W 1982 roku Keke Rosberg z Finlandii zdobywa tytuł mistrza świata Formuły 1. W obozie zawodnika panuje gigantyczna euforia. Po 34 latach przerwy nazwisko „Rosberg” z tego samego powodu ponownie pojawia się na okładkach wszystkich branżowych czasopism. Tym razem wydaje się jednak, że zamiast radości mamy do czynienia przede wszystkim z… uczuciem ulgi. Nie ma nic bardziej frustrującego w karierze sportowca niż być nieustannie porównywanym do swojego ojca, a także regularnie obrywać po łbie od największego rywala. Na tyle, że można w rezultacie zakończyć karierę od razu po największym sukcesie…
Lewis Hamilton to największy kompleks Rosberga. Lał go w dziecięcych zawodach kartingowych, później miażdżył sezon po sezonie w Formule 1, dwa razy nie dał mu szans na koniec zmagań, kiedy dysponowali zdecydowanie najlepszymi furami. W końcu Nico zdołał go pokonać, ale od razu potem skończył karierę. Wielu fachowców uważa, że do tej decyzji przyczynił się właśnie dołożył jego długoletni konflikt z Brytyjczykiem. W trakcie rywalizacji wielokrotnie zagradzali sobie drogę na torze, celowo spowalniali pozostałą stawkę zawodników i nie potrafili odpuszczać w stykowych sytuacjach, co często kończyło się wzajemnymi stłuczkami i nieukończonymi wyścigami. Jak podczas Grand Prix w USA, po którym Nico oskarżył Hamiltona o celowe wyrzucenie go poza tor. Po jednym z jeszcze innych wyścigów „Daily Mail” piał: „Lewis i Nico zachowują się jak głupi chłopcy, którzy chcą udowodnić, kto jest najsilniejszy na boisku szkolnym. Bezmyślna bójka przy szybkości 300 km/h nie ma zwycięzcy. I jeśli teraz pojawią się w Mercedesie polecenia zespołowe, to Formuła 1 będzie największym przegranym ze wszystkich”.
Wtórował im The Guardian: „Toto ma po dziurki w nosie swoich egoistycznych samców alfa. Polecenia zespołowe nie są już zabronione, a żaden z nich nie chce przyznać się do winy. „Nic nie zrobiłem” – mówił Nico. „Wykonywałem swoją pracę” – stwierdził Lewis. Napięcie w drodze do Silverstone rośnie”.
W 2014 roku Hamilton oskarżył Rosberga o… brak determinacji w walce o najwyższe cele. Było to w momencie, kiedy wygrał cztery wyścigi z rzędu, spychając Nico na drugą lokatę w klasyfikacji generalnej. Uznał wtedy, że to doskonały czas, by zaatakować w mediach swojego rywala. Podkreślił wtedy, że jest z niewielkiego miasta i nic w życiu nie dostał za darmo. Z kolei Rosberg wychowywał się w Monako, w otoczeniu samolotów, jachtów i wszelkich luksusów, które były dla niego na wyciągnięcie ręki. Hamiltona życie miało ukształtować na ambitnego gościa, który zrobi wszystko, by wygrać, natomiast Rosberga rozpieścić i pozbawić ikry w najbardziej stresogennych sytuacjach.
Wzajemnych docinków była cała masa. Doszło w końcu do sytuacji, kiedy Mercedes zastanawiał się, czy wprowadzić do ich rywalizacji polecenia zespołowe, czyli „team orders”. Miało to miejsce wtedy, kiedy na pięć ostatnich wyścigów trzy zakończyły się wypadkami, do których doszło w znacznej mierze przez ostrą rywalizację obu kierowców. Kosztowało to team 50 punktów w klasyfikacji konstruktorów. Stajnia zagroziła ponadto, że przy negocjowaniu nowych kontraktów obaj otrzymają niższe propozycje. Czy to pomogło? Jasne, że nie!
