Na pierwszy rzut oka ciężko byłoby mieć go za gościa, który do swojego życia podchodzi poważnie. Kolorowe buty wysadzane kryształami, auto w kolorze tak pstrokatym, że mieni się z odległości kilku przecznic, do tego skrajnie kontrowersyjny strój i uczesanie jakby za maszynkę złapał się ubzdryngolony fryzjer i postanowił nawydziwiać. Pierre-Emerick Aubameyang jest bowiem człowiekiem pełnym sprzeczności – z jednej strony kocha lans i blichtr, a z drugiej uwielbia zamknąć się w domu z rodziną i w skupieniu kontemplować teledyski Michaela Jacksona. Na boisku odstawia tańce i salta, ale gdy już murawę opuszcza, to zamiast pójść na parkiet woli udać się ze znajomymi do rodzinnego Laval i zagrać w kręgle. Wygląda też na faceta, który treningi najchętniej przesiedziałby w przymierzalniach, a w rzeczywistości na placu pojawia się jako pierwszy i opuszcza go jako ostatni. Demon szybkości, ekscentryk, zwolennik błyskotek, a jednocześnie niezwykle rodzinny i wrażliwy chłopak.
Jak na mnogość sposobów, którymi lubi zaskakiwać, jego kariera przebiega aż nadto spokojnie. Na próżno szukać zdjęć pijanego Gabończyka, który o świecie opuszcza kasyno, ciężko też trafić na jakieś archiwalne wypowiedzi w których zostałby zjechany za to, że bimba sobie na treningach, jest leserem i w ogóle szkoda marnować dla niego swój cenny czas. Wręcz przeciwnie – ci, którzy spotkali go na swojej drodze, częściej bili się po czasie w pierś i posypywali głowę popiołem przyznając, że nie docenili napastnika. Ze wstydem stwierdzali, że podając mu po raz pierwszy rękę uciekali w stereotypy mając go za gwiazdorka, który budząc się rano myśli raczej jaki bajer zainstalować w swoim wypasionym Bentleyu, a nie za profesjonalistę cierpliwie planującego dietę. – Naprawdę nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać, ale gdy zobaczyłem po pierwszych treningach, że pracuje na 120 procent, zrobiło mi się głupio. Nie doceniałem jego zacięcia – przyznał zresztą swego czasu Juergen Klopp.
Jego kariera rzeczywiście toczy się harmonijnie, choć pewnie gdy jako nastolatek trenował w akademii Milanu, to po cichu liczył, że będzie mu dane dostać szansę debiutu na San Siro. No bo z jednej strony człowiek jest świadomy potęgi klubu, widzi że obok rozciągają się Kaka, Seedorf czy Inzaghi, ale wie też, że jego brat Willy został włączony do szerokiej kadry i, kto wie, może za chwilę przybije piątkę z Gattuso, a po meczu wymieni się trykotem z Tottim. Pierre cierpliwie więc pracował, robił wszystko, by to z futbolu czerpać na chleb, bo przecież tą samą drogą podążyli i bracia, i wcześniej ojciec, „Yaya”, który w drużynie narodowej Gabonu uzbierał aż 80 występów.
W szatni na San Siro ścisk był jednak wcale nie mniejszy niż w autobusie w porze, gdy wszyscy garną się właśnie do roboty. Wspomniany Inzaghi, ale też Gilardino, czy brazylijski Ronaldo, a i 22 miliony euro przelane na konto Internacionalu nie poszły raczej po to, by mieć luksusowego rezerwowego w osobie Pato. „Auba” szukał więc szans gry, rozpoczął objazd po francuskich miastach – Dijon, Lille, Monaco, aż w końcu Saint-Etienne, gdzie w końcu zaufano mu w stu procentach i postawiono trampolinę do tego, by wybić się jeszcze wyżej.
Paradoksalnie z trójki braci największą karierę zrobił ten, który był najdalej szatni pierwszej drużyny Rossoneri. Willy terminował bowiem w kadrze, ale z czasem kompletnie przepadł – nie poradził sobie we Włoszech, w Belgii, Szkocji czy nawet w rezerwach BVB, a ostatni ślad, jaki pozostał po jego piłkarskiej karierze kieruje nas do grającego w Oberlidze FC Kray. Najstarszy z braci, Catilina, zdołał natomiast zadebiutować nawet w barwach Milanu, ale szybko został zmuszony do szukania swoich szans na wypożyczeniach. A że kręcił się głównie w obrębie Italii, to poznał ten kraj od północy po południe, choć nigdzie na dłużej nie zakotwiczył. Po kilkunastu miesiącach bezcelowej tułaczki trafił jeszcze do Francji, a ostatnie lata w jego wykonaniu niewiele mają wspólnego z zawodowstwem.
