Reklama

Bananowa Hiszpania: Autystyczny demagog, który potrafi pokazać jaja

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

21 listopada 2016, 19:12 • 7 min czytania 0 komentarzy

Dziesięć punktów straty do lidera? Liga jest jeszcze do odkręcenia. 5:0 do przodu? To był bardzo trudny mecz. Nieprzekonujący styl? Nie jest tak źle, jak się wydaje. Dlaczego jeden gra mniej, a drugi więcej? Przecież to normalne, że ktoś zbiera minuty kosztem kogoś innego. Legia? Szanse pół na pół, przecież to Liga Mistrzów. Ile meczów Wojskowych widziałeś w tym sezonie? Prawie wszystkie. Co prawda nie od początku do końca, ale prawie wszystkie. Kto jest najlepszym zawodnikiem warszawian? Ich siłą jest kolektyw.

Bananowa Hiszpania: Autystyczny demagog, który potrafi pokazać jaja

Zinédine Zidane od momentu przejęcia Realu Madryt z miejsca stał się mistrzem perfumowanej gadki i dyplomacji posuniętej do granic absurdu. Szczerze mówiąc, obserwując jego sposób zachowania i zwracając uwagę na styl wypowiedzi podczas konferencji prasowych, często odnosiłem wrażenie, że on chyba jest nie do końca – przepraszam za określenie – pełnosprawny umysłowo. Trochę, jakby cierpiał na autyzm. Dziecko, które nagle z niewiadomych dla siebie przyczyn znalazło się za sterami jednego z największych klubów na świecie.

“Ancelotti, to był gość”, myślałem sobie za każdym razem, gdy z zakłopotaniem wsłuchiwałem się w momentami średnio umiejętne próby wybrnięcia Zidane’a z odpowiedzi na trudniejsze pytania. Carlo walił frazesami, ale przy tym wszystkim sprawiał wrażenie dżentelmena, który mimo wszystko wie, co robi i który jednocześnie żarcikami przy uniesionej brwi porywał za sobą tłumy. Pocieszność, ale z klasą. Gdy Włoch odchodził z Realu Madryt, podobnie jak większość kibiców i mediów, stałem po jego stronie, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego pomysł na Królewskich wyczerpał się już dawno temu.

Real Zidane’a przez długi czas wydawał się taki, jak sam Francuz z rozmów z dziennikarzami. Mało konkretny, zagubiony, wygrywający wyłącznie dlatego, że po prostu ma zbyt dobrych zawodników, by dostawać po papie od o kilka klas gorszych zespołów. Marionetka Florentino Péreza, legenda klubu mająca tylko ładnie wyglądać, nie przeszkadzać i dogadywać się z zawodnikami tak, by reszta robiła się już sama.

Spotkanie z Atlético stanowi jednak najbardziej niezbity jak dotąd dowód na to, że Zidane-niepełnosprytny demagog i Zidane-trener to mimo wszystko dwie różne postaci. Że Zizou – w przeciwieństwie do Ancelottiego czy potem Beníteza – w kluczowym momencie potrafi udowodnić, że jeśli zajdzie potrzeba, jest zdolny pokazać jaja i wbrew wszystkiemu i wszystkim uskutecznić iście pokerową zagrywkę. Taką, na którą być może zdecydowałby się niegdyś José Mourinho, ale której też pewnie nie byłby w stanie zastosować bez uprzedniego spalenia za sobą tysiąca mostów. Derby Madrytu dowiodły również tego, że nawet jeśli w środowisku wielu patrzy na Zidane’a jak na będącego niegdyś wielkim piłkarzem słodkiego idiotę, to jednak sami zawodnicy – na jakkolwiek dziwaczne rozwiązanie by się zdecydował – szczerze wierzą w jego koncepcję i w chwili prawdy skoczą za nim w ogień.

