Reklama

Żona śmiała się: tylu osobom doradzałeś, że może zacząłbyś wreszcie coś z tego mieć?

redakcja

Autor:redakcja

27 stycznia 2017, 09:47 • 21 min czytania 16 komentarzy

Czy dziennikarz sportowy może przejść na drugą stronę rzeki i… objąć stery klubu piłkarskiego? Okazuje się, że tak. Leszek Bartnicki jeszcze niedawno jeździł po Brzeskach i Grudziądzach komentując pierwszą ligę, a dziś stoi na czele Motoru Lublin. Klubu z ogromny potencjałem, marką, zapleczem kibicowskim, który ugrzązł na wiele lat w niższych ligach. Czym przekonał do siebie władze miasta? Czy po dotknięciu piłki zza prezesowskiego biurka zawód komentatora wydaje się łatwy? Jak poradzić sobie z… atakiem grypy żołądkowej podczas komentowania meczu? W dzisiejszym odcinku cyklu “Cały na biało” rozmowa niegdysiejszym komentatorem nSport, Orange Sport i Polsatu a także dyrektorem zarządzającym Chojniczanki Chojnice. 

Żona śmiała się: tylu osobom doradzałeś, że może zacząłbyś wreszcie coś z tego mieć?

Jak się żyje w roli leśnego dziadka?

Objąłem funkcję prezesa Motoru pod koniec grudnia, więc na dzień dziadka się jeszcze załapałem.

Życzenia były?

Oczywiście. Poza tym jestem podwójnym leśnym dziadkiem, bo mam jeszcze w przyszłym miesiącu pierwsze posiedzenie komisji ds. mediów i marketingu w PZPN.

Reklama

To nawet pradziadkiem.

Tak! Jak się żyje? Na pewno to coś zupełnie innego niż dziennikarstwo. Wiele rzeczy, które wydawały się z perspektywy dziennikarza łatwe, proste, oczywiste, od drugiej strony są zupełnie inne. Będąc dziennikarzem człowiek o wielu rzeczach nie wie i niespecjalnie zadaje sobie trud, by się o nich dowiedzieć, zresztą nie są one szczególnie do niczego potrzebne. Później łapie się na tym, że wiele wydawanych sądów – oczywiście łapię się na tym także i ja, nie byłem przecież inny – powinno być przemyślanych dwa czy trzy razy dłużej. Na przykład dziennikarze łatwo wydają osąd, że powinno się sprowadzać młodych Polaków, a nie obcokrajowców i tyle, a mało kto próbuje zgłębić, ile w ogóle kosztują ekwiwalenty za takich zawodników. Transfer – wydawałoby się – bezgotówkowy to dla pierwszoligowego klubu suma często nawet kilkunastu tysięcy złotych, albo więcej. Trzeba też wyrejestrować piłkarza z jednego ZPN-u, zarejestrować w drugim, to wszystko kosztuje. Łatwo narzekać, że klub bierze Słowaków czy Ukraińców, ale kiedy siedzisz za biurkiem, liczysz i w kasie masz raczej niedobór niż nadmiar, patrzysz na to zupełnie inaczej. Nie chcę mówić, że to przeszkadza, bo rozumiem też, że nikt nie chce szkolić piłkarza za darmo. Ma to na celu także zadbanie o interes tych maluczkich. Nie oszukujmy się, największe kluby Ekstraklasy – myślę o Legii, Lechu, Zagłębiu – bardzo penetrują rynek młodych piłkarzy, mają im co zaoferować, czasami nawet – jakkolwiek to zabrzmi – omamić. Taki klub jak Motor ma problem, bo może bardzo łatwo stracić juniorów, których przez lata kształci. Nie jest to wszystko takie proste.

Czyli pojawiła się myśl: rany boskie, jaką ja miałem prostą robotę.