– Hamilton jest charyzmatyczny, piekielnie utalentowany i zawsze mówi to co myśli. Tymczasem Rosberg jest introwertykiem, który ponad wszystko stawia wartości rodzinne – opowiada w rozmowie z Weszło Mikołaj Sokół, wieloletni komentator wyścigów Formuły 1, obecnie w Eleven Sports. I kontynuuje: Nico jest do bólu przewidywalny, ale i pracowity. Spędzał wiele godzin wraz z inżynierami, doskonaląc swój bolid i w każdej sytuacji można było liczyć na jego fachową radę. Oddawał temu sportowi całe serce i za to należy mu się szacunek. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale niektórzy mówią na niego „Britney”. Od tej amerykańskiej piosenkarki. Często po wyjściu z kokpitu przeczesywał charakterystycznym gestem swoje blond włosy i taki przydomek nadał mu Mark Webber, jeżdżący z nim w Williamsie w sezonie 2006. Pewnie nie jest tym zachwycony, ale ten pseudonim przykleił się do niego na stałe. W środowisku dziennikarzy mówimy też często, że Rosberg nie tylko potrafi mówić w pięciu językach, ale i we wszystkich nich nudzić jak mało kto.
Okej, teraz będzie trochę wyliczanki. Robimy przejażdżkę po karierze Rosberga, chronologicznie podkreślając chwile, kiedy ślizgał się pomiędzy sukcesikami, a momentami, gdy był królem przeciętności. Rozczepiamy go na czynniki pierwsze, kumacie. Jak macie gdzieś takie informacje, to zjedźcie niżej i czytajcie od podtytułu „Nasycony”.
Utalentowany, nudny, cienki jak polsilver
Nico miał 6 lat, kiedy rozpoczynał swoją zabawę ze sportem od kartingu, choć w początkowych latach mieszał go jeszcze z tenisem. Najpierw we Francji, a po dwóch latach startując już w całej Europie. Zamożność ojca, a także fakt, że był on prawdziwym mistrzem, spowodowały, iż wszelkie furtki otwierały się przed nim szybciej niż przed kimkolwiek innym. Kiedy więc zaczyna odnosić swoje pierwsze sukcesiki, w środowisku błyskawicznie zwracają uwagę na młodego Rosberga. Na razie często przegrywającego z czarnoskórym Hamiltonem oraz Robertem Kubicą, ale na pewno i tak można dostrzec w nim potencjał. Zaledwie sześć lat później zaczyna starty w niemieckiej Formule BMW, w zespole swojego ojca. Wjeżdża w nowy dla siebie świat z byka, wygrywając od razu dziewięć wyścigów. Dostaje wtedy szansę testów w F1, stając się tym samym najmłodszym zawodnikiem w historii, który dostał na to zgodę. Wydaje się, że może zawładnąć tym sportem na długie lata. Eksperci zaczynają porównywać go do starszego Rosberga, oczekując, że za jakiś czas będziemy świadkami kolejnej medialne samosprzedającej się historii.
W 2003 roku trafia do Formuły 3 Euro Series. Pierwszy sezon jest dla niego przeciętny, ale już drugi kończy na czwartej lokacie. W 2005 roku zostaje pierwszym mistrzem nowo utworzonej serii GP2, ostatniego przedsionka przed Formułą 1. W tym też roku przychodzi mu zaliczyć kolejny szybki awans. Stajnia Williams F1 widzi dobry biznes w inwestowaniu w syna swojego wielkiego mistrza. Biorą go na kierowcę testowego, by szybko podjąć decyzję, iż w kolejnym sezonie zacznie się zabawa na całego.
W Formule 1 Nico zaczyna od odległego 17. miejsca w końcowej klasyfikacji, zaliczając po drodze aż dziewięć nieukończonych wyścigów. Później przez długi czas było albo lipnie, albo przeciętnie. 2008 rok to z jednej strony dwa wyścigi, które wreszcie kończy na podium, a z drugiej dopiero 13 lokata na koniec sezonu. Zwiastunem lepszych czasów wydaje się rok 2010, kiedy wiąże się z Mercedesem, mającym mocarstwowe ambicje. Osiągać sukcesy ma jednak przede wszystkim jego wielki partner – Michael Schumacher.
Wydaje się, że Rosberg będzie siedział w głębokim cieniu, ciułał punkty do klasyfikacji konstruktorów, jednocześnie dostając w czapę od swojego kumpla z zespołu. O dziwo zdobywa jednak w całym sezonie dwa razy więcej punktów od Schumiego! Mimo wszystko kończy sezon na do bólu nudnym siódmym miejscu. Uciera się opinia, że przeciętność zaczyna go zjadać, a on sam jest gościem, na którym nie ma sensu koncentrować większej uwagi. Minęły w końcu cztery lata, a on jeszcze ani razu nie wygrał choćby pojedynczego wyścigu…
Ten stan będzie trwał do 2012 roku, kiedy w końcu, mając już megahiperwyczesaną furę, udaje mu się zwyciężyć w zawodach grand prix. Triumf w Szanghaju ma być zaledwie początkiem jego drogi na szczyt. Tymczasem kończy się jak zwykle w jego przypadku – bez sukcesów. Dziewiąte miejsce, po drodze zaledwie raz znajdując się na podium. Smuteczek.