Reklama

Tak, wystawienie w pierwszym składzie pary stoperów Nacho – Varane było krokiem nie tyle odważnym, co wręcz szalonym. Wszyscy mieli doskonale w pamięci potyczkę sprzed dwóch sezonów, gdy na Vicente Calderón Carlo Ancelotti z konieczności musiał desygnować do gry identyczny środek obrony, który następnie zagrał kompletną tragedię i w dużej mierze przyczynił się do porażki 0:4. Zidane w przeciwieństwie do “Carletto” mógł przecież pójść na łatwiznę i wystawić wracającego po kilkutygodniowej kontuzji Sergio Ramosa. Nawet gdyby ten koniec końców zagrał słabo, Francuz i tak bez problemu by się z podjęcia takiej a nie innej decyzji wybronił.

Nikomu przed derbami nie przeszło bowiem nawet przez myśl, że Ramos może przegapić to spotkanie. Kiedy jednak przyszło co do czego, Zidane nie miał skrupułów, by w najważniejszym meczu sezonu odstawić kapitana (!). Miałeś sześć tygodni przerwy od treningów? Sorry, ale kompletnie mi się to nie kalkuluje. Zamiast ryzykować wystawianiem gracza wracającego do formy, zaryzykuję w inny sposób. Zagra Nacho. Ten sam Nacho, któremu kilka dni wcześniej podczas zgrupowania kadry Koke w żartach powiedział: “W derbach może i nie wszystkie podania będę miał celne, ale chociaż zagram”. Nie dość, że wychowanek Realu zagrał od początku do końca, to jeszcze zaliczył być może najlepszy – a już na pewno najlepszy z najważniejszych – mecz w życiu. Gdyby eksperyment ten się nie powiódł, wizerunek Zidane’a-trenera zostałby najprawdopodobniej mocno podkopany, a pomyje wylewano by na niego zza każdego rogu.

A przecież równie zaskakujący był także brak w wyjściowej jedenastce Karima Benzemy. Do ostatniej chwili zastanawiano się, czy w obliczu kontuzji jego naturalnego zmiennika, Álvaro Moraty, drugi ze środkowych napastników zdąży się wykurować na derby. Ostatecznie Benzema zdążył, jednak na murawę i tak wszedł dopiero na ostatnie 10 minut, gdy z Atlético nie było już czego zbierać. Rozbicie BBC, wystawienie na skrzydle hulającego od pola karnego do pola karnego i pomagającego Carvajalowi Lucasa Vázqueza oraz przesunięcie na szpicę Cristiano Ronaldo (który także wracał się do obrony!), podobnie jak w przypadku Nacho, okazało się strzałem w dziesiątkę. Okazało się kolejnym zakręceniem bębnem rewolweru, które w efekcie mogło przynieść śmierć, lecz w ostatecznym rozrachunku stanowiło podwaliny sukcesu.

Jestem przekonany, że w analogicznej sytuacji zdecydowana większość trenerów pistoletu do skroni nie przyłożyłaby ani razu. Zidane jednak nie dość, że się nie przestraszył, to jeszcze zdołał udowodnić, że przy całym tym braku układu nerwowego wbrew pozorom wcale nie jest taktycznym głupkiem.

* * *

Swoją drogą, uważam też, że konieczność wystawienia na Vicente Calderón aż tak przetrzebionego składu paradoksalnie również stanowiło jeden z głównych kluczy do sobotniego zwycięstwa. Gdyby Królewscy mogli skorzystać z wszystkich graczy, być może nie czuliby w aż takim stopniu noża na gardle. A że Real wyjątkowo lubi znajdować się – jak mówi hiszpańskie powiedzenie – “entre la espada y la pared”, czyli między mieczem i ścianą, przekonywać nikogo raczej nie trzeba. Pewnie, przez tego typu niebezpieczne gierki później niejednokrotnie wychodziła wielka kicha, jednak największe sukcesy w ostatnich latach “Los Blancos” za każdym razem osiągali, gdy w oczy zaglądało im widmo rychłego zesłania do piekła.