Dzisiaj ktoś może powiedzieć, że Bartnicki przeszedł na drugą stronę i się mądrzy, natomiast nie da się ukryć, że odpowiedzialność pracy dziennikarza sportowego – bardzo fajnej, dającej sporo satysfakcji – jest mniejsza. Podam taki przykład. Gdy pracowałem jeszcze w Chojniczance pojawiły się informacje, że Maciej Bartoszek odchodzi do Korony Kielce. Dostawałem ciągle telefony od kolegów z różnych mediów. Czy już odszedł? A za ile? A kiedy? Ktoś napisał rano newsa, że Bartoszek już w Koronie. Potem edytował, że być może. Potem w ogóle go usunął. Dla dziennikarza to tylko jeden z newsów, nie trafi na portal czy do gazety to nic się nie stanie, natomiast w momencie, gdy siedzisz w klubie, masz pod sobą kilkudziesięciu ludzi, którzy tym żyją. Zarządzasz grupą, która różnie na to reaguje. Inny przykład – oceniasz, że jakiś zawodnik jest świetny. Jako prezes podpisujesz z nim kontrakt i gdy nie trafisz, zostajesz z gościem, któremu musisz płacić. Gdy komentujesz mecz i wydajesz taką ocenę, a okaże się, że to kompletny niewypał, jaką ponosisz odpowiedzialność? Niewielką. choć nie zamierzam też dyskredytować pracy dziennikarzy, komentatorów. Ona też wymaga sporo wysiłku, poświęcenia się, wiedzy. Specyfika jest jednak inna w wielu aspektach.

Pisząc pracę magisterską o budżecie klubów pojawiła się myśl, że przyjdzie kiedyś taki budżet samemu planować?

Zanim pojawił się pomysł tematu pracy magisterskiej – a nie chciałem jak większość moich kolegów z ekonomii pisać entej pracy o banku – chciałem, by to była moja, w pełni autorska i pod wieloma względami nowatorska praca. Zbierałem materiały dotyczące tego problemu choćby z zagranicznych mediów już od jakiegoś czasu. Planowałem, by to było nie tylko teoretyczne, ale też empiryczne. Akurat w Ekstraklasie grał Górnik Łęczna, więc chciałem, by jeden rozdział opierał się na tym, jak wygląda planowanie budżetu i relacje sponsorskie właśnie w Górniku. Pojechałem do klubu, zapytałem, czy będę mógł odbyć praktykę. Zgodzono się, pomagałem w dziale marketingu. Dzięki temu, że praktyka fajnie wyglądała, dostałem wgląd w różne dokumenty i dużo mi to pomogło. Czy myślałem, że będę wtedy zarządzał klubem? Człowiek, który kończy studia ma wiele pomysłów na życie i marzeń. Ja marzyłem głównie o tym, by komentować mecze. I w tym właśnie pomogła mi praca magisterska.

Reklama

Jak to?

Gdy w 2006 roku po uprzednim wysłaniu zgłoszenia, dostałem zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną do powstającego kanału sportowego – a było podobno ponad 1000 zgłoszeń – siedzącego na sali pana Mariusza Waltera bardzo zainteresował temat mojej pracy magisterskiej, bo to coś z pogranicza biznesu i ekonomii, a przecież był wtedy współwłaścicielem Legii. Mam przeświadczenie, że właśnie to w dużej mierze zadecydowało, że dostałem szansę.

WARSZAWA 02.06.2014 GALA EKSTRAKLASA SA --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE GALA IN WARSAW MARCIN ROBAK LESZEK BARTNICKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Co było kluczowym argumentem dla władz Motoru? Bardzo rzadko zdarza się, by akurat dziennikarz objął stery poważnego klubu.

Pewnie trzeba by pojechać do ratusza i tam się spytać, co było decydujące, bo stamtąd padła propozycja. Wiele rzeczy się na to złożyło, a rozmowy trwały kilka tygodni. Na pewno dużą zaletą był fakt, że pochodzę z Lublina. Jestem lokalnym patriotą, nie wstydzę się tego. Gdy jako dzieciak w podstawówce zaczynałem interesować się piłką, Motor był jeszcze klubem ekstraklasowym.

Łatwiej się było zakochać.

Wtedy w ogóle rozrywek było mniej. Chodziłem na mecze Motoru i Lublinianki, trenowałem w jeszcze innym lubelskim klubie, BKS-ie. Pamiętam gdy na początku podstawówki stałem na bramce w szkolnych rozgrywkach i tata kolegi z klasy, który pracował jako lekarz Motoru, przyniósł mi rękawice Dariusza Opolskiego, wówczas jednego z najlepszych bramkarzy ekstraklasy. Jako chłopak broniłem w tych rękawicach. Szał. Pamiętam też Motor w niższych ligach, gdy zawodnicy w Wielką Sobotę wychodzili do kibiców i dzielili się jajkiem. Z powodu Motoru nie obejrzałem też na żywo Dudek dance, bo akurat wtedy pojechałem na mecz Tłoki Gorzyce – Motor Lublin. Motor walczył o awans i pamiętam różne wspomnienia włącznie z gazem rozpylonym przez policję. Ale uczciwie przyznaję, że nie byłem bywalcem sektora od strony Bystrzycy dla najzagorzalszych kibiców.