2014 i 2015 rok to dwa wicemistrzostwa, które wydają się być jego wielką victorią. W rzeczywistości tak do końca nie jest, ponieważ uznaje wtedy wyższość swojego partnera z zespołu – Lewisa Hamiltona. Reszta i tak może się tylko przyglądać. Nikt nie dysponuje autami, które mogłyby rywalizować z bolidami Mercedesa. Dość powiedzieć, że między pierwszym Hamiltonem, a trzecim Ricciardo jest 146 punktów różnicy w klasyfikacji generalnej…
Nasycony
Na koniec minionego sezonu, w tej atmosferze wzajemnych napiętych relacji, Hamilton zaczął odwalać totalną szopkę podczas ostatniego wyścigu w Abu Zabi. Zdecydowanie wygrał start, jednakże zamiast pykać do przodu ile sił, spowalniał stawkę, w ten sposób jakby liczył, że dzięki temu rywale dogonią Nico. Kiedy w tym wszystkim zorientowała się ekipa Mercedesa, błyskawicznie przekazali komunikat Lewisowi, by przyspieszył. Ten jednak odmówił.
– Tracę właśnie mistrzostwo świata, więc mam gdzieś czy przegram ten wyścig – rzucił przez radio.
Wściekły Toto Wolff wycedził później, że takie zachowanie nie może obejść się bez konsekwencji. Pewnie i by tak było, gdyby nie niespodziewana decyzja nowego mistrza świata o końcu kariery. Zdecydowanie ważniejszą kwestią stało się wtedy otrząśnięcie z szoku i rozpoczęcie poszukiwań zastępcy, a nie roztrząsanie fochów krnąbrnego Brytyjczyka.
– Nie da się ukryć, że Hamilton jest zawodnikiem bardziej utalentowanym i szybszym, ale ubiegły sezon udowodnił, że talent i umiejętności to nie wszystko. Czasem ważniejsza jest regularność poparta ciężką pracą i odrobina szczęścia, zwłaszcza do kaprysów techniki. W przyszłym sezonie wejdą w życie nowe przepisy dotyczące konstrukcji samochodów i wprowadzonych zostanie sporo zmian technicznych. To może spowodować zmiany w układzie sił w stawce, wykreować nowych faworytów i pogrążyć obecne potęgi. Trudno wyrokować, czy stanie się tak z Mercedesem i tym samym z Hamiltonem – pewnie pozostaną w czołówce, ale zmiany są możliwe i czeka nas bardzo interesujący sezon – dodaje Mikołaj Sokół.
Zresztą taki jest Brytyjczyk. Mówi to co myśli i nie przejmuje się tym jakie mogą być tego konsekwencje. Dlatego też najprawdopodobniej w przyszłym sezonie, gdyby Nico nie zdecydował się zakończyć kariery, zapewne zmuszony byłby wysłuchiwać, że wygrał sezon fartownie, ponieważ Lewis miał sporo problemów technicznych oraz jest od niego dużo słabszym kierowcą. Możliwe więc, że Rosberg miał już tego dość. Potwierdzenia można w tym szukać nawet w teoretycznie błahych powodach. Od jakiegoś czasu zawodnik pracował z japońskim mistrzem Zen, przy którym uczył się akceptować swoje emocje i osiągać duchowy spokój. Nie będzie więc wydumaną teorią stwierdzenie, że Nico mógł nie radzić sobie z presją, która otaczała go od wielu lat. Sukces dopełnił w nim poczucie, że czas zakończyć etap, w którym już coś zdążył udowodnić. Zarówno sobie, jak i ojcu, największemu rywalowi, a także kibicom.
