W niedzielę oświadczył, że odchodzi, a wczoraj okazało się, gdzie może wylądować. Chicago Fire wykłada 3 miliony dolarów za Nemanję Nikolicia i, jeżeli nie pojawi się nic lepszego – a póki co inni nie przedstawili żadnych konkretów – Legia w styczniu sprzeda swojego napastnika. Nie da się ukryć, że jak za 29-latka będzie to suma bardzo przyzwoita. Przy obecnym, wysokim kursie dolara taka kwota odstępnego plasowałaby Nikolicia w top 5 najwyższych transferów w historii Legii, trochę nad Furmanem i trochę pod Rybusem.
Zakup Serba z węgierskim paszportem był klasycznym strzałem w dychę. Na przestrzeni półtora roku Niko wygrał w Warszawie wszystko – zdobył mistrzostwo, puchar, koronę króla strzelców, awansował do fazy grupowej Ligi Europy i Ligi Mistrzów oraz później w nich zagrał, a w międzyczasie zgarniał indywidualne wyróżnienia w wielu krajowych plebiscytach (pamiętacie spluwę od Weszło?). Rozegrał 85 spotkań z L-ką na piersi, w których zdobył aż 52 gole. Przyszedł z kartą na ręku i odejdzie jako jeden z najdroższych piłkarzy w całej historii klubu. Jednym słowem – bajka.
I tylko jedno nie gra w tej całej cukierkowej historii, czyli reakcje na jego odejście ze strony kibiców oraz ludzi związanych z Legią. Nikt nie przykuwa się do bramy wyjazdowej stadionu przy Łazienkowskiej, nikt też nie kładzie się pod kołami samochodu piłkarza. Nie słychać rozpaczliwych apeli, by zaproponować napastnikowi najwyższy kontrakt w lidze, a na meczach nie słychać okrzyków “Niko zostań”. Przeciwnie, wszyscy życzą mu powodzenia w nowym klubie i uspokajają się wzajemnie słowami – przecież mamy Prijovicia.
To niebywałe, z jaką obojętnością żegnany jest napastnik, który w Warszawie wykręcił nieprawdopodobne statystyki. Napastnik, który zdobył najwięcej goli w ekstraklasie od 20 lat i czasów Marka Koniarka. Wreszcie napastnik, który przez naprawdę długi okres szachował strzelecki rekord Henryka Reymana z 1927 roku (i robił to wtedy, kiedy drużynie szło marnie). Dosyć zaskakująco brzmi też fakt, że kibice nie przejmują się odejściem strzelca 52 goli w 85 meczach, bo na miejscu pozostaje strzelec 24 goli w 72 meczach.
Zarzuty do Nikolicia są ogólnie znane – nie jest zbyt szybki, słabo gra tyłem do bramki, a być może powinien też co nieco zrzucić. Umie za to uderzać na bramkę, ma świetną technikę strzału, co u nas jest tak samo rzadkie, co niedoceniane. No bo co z tego, że napastnik przyjmie piłkę z obrońcą na plecach czy wyprzedzi rywala, skoro nie będzie potrafił posłać jej tam gdzie chce? W pewnych aspektach legionista przypomina Tomasz Frankowskiego, którego największą siłą także było wykończenie i szeroko rozumiany instynkt strzelecki. Można też powiedzieć, że Nikolić jest odwrotnością innego króla strzelców w barwach Legii, Takesure Chinyamy, który był szybki, potwornie silny i umiał się przepchnąć, ale piłka zupełnie się go nie słuchała.
Kolejna sprawa to gra z silnymi rywalami, którym Nikolić praktycznie nie strzela goli, bo ci nie dopuszczają go do dogodnych pozycji. Z pewnością jest to problem, ale należy zastanowić się, jak często Legia mierzy z takimi przeciwnikami. W Europie w tym sezonie sześć razy, w zeszłym – dajmy na to – też sześć, bo przecież mecze w reprezentacji Węgier nie mają u nas najmniejszego znaczenia. W Polsce tego problemu już raczej nie ma, bo Niko strzelił jesienią Lechowi czy Lechii, a w poprzednim sezonie ukłuł każdego przeciwnika. Co więcej, największą bolączką Legii nie jest gra z czołówką, bo w ostatnim czasie ograła wszystkich najgroźniejszych rywali, ale właśnie gra ze słabeuszami. Siedmiopunktowa strata do liderów wzięła się m.in. z porażek z Górnikiem Łęczna czy Arką. A przecież najlepszym remedium na problemy w tego typu meczach jest właśnie Nikolić.
Dziś wszyscy mówią o trzecim miejscu w grupie śmierci Ligi Mistrzów, a trochę zapomina się, kto zapewnił wszystkie sukcesy po drodze. Tu najlepiej odpowiedzą liczby Nikolicia:
– 28 goli w 37 meczach w lidze – mistrzostwo
– 6 goli w 7 meczach w Pucharze Polski – zdobyte trofeum
– 5 goli w 6 meczach eliminacji do Ligi Mistrzów – awans
I naprawdę naiwnie jest sądzić, że napastnik – który zostanie sprowadzony na miejsce Nikolicia – na pewno osiągnie porównywalne liczby. Przeciwnie, tak skuteczny gość może się w Legii – tak jak i w całej lidze – nie pojawić przez kolejne 20 lat. Dziś, na wieść o odejściu Serba z węgierskim paszportem, w Warszawie wzrusza się ramionami, ale przyjdzie i taki moment, kiedy większość za nim zatęskni. Bo z Niko może być jak ze zdrowiem – wyjdzie jak wiele znaczył, kiedy go zabraknie.
Michał Sadomski
Fot. FotoPyK