Kolejnym argumentem dla ratusza był mój siedmiomiesięczny okres pracy w Chojniczance i to, że ten klub zrobił wynik, o którym w Polsce zrobiło się głośno. Bo kto spodziewał się, że Chojniczanka będzie liderem i w 19 meczach poniesie tyko jedną porażkę? Wykształcenie ekonomiczne też było raczej na plus niż na minus, bo zarządzając spółką trzeba w liczeniu opanować nieco więcej niż tabliczkę mnożenia. Nie bez znaczenia było też doświadczenie medialne. Reprezentując klub trzeba się zderzać z wieloma sprawami i umieć to robić, a u niektórych Motor nie miał dobrej opinii. Na Weszło raczej biliście w Motor niż pisaliście teksty pochwalne. Władzom zależało, by była to osoba, która będzie sobie radziła w budowaniu pozytywnego wizerunku. No i najważniejsze: nie wiem jak to ubrać dobrze w słowa, ale nie jestem anonimową osobą w środowisku piłkarzy, trenerów, działaczy. Dzięki wielu meczom i tysiącom kilometrów, które pokonałem, mam jakąś rozpoznawalność, kontakty, które są niezwykle ważne w zdobywaniu informacji o zawodnikach, trenerach, zachęcaniu ich. Te kontakty bardzo teraz pomagają w mojej obecnej pracy.

W pracy komentatora pojawiało się powoli wypalenie?

Doszedłem do momentu, w którym stwierdziłem, że dziennikarsko się nie rozwijam, niczego nowego nie robię. To w okresie pracy w Orange Sport komentowałem moje najważniejsze mecze, prowadziłem magazyn ekstraklasy, robiłem autorski program „Ani słowa o polityce”. Byłem postacią wiodącą, a w Polsacie, co zresztą zrozumiałe, miałem zupełnie inną pozycję. Poczułem, że dziennikarski szczyt już chyba osiągnąłem. Zbiegło się to z propozycją z Chojniczanki, więc było o tyle łatwiej mi ją przyjąć. Chodziło mi po głowie, by kiedyś spróbować czegoś innego, w jakiś inny sposób wykorzystać moją wiedzę, kontakty. Żona śmiała się:

– Tylu osobom doradzałeś, że może zacząłbyś wreszcie coś z tego mieć?

Nie było łatwo jednak podjąć decyzji o przeprowadzce z żoną i dwójką dzieci w Bory Tucholskie do Chojnic. Do emerytury mam jednak trochę czasu i jeszcze wiele rzeczy mogę robić w życiu. Każda kolejna mnie rozwija. Nie chodzi o banalne wzbogacenie CV a o nauczenie się kolejnych rzeczy. Nie będę Paolo Maldinim rynku pracy jak mój tata, który odkąd na piątym roku studiów zaczął pracować na uczelni, do dzisiaj nie zmienił pracy. Nie chodzi o to, by co pół roku zmieniać klub, ale aż tak wierny barwom nie będę.

Przejście do Motoru nie była degradacją? Jakkolwiek spojrzeć, Chojniczanka może być za chwilę w Ekstraklasie, a Motor to trzecia liga.

Gdyby ta propozycja przyszła z jakiegokolwiek innego miasta, pewnie bym nie skorzystał. Wiedziałem, że jeśli teraz ją odrzucę, za rok czy dwa może już nie przyjść. Nie nazwałbym tego degradacją. Chciałbym poczuć kiedyś coś, co czują teraz ludzie w Chojnicach, którzy obejmując klub 10 lat temu doprowadzili go z klasy okręgowej na szczyt pierwszej ligi. Ale choć aż tak doskonałego wyniku jesienią nie zakładałem, to generalnie spodziewałem się, że Chojniczanka będzie w czołówce. Przypomnę tylko, że pod koniec zeszłego sezonu na wiosnę wygrała z Wisłą Płock i zremisowała z Arką Gdynia, czyli zdobyła 4 punkty z zespołami, które radzą sobie w Ekstraklasie. Zresztą mecz z Wisłą Płock komentowałem będąc już praktycznie dogadanym z Chojnicami. Strasznie się pilnowałem, by broń Boże nie wyszło to w komentarzu.

Nie było dyskomfortu?

Nie, nie robiłem przecież niczego złego.

Wiem, ale niektórzy mieliby etyczne opory.

Niektórzy mi nawet powiedzieli, że byłem aż za bardzo za Wisłą Płock w tym meczu. Wielkiego dyskomfortu nie było. Zresztą już będąc oficjalnie dyrektorem zarządzającym Chojniczanki, skomentowałem spotkanie dające „Nafciarzom” awans – gdy rozgromili Zawiszę. To było moje oficjalne pożegnanie z komentowaniem.

