Premier League dzisiaj pauzuje, ale to nie znaczy, że piłkarze w Anglii mają labę – tym razem grali w ramach FA Cup. W spotkaniu West Hamu z Manchesterem City nie było tak, że skoro to rozgrywki w teorii mniej ważne od ligowych, to menedżerowie dali pograć młodzieży – nie, obaj pokazali właściwie pierwszy garnitur. Brakowało w zasadzie tylko Payeta, któremu Bilić chyba chce dać do myślenia, sadzając go na ławce. To co, z tego wszystkiego wyszedł niesamowity spektakl? No, mecz oglądało się nieźle, ale bardziej przypominał on trening City, niż grę o trofeum.
Wszystkie plagi świata spadły bowiem na Młoty i co gorsza, niektóre z nich ściągnęli sobie gospodarze sami. Okej, o pierwszą bramkę dla City trudno ich obwiniać – Michael Oliver bardziej sobie ubzdurał, że widział faul w polu karnym niż on rzeczywiście się wydarzył (Zabaleta po prostu wpadł na Ogbonnę), ale konsekwencji to nie zmieniło, Obywatele dostali jedenastkę, którą pewnie wykorzystał Toure. I tu trudno winić gospodarzy, ale dalsze kłopoty zorganizowali sobie sami:
– Feghouli nie trafia na pustą bramkę (niby atakował go Clichy, ale takich wymówek można szukać co najwyżej w lidze szóstek),
– Havard Nordveit rozpaczliwie chce uratować swój zespół przed stratą bramki, tymczasem naciskany przez Sterlinga i przy biernej postawie Adriana strzela swojaka,
– w pierwszej połowie zagubionych rywali pognębia David Silva, który upokarza Adriana, najpierw kładąc go na ziemi, a potem spokojnie wbijając piłkę do bramki.
Naprawdę, nie da się wygrać w takich warunkach, kiedy nie dość, że sędzia popełnia błąd, to potem jeszcze West Ham głupieje i wręcza wygraną City na tacy. Przed pierwszym golem owszem, przyjezdni mieli przewagę, ale mecz mógł pójść w każdą stronę. Nawet tę niezasłużoną bramkę można było odkupić, gdyby tylko Feghouli nie miał problemu z trafieniem w ten przeklęty prostokąt.
Jeśli ktoś liczył, że zobaczymy jakiś piłkarski cud i w drugiej połowie West Ham to odrobi, to jest naprawdę naiwny, bo nie wierzyli w to sami gospodarze. Cofnęli się, bowiem myśleli o uniknięciu kompromitacji, a nie o strzeleniu trzech czy iluś bramek. Niestety, Obywatele mieli sobie jeszcze ochotę postrzelać i dołożyli do puli dwa gole, konkretnie Aguero i Stones, 0:5. West Ham był naprawdę żałosny, dobrym podsumowaniem jest rzut wolny, kiedy piłkarze wbiegli w pole karne, wprowadzony w drugiej połowie Payet nie wrzucił, a gdy jego koledzy z szesnastki wyszli, dopiero wtedy piłkę zaadresował, oczywiście do nikogo. Wyglądali jak zbieranina przypadkowych ludzi. Hucznie żegnają się więc Młoty z Pucharem Anglii, ale nie jest to impreza, którą kibice tego zespołu chcieliby długo pamiętać.