie stosunków i temat współpracy z polskimi organizacjami. Mamy wspólne zagrożenia, realne, o których trzeba rozmawiać. To wyzwanie dla wielu narodów.

Zresztą, zakończmy lepiej ten wątek, bo już zaczynam gadać jak typowy polityk. (śmiech)       

Dobrze, to coś z zupełnie innej beczki. Zrobiłeś już Marcie ten budyń? Podobno od pół roku nie może się o niego doprosić.

(śmiech) Ostatnio nawet chciałem. „Miłość” leciała na jednej stacji, zerkam w stronę Marty: „dawaj, zrobię ci w końcu ten budyń, bo ile można tak bez pokrycia”. Ale akurat nie miała ochoty. Sprawa budyniu pozostaje zatem otwarta.

K Presja

Myślę, że pomaga ci to, że przelewasz odczucia na papier. Piszesz bardzo osobiście, taka publiczna terapia. Ludzki znak ostrzegawczy? 

Ja tak na siebie nie patrzę. Nie stawiam się w nie wiadomo jakiej roli, nie wykrzykuję: „nie róbcie tego dzieciaki!”. Profilaktyka przez śpiewanie nie jest do końca skuteczna, tak świat nie działa. Wchodzenie w takie problematyczne historie jest o wiele bardziej złożone. Przeceniamy rolę muzyki. Towarzyszy ona młodym ludziom, ale wątpię, aby miała determinujący wpływ na ich umysły. Jeśli komuś pomagam, cieszę się, jest mi miło. Ale to jest trochę jak z siłownią. Wiadomo, że jak nuta jest żywsza, ćwiczy się lepiej. Jednak to nie ona rzeźbi ci mięśnie, to nie ona sprawia, że idziesz na trening.

„Gdzieś przy okazji też dla was wypluwam swoje emocje. Chociaż to sprawia, że jestem nagi jak dziecko”.

Tak, ponieważ moja muzyka trafia do słuchacza przy okazji. Kiedyś mówiłem, że rykoszetem. Żyję dla siebie i rodziny. Staram się być ojcem dla moich synów, narzeczonym dla mojej kobiety. Oczywiście, bardzo poważnie podchodzę do tego co robię i wiem, że nie piszę do szuflady. W domkniętych właśnie „rzeczach”, starałem się przedstawić w sposób jasny, czytelny, szczery i dogłębny to, co się działo w moim życiu. Pozbywałem się ciężkich tematów z barków i dopiero w finalnej wersji – jako piosenka – to było dla słuchaczy. Nagrywając, nie miałem celu, aby do kogoś konkretnego trafić.

Zakończyłeś serię albumów bez gości?

Pierwszy był bez gości, bo tak wtedy piłem, że nie umiałbym tej kwestii dopilnować. Drugi trochę z nieumiejętności dogrania pewnych kwestii, plus doszły sprawy ambicjonalne. „Trzecie rzeczy” to zakończenie trylogii, a przy tym tak mocno osobista płyta, że goście nie za bardzo by tam pasowali. Teraz nagrywam EP z Hase, nic radosnego, coś bardzo podziemnego – będzie dostępne w sprzedaży tylko przez moją stronę. Później myślę nad solowym albumem, na który będę już zapraszał ludzi. Zobaczymy jak to wyjdzie, bo… Ciężko tak dzielić się z kimś miejscem. (śmiech)   

Śmiejesz się, ale generalnie nie jesteś dzisiaj w szampańskim nastroju.

Od dwóch-trzech dni mam czas zastanowienia, zadumy. Niedawno grałem w jednym ośrodku. Dziewczyna podeszła do mnie po występie z kartką, poprosiła o podpis. „Dla kogo?” – zapytałem.

– Dla taty.

– A jak tata ma na imię?

Zamurowało ją, nie wiedziała co odpowiedzieć.

Nic nie powiedziała?

Tylko, że nie pamięta. 

Przypomina mi się sytuacja z twojego koncertu w Sztumie. „Przepraszam, że mi się odbija, ale ta jajeczniczka u was…” – zażartowałeś w przerwie między utworami. Po występie jeden z osadzonych podszedł do DJ-a: „ostatni raz widziałem jajecznicę trzy lata temu”. 

Tu z kolei zdałem sobie sprawę, że to jak wygląda sytuacja tych dzieci, jest często spowodowane alkoholizmem rodziców. Uruchomiło to u mnie przemyślenia o moim wcześniejszym życiu, o powadze choroby i jej oddziaływaniu na bliskich.

Po ukończeniu drugiego etapu terapii przytoczyłeś słowa Winstona Churchilla: „To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku”.

Te 20 miesięcy to mały odcinek. Zmiana nawyków myślowych i sposobu patrzenia na świat, to wyczerpujący proces. Nie dojrzałem w momencie, w którym robią to inni. Zamiast brać życie takim jakie jest, radzić sobie z trudnościami, motywować się, zacząłem wszystko rozwiązywać w jeden sposób. Na meetingach mówi się, że tyle lat co się piło, tyle lat trzeba trzeźwieć. (Piotr ścisza głos) U mnie wyjdzie spokojnie piętnastak.

Masz kłopot z byciem szczęśliwym?

Zawsze szukam dziury w całym, zamartwiam się, nie wiem z czego to wynika. To tak, jak opowiadałem w ostatnim wywiadzie. Puszczam w eter „Presję” – świetny odbiór. Pocieszę się parędziesiąt sekund i przychodzą myśli: „Smutek” jest inny, pewnie się nie spodoba. Rzucam pięć singli, żeby czuć ich powszechną znajomość na koncertach, jednocześnie boję się, że nikogo na nich nie będzie, bo album jest zbyt melancholijny. Potem okazuje się, że cała sala śpiewa motyw z „Dziecka Rosemary”. Wszystko idzie dobrze – ruchy w wytwórni, marka odzieżowa. Rozkręciłem to, jestem zadowolony. I nagle siadam i po prostu… Zdaję sobie sprawę, że pozycja, którą mam, nie sprawia, że rozwiązałem wszystkie swoje problemy. I momentalnie przestaje mnie jarać. Chyba potrzebuję szukania wciąż nowej satysfakcji. „I can’t get no satisfaction” – problem stary jak świat.

Takie trzymanie Boga za nogi dla samego trzymania?

Może nie… Muszę zwyczajnie nauczyć się cieszyć.

ROZMAWIAŁ HUBERT KĘSKA

Fot. Foto Jimmy, Radosław Salamucha

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Kontuzja za kontuzją. Kolejny zawodnik Manchesteru City z urazem

Bartosz Lodko
0
Kontuzja za kontuzją. Kolejny zawodnik Manchesteru City z urazem

Komentarze

6 komentarzy

Loading...