Czym właściwie zajmował się dyrektor zarządzający?

W Chojniczance dotykałem różnych obszarów. Miałem swój udział przy transferach, zajmowałem się marketingiem, papierologią, miałem dużą rolę w tym, by budować ogólny wizerunek klubu w oparciu o swoje kontakty. Wydaje mi się, że to się udało, na Chojniczankę zaczęło się inaczej patrzeć, choć oczywiście duża też w tym zasługa piłkarzy i wyniku z jesieni.

Dlaczego kluby nie powierzają dziennikarzom ważnych stanowisk? Można wymienić pewnie ledwie kilka przykładów dziennikarzy, którzy obejmowali w klubach poważne stanowiska, a wydaje się, że to może być dość naturalna droga.

Marcin Jaroszewski, prezes Zagłębia Sosnowiec był dziennikarzem TVP Katowice. Poznaliśmy się w czasach, gdy jeździłem na Śląsk komentować Ekstraklasę. Janusz Basałaj zamienił swego czasu stołek w Canal+ na Wisłę Kraków…

Jarosław Kołakowski, Rafał Rostkowski, może jeszcze kilka przykładów.

Darek Motała, który pracę w C+ zamienił na Lecha Poznań i dziś jest w GKS-ie Katowice, tak jak mój serdeczny kolega Rafał Kędzior.

Ale Kędzior to inna sytuacja, bo pracuje przy marketingu, co niejako wiąże się z mediami.

Tak. W czasach nSportu naszym poznańskim wysłannikiem był Piotrek Stefański, który był też prezesem Mieszka Gniezno. Pamiętam, że kiedy po jakimś meczu ustawiła się kolejka do Łukasza Fabiańskiego, ten najpierw poszedł do Piotrka, bo znali się właśnie z Mieszka. W czym dziennikarze są gorsi od innych profesji? Pewnie jakbyśmy prześledzili klub po klubie, w wielu są osoby, które miały dużo mniej styczności z piłką niż dziennikarze, były np. jakimiś urzędnikami w magistracie. Jak dziennikarz zostaje prezesem, to od razu jest rozpoznawalny: “o, zobacz, ten, co komentował, teraz kieruje klubem”. Mniej się rzuca w oczy, gdy prezesem zostaje pracownik banku. Nie wydaje mi się, by dziennikarze byli gorsi. Dziennikarstwo, a na pewno dobre dziennikarstwo, to generalnie praca dla ludzi inteligentnych. Ciężko się tego nauczyć, zresztą niewielu dziennikarzy kończyło studia dziennikarskie. A skoro inteligencja pozwala im funkcjonować z sukcesami w mediach – może pozwolić też na dobrą pracę w klubie. Zresztą we Francji dziennikarze zostawali prezesami wielkich klubów. W Niemczech Wolfgang Niersbach przeszedł drogę od dziennikarza do prezesa DFB.

Czemu pierwsze podejście do Motoru zostało storpedowane?

O ile teraz dostałem konkretną propozycję, o tyle wtedy w 2012 roku był konkurs. Pracując w Orange Sport, nie narzekając na swoją sytuację stwierdziłem, że skoro jest takie ogłoszenie, w moim rodzinnym mieście, to spróbuję. Przesłałem swoją koncepcję klubu. Dostałem zaproszenie, przedstawiłem pomysł Radzie Nadzorczej, odpowiadałem na pytania i usłyszałem, jakie są przewidywane gratyfikacje finansowe. Powiedziałem wprost, że za takie pieniądze nie zdecyduję się na zmianę pracy. Nie chcę mówić, że to zadecydowało, bo nie wiem, ile zarabiał zwycięzca konkursu i czym przekonał do siebie, to już nie moja sprawa. Ale ja się cieszę, że wtedy mi się nie udało. Byłem zupełnie inną osobą i jeśli miałbym wybrać na prezesa tamtego Leszka Bartnickiego i obecnego, nie miałbym wątpliwości, że wziąłbym tego dzisiejszego. Potrafię o wiele więcej, jestem osobą starszą o kilka lat, bardzo dużo dała mi praca w Chojnicach. Te siedem miesięcy bardzo mnie wzbogaciło i chyba poprawiło moje notowania.

le2

Na czym tak właściwie polega problem Motoru? Ogromny potencjał kibicowski, stadion, tradycja i wiele ładnych lat w niższych ligach.