Wracając do Pierre’a-Emericka. W Ligue 1 prezentował i swoje spore umiejętności oraz niewiarygodną szybkość, jak i ogromną słabość do fikcyjnych postaci znanych z komiksów. Przede wszystkim kibice zapamiętali go z celebrowania gola założeniem maski Spidermana.
Późniejsze przenosiny do Dortmundu wiele na tej płaszczyźnie nie zmieniły, bo Gabończyk wciąż chętnie się przebierał. Tym razem jednak zdecydowanie częściej stawiał na promowanie wizerunku Batmana, którego symbole potrafił umieścić wszędzie. Na głowie…
…w postaci fryzury…
…na butach…
…a nawet na samochodzie.
No i oczywiście nie obyło się bez maski założonej po strzelonym golu. I to w momencie szczególnym, po bo trafieniu w derbach z Schalke.
Inną pasją Gabończyka są samochody, których ma tyle, że pewnie zapytany o dokładną liczbę miałby problem z oszacowaniem. Jest złote Lamborghini, złote Porsche, Audi, Aston Martin i kilka jeszcze innych perełek. Generalnie jeśli kibice czekający w okolicach stadionu na trening zespołu słyszą ryk sportowej maszyny, to z dużą dozą prawdopodobieństwa mogą przewidzieć, że za chwilę przywita ich roześmiany jak zwykle od ucha do ucha „Auba”.
Napastnik z prędkością światła potrafi poruszać się jednak nie tylko po ulicach, ale i, a nawet chyba przede wszystkim, na boisku. O jego możliwościach krążą legendy, swego czasu zestawiano go nawet z Usainem Boltem, choć były to jednak porównania na wyrost. Wstępnie obliczono, że Gabończyk potrafiłby osiągnąć większą prędkość na pierwszych 30 metrach sprintu, ale to sprinter koniec końców pierwszy pokonałby setkę. Był też pomysł, by „Auba” podniósł rzucone mu rękawice przez innego zawodowego sprintera, Juliana Reusa, który był oburzony gloryfikowaniem piłkarza i choćby próbami stawiania go w jednym szeregu z ludźmi, którzy na okrążaniu bieżni zjedli zęby. Ostatecznie sprawę rozwiązał klub, który zabronił zawodnikowi takich fanaberii.
Nie ulega jednak wątpliwości, że dziś Pierre-Emerick to jeden z najszybszych piłkarzy na globie. Wystarczy tylko spojrzeć jak porusza się po boisku, jak błyskawicznie odskakuje rywalom i jak sprawnie pokonuje kolejne metry. Tak, jak choćby tutaj:
Une fusée ! @Aubameyang7 🚀🚀 🚀 👏🔝🔝 https://t.co/nRRxn2RlrV
— Simon Courteille (@El_Sim7) 25 września 2014
Zresztą sam Aubameyang proponował kiedyś, by zorganizować serię konkursów, w których ścigać miałby się właśnie z zawodowcami, co wiele mówi też o jego pewności siebie. Tę, w swoim przypadku, charakteryzuje również w ten sposób: – Nie rozumiem dlaczego miałbym nie wierzyć w swoje umiejętności. Od kilkunastu lat pracowałem na to, by być w tym miejscu i jestem świadomy swoich mocnych stron. Czasami, gdy przypominam sobie czasy, kiedy nie mogłem być pewny, co do mojej przyszłości, wstaję rano i myślę: „Cholera, ty jesteś naprawdę dobrym piłkarzem”.
Inna sprawa jest też taka, że zawodnik Borussii nie biega w byle czym. To znaczy, żeby była jasność, są to teoretycznie korki jak każde inne, nie mają wbudowanych żadnych ulepszaczy, ale z reguły nie wyglądają po prostu jak obuwie, które ściągnąć możemy z półki sklepu sportowego. No bo choćby w czasach gry w Saint-Etienne postanowił założyć na nogi coś, co pewnie co druga kobieta chciałaby mieć na szyi w postaci naszyjnika – cztery tysiące kamieni szlachetnych z pracowni Swarovskiego. Koszt takiej zabawy? Phi, raptem cztery tysiące euro. No ale trzeba chłopakowi oddać, że na boisku błyskotki wyglądały efektownie.
