Reklama

Prandelli rzuca ręcznik. Czy ktoś jest w stanie uratować Valencię?

redakcja

Autor:redakcja

31 grudnia 2016, 13:22 • 4 min czytania 8 komentarzy

Na przestrzeni nieco ponad roku wydali na transfery prawie 200 milionów euro. Na Mestalla ściągnęli spore grono piłkarzy, a drugie tyle pogonili do innego klubu. Wymienili też parę razy trenera. I wszystko na nic. Valencia wciąż boryka się z ogromnymi problemami, a jakby tego było mało – właśnie poddał się Cesare Prandelli. Włoch miał uporządkować zespół, zbudować go łącznie z fundamentami, a teraz – tuż przed nowym rokiem – postanowił rzucić wszystko w diabli i przestać babrać się dalej w błocie.

Prandelli rzuca ręcznik. Czy ktoś jest w stanie uratować Valencię?

Poprzedni sezon był jednym z gorszych w całej historii „Nietoperzy”. Zasłużony zespół zupełnie nie potrafił wstrzelić się z formą, notował kolejne kompromitujące porażki i w pewnym momencie wizja gry w Segunda Division brana była całkiem poważnie. Ostatecznie udało się wygrzebać na dwunastą lokatę, ale takich stresów w Walencji nikt jeszcze do niedawna w ogóle nie brał pod uwagę. Postanowiono więc, że tak koszmarnego sezonu powtórzyć już nie można. Pozostawiono na stanowisku trenera Pako Ayestarana, przewietrzono skład, poszastano gotówką i ze sporymi ambicjami rozpoczęto kolejne rozgrywki.

„Nietoperzom” nie szło jednak od pierwszych kolejek. Sezon rozpoczęli od czterech porażek i już w połowie września bagaże spakować musiał Ayestaran. Jego miejsce zajął Voro, czyli człowiek, który w ostatnich latach wskakiwał na ławkę każdorazowo, gdy trzeba było podpisać się na protokole zanim zakontraktowano następcę. Oficjalnie delegat klubowy, ale od czasu do czasu przebierający się w dres i biegający przy linii.

W Valencii szukali, szukali, aż w końcu znaleźli. Cesare Prandelli, wicemistrz Europy z reprezentacją Italii, później zaliczający nieudany epizod w Stambule, gdzie prowadził Galatasaray. Marka? Jest. Motywacja? Jak najbardziej, w Turcji dość mocno nadszarpnął reputację, więc idealnie pasował do szukającej odbicia ekipy z La Liga. I rzeczywiście, początek Włocha był jeszcze jako taki – zwycięstwo z Gijon, potem porażka po wyrównanym meczu z Barceloną i remis z Deportivo. Generalnie mogło się wydawać, że zespół ma jakieś przebłyski i z tej mąki może być jeszcze chleb.

Nic jednak z tego. Prandelli w dziesięciu meczach poniósł cztery porażki, zgarniał średnio 1,20 punktu na mecz i postanowił podać się do dymisji. Stwierdził, że nie będzie kontynuował pracy na Mestalla, nie powalczy z Valencią na wiosnę i pozostawił ją w opłakanej sytuacji. Poszło jednak nie tylko o formę sportową drużyny, ale też i o relacje z władzami klubu – ci mieli być podobno niesłowni i konfliktowi. Obiecali szkoleniowcowi konkretne transfery, z których nic nie wyszło. Ponadto zaczęło dochodzić do piętrzących się z miesiąca na miesiąc konfliktów, w których żadna ze stron nie chciała odpuścić. Prandelli otwarcie już narzekał na trudną kooperację i aż przypominamy sobie fragment naszego tekstu z końca września:

Reklama

Właściwie nie wiadomo, jaką przyszłość można prognozować Los Ches. Peter Lim i jego świta znaleźli się w miejscu, o którym śpiewała Sylwia Grzeszczak i nie za bardzo wiedzą, jak wyjść z poślizgu. Jemu samemu też jakby chciało się trochę mniej. Na Mestalla pojawia się rzadziej niż na początku swej kadencji, a jeśli już, to głównie w sprawach biznesowych, na przykład gdy trzeba opchnąć Barcelonie Paco Alcácera. A potem biegusiem na samolot i do Singapuru. Valencia potrzebuje więc sukcesów od zaraz nie tylko, by odbudować swoją markę, ale i nakręcić wokół siebie pozytywną koniunkturę. I choć to dość groteskowe, musi też pokazać swojemu właścicielowi, że nadal warto pakować w nią całe taczki pieniędzy. W innym wypadku za kilka lat okaże się, że Nietoperze naprawdę leciały na ślepo i tylko zatoczyły koło.

Valencia tkwi co prawda jedno miejsce nad strefą spadkową, ale za to z dorobkiem identycznym co plasujące się lokatę niżej Gijon. I ledwo pięć oczek nad zamykającą stawkę Osasuną. Burdel w Valencii trwa więc w najlepsze, a gdyby spojrzeć na to, kto prowadził zespół w trakcie ostatnich czterech lat, to trudno nie ulec wrażeniu, że planowanie i organizacja nie są mocnymi stronami władz klubu. Mauricio Pellegrino, Voro, Ernesto Valverde, Miroslav Djukić, Nico Estevez, Juan Pizzi, Nuno Santo, Gary Neville, Pako Ayestaran, Cesare Prandelli. Dziesięciu trenerów, średnio trzech na sezon. Kompletny dramat.

I jeśli za krytyczny uznawaliśmy stan sprzed paru miesięcy, to teraz śmiało możemy powiedzieć, że pacjent niezwykle odważnie balansuje na granicy życia i śmierci. Nic nie robi sobie z kolejnych chorób, kpi z sygnałów ostrzegawczych, a zamiast zmienić sposób leczenia i otaczających go medyków, konsekwentnie brnie w ślepą uliczkę. Prosto do drugiej ligi.

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
9
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

8 komentarzy

Loading...