Na pewno bardzo odczuł transformację ustrojową w Polsce, bo to klub, który zależał od FSC, dużego zakładu, który zatrudniał swego czasu najwięcej ludzi na Lubelszczyźnie. Potem problemy się nawarstwiały, były zmiany nazw, długi. Nie chcę tłumaczyć, że to nie tylko my w dużym mieście mamy taki problem – wystarczy popatrzeć choćby na Łódź, Rzeszów, Bydgoszcz, do niedawna Opole – ale czasami dużo łatwiej jest coś zrobić w małej miejscowości, gdzie nie ma starych zaszłości, powiązań i – co istotne – wiele rzeczy jest zwyczajnie tańszych. Jeśli ktoś ma budżet X w małym mieście i taki sam budżet w dużym, to nie znaczy, że oba kluby są równie bogate.

O czym mowa? O infrastrukturze?

Chociażby. Nie jesteśmy tu sterem, żeglarzem i okrętem, nie możemy dysponować boiskami jak nam się podoba, musimy funkcjonować w ramach określonego porządku i ja to w pełni rozumiem. Wiele spraw, usługi, czynsze, w dużym mieście są droższe. Jak już się w niższych na dobre ligach ugrzęzło, problemem jest też sprowadzenie lepszych zawodników. Ten sam zawodnik za mniejsze pieniądze przyjdzie do I ligi – bo to jednak większy prestiż, promocja, niż do III. Najtrudniejsze dziś jest to, by się wygrzebać z trzeciej ligi na szczebel centralny. Później powinno pójść z górki. Z drugiej ligi do pierwszej awansują trzy zespoły a czwarty gra w barażu. W trzeciej lidze mogłeś przed ostatnią reformą wygrać ligę a i tak nie awansować jak Motor przed rokiem, gdy przegrał baraż. Kiedy już udałoby się awansować wyżej, na pewno wzrosłaby frekwencja, co przełożyłoby się na większe dochody z dnia meczowego. Łatwiej byłoby tez pozyskiwać sponsorów.

Nowe rozdanie odbyło się jednak ze sporym rozmachem, o czym świadczy choćby zatrudnienie trenera Sasala. Jakiekolwiek mieć o nim zdanie, CV jak na warunki trzeciej ligi ma rewelacyjne.

Nową osobą jest nie tylko Marcin, ale też drugi trener Piotr Zasada, który ma bardzo fajne CV jak na swój wiek przede wszystkim w pracy w piłce młodzieżowej. Pracował w akademii Legii, później na kierowniczym stanowisku w Escoli Varsovia. Sporo osób z Mazowsza było zdziwionych, że udało nam się pozyskać go do Motoru, liczę że bardzo nam pomoże w udrożnieniu drogi pomiędzy piłką młodzieżową i seniorską. Natomiast nie jest żadną tajemnicą, że z trenerem Marcinem Sasalem znamy się od lat. Bliżej poznaliśmy się komentując razem mecze pierwszej ligi w Orange Sport. Jeżdżąc do Świnoujścia czy innych odległych miejsc mieliśmy masę czasu, by się poznać, przegadać wiele spraw. Znam jego podejście do piłki, znam go jako człowieka. Około 200 meczów w pierwszej lidze i Ekstraklasie, praca z kadrą U-18 i U-19, duże doświadczenie trenerskie i organizacyjne. To on zakładał ośrodek szkolenia sportowego młodzieży w Warszawie i o ten ośrodek walczył. Ma za sobą lata pracy w Mazowieckim ZPN, jest trenerem edukatorem, członkiem komisji licencjonowania trenerów PZPN. Jest dobrym organizatorem, a też takiej osoby szukałem. Jego CV zdecydowanie przewyższa trzecią ligę.  A w nawiązaniu do pytania, to wiele osób ocenia Marcina Sasala nie wgłębiając się w historię jego pracy. Gdy obejmował juniorską kadrę czytałem, że nie ma doświadczenia z pracy z młodzieżą, a przecież prowadząc malutki AON Rembertów dzielnie walczył o mistrzostwo Polski juniorów z wielką wówczas Amicą Wronki, a z jego ówczesnej drużyny wyszli w świat m.in. Wojciech Trochim i Kamil Majkowski.

Mówią już, że trenerem został kolega prezesa?

Niektórzy mogą tak mówić, że wziąłem trenera, który jest moim kolegą. To ja powiem, że gdyby nie był moim kolegą, pewnie nigdy by tu nie trafił. Nie ukrywam, że jego osoba też była elementem planu, którym przekonywałem do siebie ludzi z ratusza, wiele godzin spędziliśmy przygotowując strategię dotyczącą Motoru. Pamiętam moment, w którym poznałem Marcina. Mecz pucharowy Dolcanu z Koroną, po którym parę tygodni później dostał pracę w Kielcach. Pamiętam go, bo komentowałem go z dachu budynku w Ząbkach. Wchodziliśmy tam po drabinie z Darkiem Kubickim i upominano nas, byśmy za bardzo nie podskakiwali z emocji, bo możemy wpaść do środka.