Reklama

* * *

Po sobotnich derbach dość mocno dziwi mnie dyskusja na temat postawy Cristiano Ronaldo. Wielu wytyka mu, że mimo strzelenia trzech goli, nie zagrał on wielkiego meczu, bo walnął po rykoszecie, z karnego i na pustaka. Jasne, zgodzę się z tym, że nie był to pokaz fajerwerków, jakie regularnie serwuje Messi. Zgodzę się, że po żadnej z tych trzech bramek szczęka nie miała prawa zaszorować o glebę. To fakty, z którymi nie mam zamiaru polemizować, bo najzwyczajniej w świecie się nie da.

Nikt jednak nie zauważa (czy też nie chce zauważyć), że Cristiano przecież gra w ten sposób od kilku ładnych lat, a pod względem efektowności regularnie czarował ostatni raz chyba w Manchesterze United, ewentualnie podczas pierwszego sezonu w Realu. Od kilku sezonów CR7 spisuje się w niemal identyczny sposób, jak właśnie w sobotę z Atlético.

On nie zalicza wielkich spotkań, tylko po prostu w nich strzela bądź też nie. W minionych latach CR7 miał całą masę meczów, w których ładował po trzy, cztery czy nawet pięć razy, a mimo wszystko samą postawą nie zachwycał. Owszem, od czasu do czasu zdarza mu się błysnąć geniuszem czy strzelić ładniejszego gola, ale to wciąż jedynie wyjątki potwierdzające regułę. Sztukmistrzem przestał bowiem być już dawno temu.

To maszyna, która nieraz się zacina, a nieraz przyczynia się do nadprodukcji. Walnąć, nieważne jak i zapomnieć. Bardziej Van Nistelrooy niż Messi. Rykoszet, karny i pustak? Nic nowego. Występ do złudzenia przypominający trzycyfrową liczbę innych. Ani lepszy niż zazwyczaj, ani gorszy. Efektywność ponad efektownością. Fakt, że w ogóle się ten temat podejmuje w moim odczuciu jest spowodowany chyba tylko tym, że wreszcie typowy dla siebie mecz rozegrał z silnym rywalem.

* * *

Bezbramkowy remis Barcelony? Nic innego jak kara boska. “Ta żółta kartka jest jedynie z korzyścią dla mnie, będę czysty na ważny mecz na Anoeta i na potyczkę z Realem”, stwierdził bez cienia zmieszania po spotkaniu z Sevillą Luis Suárez, który wymusił na arbitrze żółtko eliminujące go ze starcia u siebie z Málagą.

Los jednak nie miał zamiaru przepuścić podobnego szwindla i koniec końców postanowił zakpić sobie z Barcelony. Po Urugwajczyku w ostatniej chwili wypadł Messi i w efekcie na szpicy straszyć trzeba było coraz wyraźniej szkicującym swoją własną karykaturę Paco Alcácerem.

Żal byłego napastnika Valencii zrobiło się chyba aż samemu Luisowi Enrique, który – innego wytłumaczenia nie potrafię sobie wyobrazić – tylko z czystej kurtuazji na pomeczowej konferencji ocenił jego występ jako “notable alto”, czyli w okolicach ósemki w dziesięciostopniowej hiszpańskiej skali szkolnego oceniania. No, chyba że każdy kontakt z piłką oznaczał podwyższenie noty o jeden punkt.

* * *

Największe brawa za mecz na Camp Nou należą się mimo wszystko sędziemu Carlosowi Kameniemu. Czasami odnoszę wrażenie, że Kameruńczyk w La Liga występuje chyba od zawsze. Poza tym to bodaj jedyny afrykański bramkarz (a przynajmniej jedyny, jakiego kojarzę), który przez tyle lat był w stanie niezmiennie prezentować solidny poziom w jednej z najsilniejszych lig Starego Kontynentu.

Do tego jest też gościem z niebywałą klasą. Wystarczy przypomnieć sobie jego reakcję sprzed trzech sezonów na zaczepki i niewybredne komentarze ze strony kibiców Valencii. “Czy musisz wyzywać? Przychodzisz obrażać? Nie, przychodzisz wspierać swoją drużynę”, odpowiedział z pełnym spokojem w głosie. Co tu dużo gadać – szacunek.

Janusz Banasiński

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
1
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
3
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
4
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Hiszpania

Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
4
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...