– Myślę, że zdecydował się na zakończenie kariery, ponieważ osiągnął sukces, który go ukontentował. Pracował na niego wiele lat, a gdy już jego marzenia się ziściły, to postanowił poświęcić swój czas rodzinie. Nico i jego tato oraz Graham i Damon Hill to jedyne osoby w relacji ojciec – syn, którzy w całej historii zdobywali mistrzostwo świata w F1. Środowisko kierowców jest bardzo hermetyczne. To wąska grupa indywidualistów, którzy chadzają własnymi ścieżkami. Mało kto ma rodziny i dzieci, ponieważ 3/4 roku spędzają poza domem i nie mają czasu, by zająć się swoim życiem osobistym. Rosberg jest inny. To rodzinny facet, któremu uwierało to, że nie ma czasu dla najbliższych. Kilka dni po swojej decyzji wrzucił na swojego Twittera informacje, ile to miejsc musiał odwiedzić w ciągu ostatnich siedmiu dni – Abu Dhabi, KL, Wiesbaden, Brackley, Wiedeń, Stuttgart, Berlin i Londyn. Szaleństwo. Najwidoczniej uznał, że jest na tyle zmęczony tym zamieszaniem, że czas zakończyć przygodę ze sportem – uzupełnia Mikołaj Sokół.
Niki Lauda, jeden z dyrektorów teamu Mercedesa, w rozmowie z ” Die Welt” rozjechał zawodnika, oskarżając go o brak ambicji.
– Nico powiedział, że jeździłby dalej, gdyby nie wywalczył tytułu. Mógł nam o tym wspomnieć, gdy podpisywał kontrakt. Mielibyśmy wówczas plan B. Przygotowaliśmy mu wyjątkowy samochód, by mógł spełnić swe marzenie, a on teraz nas porzuca. Jego odejście powoduje ogromną pustkę w doskonałej ekipie i sprawia, że możemy uchodzić za idiotów. On zdobył mistrzostwo świata i odchodzi, bo dalsza jazda byłaby zbyt stresująca – rzucił wzburzony.
Zapomniał wół jak cielęciem był. W 1979 roku Lauda postanowił zakończyć karierę… w trakcie weekendu wyścigowego w Kanadzie. Podczas jednego z treningów wysiadł z samochodu i oświadczył szefowi zespołu Brabham (był nim Bernie Ecclestone, dziś car i szara eminencja F1), że ma dość jeżdżenie w kółko jak głupek i odchodzi ze sportu. Później wrócił jeszcze do F1 na lata 1982-85, ale za pierwszym razem wycofał się nad wyraz gwałtownie
– Jasne, z jednej strony można krytykować Rosberga, że ucieka z pola walki, zamiast udowodnić, że zwycięstwo nie było przypadkiem, ale jest w tym też duża odwaga. W wieku 31 lat kończy karierę, a mógłby kurczowo trzymać się Formuły 1, jak wielu innych zawodników. Tymczasem musi teraz zacząć wszystko na nowo. To inteligentny, łebski facet. Nie bez powodu otrzymał kiedyś propozycję z prestiżowej uczelni wyższej w Wielkiej Brytanii, kształcącej przyszłe gwiazdy inżynierii w Formule 1. Uważam więc, że jeśli jeszcze nie ma planu na życie, to bardzo szybko będzie w stanie go sobie stworzyć – tłumaczy Sokół.
Nawet komentarz Hamiltona odnośnie decyzji o zakończeniu kariery przez 31 – letniego Niemca nie mógł być w pełni normalny. Jasne, powiedział, że będzie mu smutno i dziwnie bez Nico, ale nie byłby sobą, gdyby nie dodał coś złośliwego. Uznał, że to dla niego żadna niespodzianka, ponieważ zna go od dawna. Powodem odejścia miało być to, że wygrał po raz pierwszy od 18 lat. Brytyjczyk zreflektował się po kilku godzinach. Wrzucił na Instagram ich wspólną fotę z czasów startów w kartingu z wpisem: „Wtedy powiedzieliśmy sobie, że będziemy mistrzami, teraz obaj nimi jesteśmy! Gratulacje Nico, zrobiłeś wszystko, co powinien zrobić mistrz. W pełni zasłużone”. Aż trudno uwierzyć, że wtedy się jeszcze przyjaźnili…
Nico udaje się na bardzo długie wakacje. Nie ma biletu powrotnego, nie myśli jeszcze o przyszłości. Rzuca lakoniczny tekścik, że sport jest jego pasją i na pewno będzie w jakiś sposób w niego zaangażowany. Ok, Nico, odpocznij. Chyba rzeczywiście tego potrzebujesz.
PAWEŁ DRĄG