Komentowanie pierwszej ligi to pewnie kopalnia tego typu folklorów.

Kilka osób mi mówiło, że warto nawet napisać o tym książkę. Sytuacje bywały naprawdę absurdalne. Korek wytworzony przez dorożki przy wjeździe do Stróż. Problemy, by zdążyć na mecz, bo prom w Świnoujściu nie mógł wypłynąć. Stadiony, które wyglądały w przeróżny sposób, pies gryzący na boisku Piotra Rockiego. Komentowanie meczów w czymś, co przypomina ambonę myśliwską na stadionie w Brzesku, gdzie z Andrzejem Iwanem nie mogliśmy się ruszać i oddychać, by kamera siedzącego za nami operatora się nie trzęsła i lęk „Ajwena” przed szerszeniami żyjącymi w lesie przy stadionie. Słyszałem, że byłem już utożsamiany z pierwszą ligą, założyłem o niej nawet swoją stronę internetową, którą odsprzedałem niedawno władzom ligi zwracając im zresztą od jakiegoś czasu uwagę, że liga nie ma swojej oficjalnej strony. Często bywało tak, że ktoś z Ekstraklasy zainteresowany zawodnikiem z pierwszej ligi dzwonił do mnie i pytał o opinię. Czułem, że mocno się mnie z pierwszą ligą kojarzy ale było mi z tym miło.

A propos – Jacek Góralski przysłał dobrą whisky?

Byłem kiedyś na kawie u Janusza Basałaja w PZPN-ie i wszedł do pokoju Adam Nawałka, z którym się oczywiście znaliśmy, bo miałem w przeszłości okazję komentować mecze prowadzonego przez niego Górnika Zabrze. Zapytał mnie pół żartem, czy jest jakiś piłkarz w pierwszej lidze, który mógłby zagrać w jakiejś perspektywie czasowej u niego w reprezentacji.

– Oczywiście, że jest. Jacek Góralski.

Selekcjoner się ożywił, od razu było sprawdzanie, który rocznik i tak dalej. Wtedy brzmiało to oczywiście nieprawdopodobnie, bo Jacek nie miał przecież nawet debiutu w Ekstraklasie, ale zapracował na to, że trafił do Jagiellonii i wystarczyło kilka meczów, by wszyscy otworzyli oczy. Ludzie zachwycali się w Ekstraklasie zawodnikiem, a ja wiedziałem o nim już wcześniej, że jest świetny. Gdy oglądałem ten mecz, w którym Jacek Góralski zadebiutował, była taka lekka prywatna satysfakcja.

Tak sobie myślę, że przygotowanie się do meczów w pierwszej lidze wygląda zupełnie inaczej niż w Ekstraklasie. Raz, że nie ma gdzie ich oglądać. Dwa – informacji w mediach jest dużo mniej.

Jeśli ktoś chce przygotowywać się do meczu pierwszej ligi z mediów to życzę powodzenia. Mówiłem wielokrotnie swoim kolegom, że nie rozumiem, dlaczego w gazetach tak mało miejsca poświęconych jest pierwszej lidze. Przecież to ludzi interesuje. W Orange Sport mieliśmy transmisje, które oglądało po sto tysięcy ludzi. Kiedy otworzy się niemieckiego Kickera, jest tam osiem stron o drugiej Bundeslidze, kilka o trzeciej i ligach regionalnych. U nas przed kolejką mamy co najwyżej tabelki z przewidywanymi składami. Strony klubowe? Są na lepszym i gorszym poziomie. Są kluby, które nie ustępują Ekstraklasie, ale są też i takie, na których po kliknięciu w pole “kadra” nie obejrzymy zbyt aktualnego zdjęcia.

Tak czy inaczej strony klubowe rzadko dają interesującą, wartościową informację.