Gabończyk zresztą wielokrotnie prosił dostawcę swojego sprzętu, by ten produkował spersonalizowane obuwie, które będzie charakteryzowało wyłącznie jego. Na korkach pojawiały się już gwiazdki, nazwiska, imię dziecka, rzecz jasna logo Batmana i wiele, wiele innych. W zasadzie to w przypadku tego piłkarza o takich wariacjach, jak ta poniższa, możemy mówić w kategorii normalności.
Ano właśnie, skoro zahaczyliśmy już o temat dziecka. Pierre jest ojcem dwójki brzdąców – młodsze na świat przyszło w lipcu poprzedniego roku, a starsze – Curtys – przed sześcioma laty. Rodzina jest zresztą oczkiem w głowie piłkarza, który praktycznie cały wolny czas poświęca właśnie jej. Nie w głowie mu raczej wypady na miasto i inne głupoty, bo, jak sam twierdzi, zdecydowanie większą frajdę sprawi mu kopanie piłki z synem w salonie, niż hulanki do rana.
Generalnie „Auba” to człowiek niezwykle rodzinny, bo wielką rolę w jego życiu odgrywał też dziadek, z którym w dzieciństwie spędzał ogromną ilość czasu. Ojciec z racji wykonywanego zawodu notorycznie był w rozjazdach, więc to właśnie z dziadkiem spędzał popołudnia. – To był dla mnie bardzo trudny okres, jego śmierć mocno na mnie wpłynęła. Byliśmy bardzo zżyci. Będe pamiętał choćby jego telefony po meczu, w trakcie których wściekał się na moje salta. Cały czas martwił się o to, że w końcu zrobię sobie krzywdę.
Rodzina, samochody, Batman, błyskotki, ale i muzyka, a konkretniej – Michael Jackson i Tupac. Zwłaszcza ten pierwszy jest wielką inspiracją dla zawodnika, który nie dość, że czerpie z wzorów stylizacyjnych…
…to i stara się żyć tak, jak legendarny wokalista. – Michael Jackson był niezwykle kreatywnym człowiekiem, miał sto pomysłów na minutę i chciał je realizować. To wspaniała postawa, stanowi to dla mnie duża inspirację.
A tak Aubameyang wspomina czasy, kiedy poznał twórczość MJ:
Jego muzyki zacząłem słuchać mając jakieś trzy, może cztery lata. Mój ojciec często puszczał jego utwory, a ja zaczynałem tańczyć, to zostało we mnie do dzisiaj. Mój ulubiony teledysk? Zdecydowanie „Smooth Criminal”. Biały garnitur, kapelusz Borsalino, niebieska, jedwabna koszula. Piękne! Od tego czasu mam te melodie we krwi i często lecąc na mecz lubię sobie obejrzeć koncert Michaela z 1992 roku, który odbył się w Bukareszcie. To daje mi niesamowitą energię – opowiadał przed rokiem w wywiadzie dla L’Equipe.
I tak jak Jackson uwielbiał zaskakiwać swoją stylówką, tak i Gabończyk zakłada czasem ciuchy, które prowokują do dyskusji. Pewnego razu na przykład postanowił zasiąść na trybunach Signal-Iduna Park ubrany w ten sposób…
No, powiedzieć, że to białe futerko i błękitna czapeczka to połączenie kontrowersyjne, to w zasadzie nic nie powiedzieć. Ale i nikt nie ma o to do niego pretensji – jasne, kocha się wyróżniać, ale przy tym nie odpuszcza ani na treningach, ani w trakcie meczów. Zawsze na sto procent, zawsze z sercem i determinacją.
Aubameyang jest w zasadzie największą nadzieją swojej reprezentacji na to, by w trakcie Pucharu Narodów Afryki cokolwiek osiągnąć. A tak się składa, że zawodnik też ma coś do udowodnienia. Przed pięcioma laty Gabon do spółki z Gwineą Równikową organizował turniej, a w ćwierćfinale Pierre przestrzelił decydującego karnego i awans wywalczyło Mali. Ta edycja PNA rozpoczęła się dla jego drużyny przeciętnie, bo na inaugurację udało sie zaledwie zremisować z Gwineą Bissau 1:1, choć jedynego gola dla gospodarzy zdobył właśnie P-EA. Dziś przed Gabończykami mecz i o wiele trudniejszy, i o cięższym wymiarze gatunkowym. O 17:00 Aubameyang i spółka zmierzą się bowiem z Burkina Faso i jeśli nie chcą powoli rozpoczynia pakowania walizek, to jakakolwiek zdobycz punktowa jest absolutnie obowiązkiem.
MARCIN BORZĘCKI