Bayernowi można było ostatnio sporo zarzucić. Wiele mówiło się o tym, że Ancelotti nie ma pomysłu i nie potrafi tego zespołu odpowiednio poukładać, że Bawarczycy w minionych tygodniach wpadli w wyraźny dołek, czego najlepszy dowód miały stanowić porażki z Rostowem i Borussią, remis z Hoffenheim oraz wymęczone zwycięstwo z Leverkusen, że to jedynie cień ekipy z poprzedniego sezonu. Na domiar złego, po przegranej w Dortmundzie Bayern spadł też na drugie miejsce kosztem beniaminka z Lipska. Po dzisiejszym meczu z Mainz mistrzowie Niemiec mogą jednak na chwilę złapać oddech. Nawet jeśli gra drużyny z Allianz Arena cały czas daleka była od ideału, to jednak jej wyższość nie podlegała żadnej dyskusji.
Nas najbardziej oczywiście cieszyć powinien fakt, że po trzech tygodniach posuchy dublet zanotował Robert Lewandowski. Napastnik reprezentacji Polski już na początku spotkania pewnie wykorzystał sam na sam, a w samej końcówce ustalił wynik po uderzeniu z rzutu wolnego, ucierając tym samym nosa Tomaszowi Hajcie, który strzał spisał na straty jeszcze nim Lewy zdążył ustawić piłkę. Szczególnie istotne było pierwsze trafienie, ponieważ nie pozwoliło ono złapać wiatru w żagle Mainz, które jeszcze wcześniej zdołało wyjść na prowadzenie. Po prostopadłym zagraniu ze środka pola kompletnie zgłupiał Javi Martínez, Jhon Córdoba wpadł na pełnej szybkości w pole karne i załadował po długim, nie dając szans Neuerowi.
Tytuł MVP mimo wszystko powinien jednak powędrować do Arjena Robbena. To właśnie jemu w największej mierze Bayern zawdzięcza zwycięstwo. O ile Bayern jako zespół na pewno jakoś szczególnie nie zachwycał, o tyle Holendrowi zdecydowanie żarło. Najpierw asysta po świetnym rajdzie i podaniu do Lewandowskiego, następnie zaś gol głową po dośrodkowaniu Muellera. Do tego kiwki, strzały, prostopadłe piłki, przerzuty… Wszystko na pełnej swobodzie, chwilami podchodzącej wręcz pod nonszalancję. Gdyby bowiem pomocnika ekipy Carlo Ancelottiego chwilami nie ponosiła ułańska fantazja, mógłby wycisnąć z tego meczu jeszcze więcej – raz w sytuacji sam na sam zamiast uderzyć obok bramkarza wolał próbować lobu, po przerwie zaś zamiast oddać strzał, nieskutecznie starał się mijać golkipera.
Mainz poza mocnym ciosem z początku nie było w stanie w większy sposób zagrozić Bayernowi. Po wyrównującej bramce Lewandowskiego gospodarze długimi momentami ograniczali się do bronienia i biegania za podopiecznymi Carlo Ancelottiego, którzy przy odrobinie szczęścia mogli przed przerwą wsadzić jeszcze ze dwie bramkami. Pewnie, teoretycznie do drugiego gola Roberta na kilkadziesiąt sekund przed końcem pozostawali w grze, ale nawet mimo nieco lepszej postawy w drugiej połowie, nie było w niej praktycznie żadnego elementu zaskoczenia.
Carlo Ancelotti pytany na przedmeczowej konferencji o to, czy obejrzy jutro El Clásico, odpowiedział, że jeśli dziś Bayern przegra z Mainz, nie włączy telewizora, ponieważ będzie płakał. Cóż, choć pesymistyczny scenariusz koniec końców się nie spełnił, Włoch może być zadowolony co najwyżej w umiarkowanym stopniu. Pewna poprawa była już widoczna, jednak do najlepszej wersji Bayernu wciąż jeszcze trochę brakuje.