Rozgrywki pucharowe to zawsze szansa dla drużyn z niższych lig, by zaistnieć bardziej w rodzimej piłce i utrzeć nosa faworytom z elity. Dziś taką okazję miała Aston Villa, która jeszcze rok temu grała przecież w Premier League, ale wyleciała z niej z hukiem, bo z ostatniego miejsca. Puchar jednak o tym nie pamięta i wyciąga rękę w kierunku spadkowicza, by miał okazję się odegrać – The Villans jednak tę rękę odrzucili.
Generalnie, trudno było ten mecz oglądać – jeśli ktoś miał akurat zaplanowane sprzątanie, chciał odkurzyć w pokojach, przemyć okna i podlać kwiaty, to spotkanie było idealne, by się tym zająć. Człowiek mógł robić wszystko i tylko co jakiś czas rzucić okiem na telewizor, a i tak nic ciekawego go nie ominęło. Działo się bowiem żenująco mało, szczególnie w pierwszej połowie. Amavi o mały figiel zrobił Adriana Mrowca, bo prawie umieścił efektownie piłkę we własnej bramce, ale to tyle. Aston Villa chciała, ale nie mogła, Tottenham nawet nie ukrywał, że specjalnie mu się nie chce i piłkarze w białych koszulkach nie biegali po boisku, tylko grali w chodzonego.
Wystąpiło wielu rezerwowych, lecz od takiej ekipy można wymagać czegoś więcej, niż zawodów w tempie rywalizacji w kisielu. I na szczęście, mniej więcej od 60. minuty coś się ruszyło, gdy groźny strzał oddał Son, ale genialnie interweniował Johnstone. Jednak to (a może też chrapanie z trzeciego rządu) było sygnałem dla Kogutów, że warto tym meczem się zainteresować. Podkręcili więc tempo i bramki strzelali Davies po dośrodkowaniu N’Koudou i Son po podaniu Sissoko. Aston Villa z jadącym na trójce Tottenhamem nie miała nic do powiedzenia.
*
Co na innych boiskach? Kompletnie zawiódł Liverpool, który nie potrafił uporać się na Anfield z Plymouth i będzie zmuszony rozegrać powtórkę tego spotkania, tyle że już na wyjeździe. Oczywiście, The Reds mieli przewagę – 77 % do 23 % w posiadaniu piłki i 28 do 4 w sytuacjach bramkowych – ale nie przekładało się to na konkrety, bowiem tylko cztery strzały znalazły drogę do światła bramki golkipera rywali. Poza tym uderzenie gospodarze były blokowane albo niecelne. Goście bronili się naprawdę mądrze i na ten remis zwyczajnie zasłużyli.
Jasne, można powiedzieć, że Klopp wystawił dziś do gry sporo rezerwowych, ale drużyna z Leivą, Moreno, Canem, Origim powinna sobie poradzić z zespołem grającym na co dzień w League Two. Tym bardziej, że po przerwie wszedł Sturridge, Firmino i Lallana. No, ale wcisnąć gola się jednak nie udało, lecz Klopp miał nawet niezły humor:
WATCH: “Yippee.” Jurgen Klopp on Liverpool having to play Plymouth again. More here: https://t.co/OLIhYdpquF https://t.co/PtyeA4H49x
— Sky Sports News HQ (@SkySportsNewsHQ) 8 stycznia 2017
Choć pewnie mina mu zrzędnie, gdy w napięty terminarz wepchnie mu się jeszcze rewanż z Plymouth.
Nie zawiodła natomiast Chelsea, która łatwo ogoliła Peterborough 4:1. Dalej grają też Fulham (2:1 z Cardiff) i Middlesbrough (3:0) z Sheffield.