Oczywiście. Przygotowanie się było oparte o kontakty. Człowiek znał się z trenerami czy piłkarzami, dzwonił, przyjeżdżał dzień wcześniej, by z kimś pogadać. Poznawał przy tym sekrety, tajemnice, ciekawostki. Musiałem zbudować też zaufanie do swojej osoby. Ludzie wiedzieli, że jeśli mi coś powiedzą, nie wykorzystam tego przeciwko im, ale raczej sprzedam to pozytywnie. Z czasem już wiedziałem, do kogo najlepiej zadzwonić. Nie zapomnę sytuacji sprzed bardzo ważnego meczu pierwszej ligi, decydującego o tym, kto awansuje do Ekstraklasy. Jeden z trenerów planował zagrać zupełnie innym ustawieniem niż zazwyczaj. Wiedziałem o tym już kilka dni wcześniej. Kiedy spotkaliśmy się przed meczem zapytałem go, czy on już to ustawienie w ogóle trenował w jakichś sparingach.

– A co, zaskoczony, że tak zagramy?

– Zaskoczony to ja jestem od trzech dni.

Od razu zaczęło się dociekanie, kto mógł sprzedać i tak dalej, ale przyznaję, że nierzadko jadąc na mecz składy miałem już rozpisane.

Wydaje się, że to pod względem zdobywania newsów dość wdzięczna liga. Piłkarze pierwszoligowi cieszą się, że ktoś się nimi w ogóle interesuje.

Pierwsza liga jest swojska. Nie ma takiej korporacyjności. Komentując mecz na stadionie w Ekstraklasie nie masz dostępu do miejsca, gdzie siedzą prezesi. W pierwszej lidze nie ma problemu, by z każdym porozmawiać. Wdzięczna? Może też bardziej normalna, mniej zmanierowana. Ale fajna. To taka dziewczyna, która nie ma super makijażu, ale mimo to ma urodę, którą można się zainteresować.

Ale zauroczyć się też nie jest łatwo.

Ja miałem trudniej, bo najpierw komentowałem Ekstraklasę, a dopiero potem pierwszą ligę. A zanim komentowałem Ekstraklasę, to relacjonowałem LM. Zacząłem nie od tej strony, co powinienem (śmiech). W Orange Sport najlepsze było to, że dostaliśmy swobodę w działaniu, sprawdzaniu się, wprowadzaniu swoich pomysłów. Nie było sztywnych ram. Przy tym nie czuliśmy, by ktoś na nas patrzył jak na młodych nieopierzonych gości. Zebrała się grupa ludzi z pasją. Przebywając ze sobą w naszym słynnym pokoju nazwanym “zoo” –  taki napis mieliśmy na drzwiach – sami się nakręcaliśmy. Wymienialiśmy się pomysłami, każdy chciał coś od siebie dołożyć. Nie baliśmy się nowego spojrzenia. Nie mieliśmy HD, ale mieliśmy pomysł. Wszelkie braki budżetowe maskowaliśmy kreatywnością. Niektóre rzeczy do tej pory odtwarzam sobie na DVD.

le3

Z czego jest po latach największa duma?

Z trzech finałów Pucharu Niemiec skomentowanych z Berlina, choćby z tego, w którym Borussia wygrała 5:2 z Bayernem a bohaterem był Robert Lewandowski. Siedząc na Olympiastadion człowiek czuł ogromną satysfakcję z tego, że jest Polakiem. Komentowałem pierwszy finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Prowadziłem poniedziałkowy magazyn Ekstraklasy. Sporą satysfakcję dawał mi też program “Ani słowa o polityce”, w którym rozmawiałem z politykami o sporcie. Jednym z bardziej szalonych programów był ten z Januszem Korwin-Mikke. Spóźnił się ze trzy godziny, ale dotarł. Poprosił o herbatę, wsypał do niej dziewięć łyżeczek cukru i już wtedy wiedziałem, że mam do czynienia z postacią niebanalną. Minister Ziobro powiedział o tym, że ma wyciągniętą chrząstkę z nosa, bo po którymś z rzędu złamaniu po treningu kickboxingu powiedziano mu, że to nie ma sensu. Jacek Kurski opowiadał o czasach Solidarności, gdy wieszali flagi na meczach Lechii a policja zatrzymywała pociąg kibicowski na środku pola i wszystkich pałowała. Poseł Halicki z kolei o ojcu, który oberwał podczas meczu na stadionie Śląskim ciesząc się z gola Deyny, bo Deyna był tam nielubiany. Były minister obrony narodowej Janusz Onyszkiewicz opowiadał o wyprawach wysokogórskich, w których stracił dwie żony. Masa historii, a nagrałem w sumie ponad sto odcinków. Jak każdy mam swoje sympatie polityczne, a często okazywało się, że ludzie nie z mojej bajki okazywali się przesympatycznymi osobami. Pokazywaliśmy ich inną twarz.

