Kiedy Matusiak w 2007 roku leciał na Sycylię, stawał się tym samym drugim – obok Kamila Kosowskiego – Polakiem w lidze włoskiej, a jednocześnie trzecim w tym stuleciu. Dwa lata później grupę tę poszerzył jeszcze swoim epizodem w Catanii Błażej Augustyn, ale pierwszą dekadę XXI. wieku tak czy owak kończyliśmy z dorobkiem raptem czterech rodaków w Serie A. Ni stąd, ni zowąd, sytuacja jednak diametralnie się zmieniła – dziś przybysze znad Wisły w silnej, dziewięciosobowej grupie stanowią bowiem siódmą siłę stranierich na Półwyspie Apenińskim.
Bartosz Bereszyński, podpisując umowę z Sampdorią, sprawił, że od Polaków więcej w Serie A jest tylko Hiszpanów, Serbów, Francuzów, Chorwatów, Argentyńczyków i Brazylijczyków. Oczywiście, co innego być w kadrze zespołu, a co innego regularnie grać, ale i pod tym kątem nie mamy prawa narzekać. Tak jak pisaliśmy wczoraj – duże szanse na grę ma sam „Bereś”, a spośród całej paczki smakiem póki co obejść musieli się tylko Bartek Drągowski i Igor Łasicki. Obaj młodzi zawodnicy są dalej niż bliżej wyjściowej jedenastki, ale poza tym Polacy trzymają konkretny poziom. Zieliński i Milik to gwiazdy Napoli, Szczęsny jest etatowym bramkarzem Romy, Linetty robi furorę w Genui, Skorupski w Empoli, a Salamon uzbierał osiem występów w barwach Cagliari.
Ciężko powiedzieć, co było momentem przełomowym jeśli chodzi o zaufanie do naszych rodaków na Półwyspie Apenińskim, bo to już nawet nie tylko kwestia tego stulecia – Włosi po prostu od zawsze nader rzadko szukali wzmocnień nad Wisłą. W latach 90. na południu zahaczyli się Dariusz Adamczuk, Piotr Czachowski i Marek Koźmiński, a kilkanaście lat wcześniej – Zbigniew Boniek i Władysław Żmuda. Jeśli więc wziąć do kupy okres od pierwszego transferu Polaka do końca pierwszej dekady XXI. wieku, czyli blisko 30 lat, uzbieramy łącznie raptem… siedmiu piłkarzy występujących w lidze włoskiej. To zatem o dwóch mniej niż w tym sezonie.
Aż nadszedł sezon 2010/2011. Boruc stał się kluczowym zawodnikiem Fiorentiny, Glik zaliczył po rundzie w Bari i Palermo, a Augustyn odfajkował sześć spotkań w Catanii. Z roku na rok maszyna jednak, z rzężącego ustrojstwa jeszcze sprzed chwili, zaczęła ewoluować w kierunku pędzącego automatu. Najdobitniej uświadomią nam to liczby:
sezon 2010/2011 – 3 Polaków w Serie A – 24. siła obcokrajowców w Serie A
2011/2012 – 2 – 36
2012/2013 – 6 – 19
2013/2014 – 8 – 14
2014/2015 – 6 – 24
2015/2016 – 8 – 13
2016-2017 – 9 – 7
Jak na dłoni widać zatem, że zaufanie do Polaków rośnie w zastraszającym tempie, a kolejne kluby szybko przekonują się o tym, że warto szukać wzmocnień zespołu nie tylko w Ameryce Łacińskiej lub na Bałkanach. Ten sezon będzie więc najlepszy w historii, bo – nawet jeśli nie poszczęści się Drągowskiemu i Łasickiemu – zaliczymy rekordową liczbę zawodników wpływających na losy swoich zespołów dość regularną grą. Oczywiście przed rokiem wyglądało to podobnie, ale w zestawieniu znalazł się choćby Dominik Furman (19 minut na włoskich boiskach) czy Kamil Wilczek (115 minut). A już teraz, na półmetku sezonu, do najrzadziej pojawiających się dotychczas na placu zawodników należą Bartosz Salamon z 453 minutami spędzonymi na boisku i Arkadiusz Milik, który wybiegał nieco ponad pół godziny mniej, ale wiadomo – wróci do zdrowia i znów będzie szalał na San Paolo.
Jest więc co najmniej dobrze, a jakby tego było mało – ci, co grają teraz, dostarczają pozostałym klubom argumentów, by w poszukiwaniach skautingowych nie omijać Polski. Jeśli więc nasi rodacy zachowają obecną dyspozycję i dalej będą robić naszemu krajowi tak wspaniałą reklamę, to niewykluczone, że za rok lub dwa zobaczymy już w Serie A dwucyfrową liczbę zawodników znad Wisły.