W zasadzie już od kilku dobrych tygodni dobrze znana była lista szkoleniowców, którzy wiosną mogą nie poprowadzić swojej drużyny w Bundeslidze. I choć żaden z nich pracy jeszcze nie stracił, to wiele wskazuje na to, że katastrofalnych wyników i kiepskiego wrażenia odkręcić się już nie da. I gdy wszyscy czekali na głowę kogoś z trójki Schubert, Ismael, Schmidt, to zupełnie niespodziewanie posadę stracił Dirk Schuster, opiekun Augsburga. Kulisy zwolnienia tego trenera do teraz są jednak owiane tajemnicą, choć z przekonaniem graniczącym z pewnością stwierdzić można, że nie o sprawy sportowe się rozbiło.
Augsburg to zespół zdecydowanie niepasujący do Bundesligi pod względem finansowym. Fakt faktem od momentu, gdy wdarł się do elity, czyli od roku 2011, dzielnie trzyma się wśród najlepszych, ale trudno nie ulec wrażeniu, że pewnego pułapu nie przeskoczy. Ot, zwykły średniak, któremu sezon w sezon bliżej raczej do walki o spokojne utrzymanie, niż o zakusy na europejskie puchary. Jedno trzeba jednak włodarzom bawarskiego klubu oddać – są niebywale cierpliwi i wierni swojej wizji. Od momentu awansu, trenerów zmieniali tylko dwukrotnie – najpierw Josa Luhukaya zastąpił Markus Weinzierl, a gdy tego w końcu podebrało Schalke, to na jego miejsce wskoczył właśnie Schuster. Zresztą, a propos Weinzierla. Niech za trzeźwe podejście do sprawy rządzących klubem świadczy fakt, że po katastrofalnej pierwszej rundzie w wykonaniu podopiecznych młodego trenera (tylko jedno zwycięstwo i aż dziesięć porażek jesienią), nikomu nawet do głowy nie przyszło, by pozbawiać go roboty. Cierpliwie przeczekano zimę i na wiosnę zespół wyglądał już zdecydowanie lepiej.
W tym świetle o wiele ciężej wytłumaczyć zwolnienie Schustera. Bo gdyby jeszcze nie broniły go wyniki, to OK, jakoś dałoby się to radę usprawiedliwić. Tymczasem zespół z SGL Arena ma za sobą naprawdę dobrą jesień. Augsburg nie grał może widowiskowo, ale grał na miarę swojego potencjału – skoro w zespole nie ma za wielu wirtuozów, to trzeba było postawić na styl gry nieco surowszy, ale i jednocześnie nieprzyjemny dla przeciwnika. I tak ekipa 48-latka grała – zamiast konstruować efektowne akcje, imponować grą na jeden kontakt czy błyszczeć indywidualnościami, wolała raczej rywala podgryzać, skrobać po piętach i za wszelką cenę odbierać przyjemność z meczu. To zresztą egzamin zdawało – 13. pozycja w tabeli, ale i jednocześnie względny spokój, bo przewaga nad strefą spadkową raczej nie topniała z tygodnia na tydzień.
Nie jest tajemnicą, że Schuster to człowiek co najmniej dziwny. Autorytarny, charakterny, raczej nie przepadający za tymi, którzy chcą mu wejść w drogę lub nie przystać na jego warunki. W Darmstadt rządził niepodzielnie zyskując sobie zaufanie włodarzy kolejnymi awansami, a w końcu utrzymaniem zespołu w Bundeslidze. W Augsburgu przyszło mu jednak zmierzyć się ze Stefanem Reuterem, architektem ostatnich dobrych lat w klubie. Niemieckie media twierdzą, że w tej relacji iskrzyło praktycznie od początku – trener pieklił się, gdy przełożony wydawał mu polecenia, a przełożony pienił się, gdy podwładny unikał ich realizacji.
Oczywiście twardy i nieustępliwy charakter nie sprawia, że Schuster jest dziwolągiem, ale już jego zachowania mogą na to wskazywać. Od razu przypomina mi się jak w wywiadzie z Weszło recenzował go Łukasz Załuska.
Zrobił tylko coś nowego a potem drużyna wygrała – ciągle to powtarzał. Musiały stać obok niego w szatni dwie butelki wody, określonej firmy i w określonej pozycji. Ostry gość. Jeżeli ktoś popełniał jakieś drobne błędy taktyczne, potrafił ściągnąć zawodnika do bazy w 15. czy 20. minucie. Każdy bał się mu w oczy spojrzeć, nikt nie miał pretensji. Pamiętam jak przyjechałem do drużyny i na pierwszych treningach zacząłem dyrygować po angielsku. Trener wziął mnie od razu i powiedział:
– Angielski? Nie ma angielskiego. Tylko niemiecki.
A ja byłem pierwsze dwa dni w Niemczech. Wróciłem do hotelu i się uczyłem. Links, rechts, komm zurück. Przychodził do mnie w pierwszych tygodniach i tłumaczył wszystko po niemiecku. A ja nic nie rozumiałem, taki to był dialog między nami.
To jednak nie koniec listy podejrzanych zachowań Schustera. Rzadko zdarza się, by po wywalczonym awansie trener opowiadał o tym, że nie pamięta ostatniej nocy, bo spędził ją w stanie kompletnego zaorania alkoholowego. Rzadko zdarza się też, by na zajęcia swojego zespołu przychodził z podbitym okiem i rozciętą głową. A takie zdarzenie miało mieć miejsce na jednym z ostatnich treningów w Augsburgu. Dirk co prawda tłumaczył się, że zwyczajnie poślizgnął się na chodniku i przywalił czołem o beton, ale nie ma co ukrywać – to dość pokrętne i mało wiarygodne usprawiedliwienie.
Stefan Reuter i Dirk Schuster tęsknić za sobą raczej nie będą
Oczywiście dyrektor sportowy Augsburga puszki Pandory otworzyć nie chce zasłaniając się tym, że zadecydował styl gry zespołu, ale w takim razie kolejne pytanie nasuwa się samoistnie: Reuter nie wiedział na co się pisze? Zatrudniając Schustera spodziewał się zupełnie innego sposobu rozgrywania piłki niż prezentowało Darmstadt?
I choć prawdy pewnie szybko nie poznamy (o ile w ogóle), to za dużo w tym wszystkim niejasności i niedomówień, zdecydowanie za dużo. I trzeba by być naprawdę naiwnym wierząc w to, że trener zapłacił posadą tylko za toporny styl gry lub po prostu niezadowalające osiągnięcia.
MARCIN BORZĘCKI