Wielkim przeżyciem był wyjazd na miesiąc na Ukrainę przy okazji Euro 2012. Pokazywałem Euro od zupełnie innej strony. Nie mieliśmy praw wchodzenia na mecze, a codziennie musiałem przysyłać do Warszawy zmontowany materiał, co wymagało sporej kreatywności. Wtedy powstał materiał, za który dostałem od szefa nagrodę finansową, chyba najlepszy w moim życiu. Po pierwszym meczu Ukraińców na Euro bohaterem był Andrij Szewczenko, szukałem pomysłu na materiał. Internet – nic. Gazety – nic. Z ciekawości sprawdziłem, skąd pochodzi Szewczenko. Dwirkiwszczyna, 120 kilometrów od Kijowa. No to jedziemy. Mała wioska, kilkuset mieszkańców. Podjeżdżamy pod sklep, taki jaki stoi na środku każdej wsi. Pod nim stali rezydenci. Pytam się ich, czy mogliby mi pokazać, gdzie mieszkał Szewczenko. Jeden stwierdził, że za butelkę napitku może z nami jechać i pokazać. Dom jakoś specjalnie się nie wyróżniał, wchodzimy na podwórko, starszy pan Mykoła Szewczenko, który generalnie unikał dziennikarzy jak ognia, powitał nas i złapał z nami fajny kontakt. Pokazał nam wszystko. Pojechał z nami do szpitala, w którym Andrij się urodził, jak się okazało to inna miejscowość urodzenia, niż podają wszystkie źródła, pokazał groby dziadków, opowiadał, jak lekarze Milanu robili mu operację serca czy jak ciężko było mu żyć, gdy był już osobą popularną. Kapitalna historia, która wyszła kompletnie z przypadku. Biorąc pod uwagę fakt, że sporo osób kojarzy mnie głównie z wadą wymowy, to chyba coś w telewizji osiągnąłem. Często czytałem komentarze, że skoro nie wymawiam idealnie „r”, to muszę mieć jakieś układy. Zapewniam, że nikogo z rodziny nie mam w żadnej stacji, a pracowałem w trzech.

Na koniec pytanie może banalne, ale które w rozmowie z dziennikarzem telewizyjnym zawsze warto je zadać. Największa wpadka?

Nie wiem czy to wpadka, ale na pewno najbardziej kuriozalna sytuacja podczas komentowania. Mecz eliminacji Ligi Europy, Legia – Metalurgs Lipawa przy Łazienkowskiej. Najpierw prowadziłem studio na murawie, później komentowałem mecz. Już idąc na górę z poziomu murawy czułem, że  coś jest ze mną nie tak. No i było. Podczas pierwszej połowy trzy razy wymiotowałem. Zdejmowałem słuchawki, pokazywałem Andrzejowi Iwanowi “mów”, wychylałem się z kabiny i wymiotowałem. Jakimś cudem skomentowałem ten mecz do końca.

Transmisja wyszła naturalnie?

Nikt się nie zorientował! Pytałem znajomych i nikt nie miał wrażenia, że dzieje się coś niespodziewanego. Na szczęście nie złapało mnie w momencie, gdy padały bramki, a było ich aż sześć. Wróciłem do domu, miałem 39,6 stopni gorączki. Atak grypy żołądkowej podczas transmisji to chyba największe kuriozum.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK / Twitter

Najnowsze

Hiszpania

Flick o czerwonej kartce: Nic do nikogo nie powiedziałem

Patryk Stec
0
Flick o czerwonej kartce: Nic do nikogo nie powiedziałem

Cały na biało

Polecane

Po wypadku w Wiśle czuł lęk przed skakaniem. Teraz staje się liderem polskiej kadry

Jakub Radomski
5
Po wypadku w Wiśle czuł lęk przed skakaniem. Teraz staje się liderem polskiej kadry
Niemcy

Trela: Eintracht, czyli nowy Dortmund. Frankfurcka giełda piłkarzy wartościowych

Michał Trela
11
Trela: Eintracht, czyli nowy Dortmund. Frankfurcka giełda piłkarzy wartościowych
Polecane

Przerwany półfinał Roland Garros, protest na snookerowym stole. Jak aktywiści klimatyczni wykorzystują sport

Michał Kołkowski
114
Przerwany półfinał Roland Garros, protest na snookerowym stole. Jak aktywiści klimatyczni wykorzystują sport
Piłka nożna

Wielka Pajor, pomoc koleżanek i trenerka jak Grbić. Nieprzypadkowy awans na EURO

Jakub Radomski
36
Wielka Pajor, pomoc koleżanek i trenerka jak Grbić. Nieprzypadkowy awans na EURO

Komentarze

16 komentarzy

Loading...