Reklama

„Co by było, gdyby” i harakiri Stoke. Liverpool wskakuje na pozycję wicelidera

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

27 grudnia 2016, 21:06 • 3 min czytania 0 komentarzy

Starcie Liverpoolu ze Stoke było klasycznym spotkaniem z serii tych, w których jedni muszą, drudzy – co najwyżej mogą. I choć przez chwilę mogło się wydawać, że goście tanio skóry nie sprzedadzą, a podopieczni Jurgena Kloppa, by wskoczyć na pozycję wicelidera będą musieli się sporo napocić, koniec końców „The Reds” łatwo przejechali się po rywalu. „The Potters” najpierw nie potrafili bowiem pójść za ciosem, a następnie sami postanowili się wykończyć. 

„Co by było, gdyby” i harakiri Stoke. Liverpool wskakuje na pozycję wicelidera

Gospodarze od początku starali się udowodnić, że drugim miejscem po tej kolejce gardzić nie zamierzają. Ekipa Jurgena Kloppa natychmiast rzuciła się na Stoke niczym stado wygłodniałych hien. Tu klepka, tam prostopadłe zagranie, nagłe przyspieszenia akcji. Jednym słowem – cuda niewidy. Efekt? Jakżeby inaczej – nim minął kwadrans gol dla Stoke. Kompletnie pogubił się Mane, skorzystał na tym Pieters, który dośrodkował z lewej strony, a Walters głową pokonał Mignoleta.

„Co by było, gdyby” – takie pytanie po tym meczu mogą zadawać sobie kibice Stoke. „The Potters” mieli doskonałą okazję, by po niespodziewanie wyprowadzonym ciosie na dobre zapędzić w kozi róg skołowanego rywala. Uskrzydleni goście przez moment zwietrzyli szansę na utarcie nosa „The Reds”, jednak kiedy przyszło co do czego, strzał Allena zamiast pomóc w uzyskaniu dwubramkowej przewagi rozpoczął drogę ku porażce.

Gdy chwilę później Liverpool zaczął wracać do żywych, a Peter Crouch wybijał piłkę z linii bramkowej, można było bowiem podskórnie wyczuć, że w dłuższej perspektywie raczej nie może z tego wyjść nic dobrego. I rzeczywiście – nie było zmiłuj. Liverpool do formy w końcu był w stanie dorzucić także i treść. Najpierw po dośrodkowaniu Mane Lallana źle opanował piłkę, ale ta odbiła się od Glena Johnsona, wróciła do Lallany, który z ostrego kąta pokonał Granta. Następnie zaś, tuż przed przerwą, prowadzenie „The Reds” zapewnił Firmino, który otrzymał podanie ze skrzydła od Milnera, mając kilometr miejsca ułożył ją sobie do strzału, jeden słupek, drugi, wpadło.

Gdybyśmy mieli określić jednym słowem kilkanaście pierwszych minut po przerwie, najprawdopodobniej wybralibyśmy coś z zestawu kopanina/piach. W teorii – idealne okoliczności na frajersko straconą bramkę przez wyjątkowo lubiący komplikować sobie życie Liverpool. W praktyce – Stoke w pewnym momencie doszło do wniosku, że najwyższy czas popełnić harakiri i dobić się samemu.

Reklama

No dobra, o ile samobója Imbuli po zagraniu Origiego da się jeszcze jakoś usprawiedliwić – było to bowiem klasyczne „gdyby nie ja, zrobiłby to ktoś od nich” – o tyle za bramkę Sturridge’a do Ryana Shawcrossa powinna powędrować nagroda imienia Maksymiliana Rogalskiego. Piłkarski kryminał, który jedynie w dobitny sposób potwierdził, że Stoke na Anfield nie ma czego szukać.

W przekroju całego spotkania – nawet pomimo samobójczych skłonności „The Potters” nie pojawiały się jednak najmniejszych wątpliwości co do tego, która drużyna była lepsza. Liverpool miał dziś wskoczyć na drugie miejsce i cel, pomimo chwilowych tarapatów, wykonał bez większego trudu. Następny cel – dogonić Chelsea. Nawet jeśli londyńczycy wciąż utrzymują dość bezpieczną, sześciopunktową przewagę nad ekipą z Anfield, coś nam podpowiada, że jeśli The Reds utrzymają dyspozycję, zdarzy się jeszcze wiele.

Najnowsze

Niemcy

Miał zastąpić Lucasa w Bayernie. Na razie dorównuje mu pod względem urazów

Radosław Laudański
0
Miał zastąpić Lucasa w Bayernie. Na razie dorównuje mu pod względem urazów

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...