W swoim pierwszy meczu ligowym przeciwko Bayernowi, już w roli trenera BVB, dostał bolesną lekcję. Przekombinował ze składem, przedobrzył z ustawieniem, więc w efekcie zawodnicy Pepa Guardioli szybko wskazali mu miejsce w szeregu wygrywając 5:1. Pół roku później było już zdecydowanie lepiej – perfekcyjnie przygotował zespół pod kątem gry obronnej, choć jednocześnie zapomniał nieco o ofensywie. Dziś jednak w końcu zachował balans – z jednej strony monachijczycy nie stworzyli sobie praktycznie ani jednej klarownej sytuacji, a z drugiej – sami musieli drżeć o to, by przytomnie interweniował Manuel Neuer. Nie udało mu się zareagować raz i to wystarczyło, by z Dortmundu wracać z niczym.
W przypadku Thomasa Tuchela zasada jest prosta – znajomość nazwisk, które wybiegną na boisko, w najmniejszym stopniu nie świadczy o znajomości ustawienia, w jakim zawodnicy zostaną przez niego rozstawieni na boisku. Do końca nie wiadomo czy jednak czterech obrońców, czy trzech; czy z wahadłowymi, czy z normalnymi skrzydłowymi; czy z jednym środkowym pomocnikiem czy dwoma. I tak dalej, i tak dalej. Nie inaczej było też dzisiaj. Można było strzelać w 5-3-2, można było w 3-1-4-2, można było w 3-3-2-2. Ostatecznie dopiero pierwsze minuty pozwoliły znaleźć odpowiedź na pytanie.
Dziś opiekun Borussii nie przekombinował. Wyszedł odważnie, bo z trzema stoperami i jednocześnie bardzo ofensywnym ustawieniem. Zagrał mniej więcej to, co kilka tygodni temu na Allianz-Arena zagrało Hoffenheim wywożąc cenny punkt. Borussia więc nie kalkulowała – wjeżdżała na połowę Bayernu, zakładała pressing od narożnika do narożnika, siadała na tętnicy i za wszelką cenę chciała odebrać piłkę. Wielka intensywność, „Gegenpressing” i pełen ogień.
Na efekty gospodarze nie czekali zresztą długo, bo stłamszeni monachijczycy nie do końca potrafili znaleźć sobie miejsce na boisku. O tym, jak łatwo było zdezorganizować obronę chóralnymi atakami świadczy choćby gol Aubameyanga – strzelony po tym, jak Borussia wygrała pojedynek główkowy na wysokości szesnastki, błyskawicznie rozegrała do boku, a zanim w ogóle ktokolwiek z gości zdążył się zorientować, gdzie jest piłka, to ta już znajdowała się na nodze Gabończyka.
Myślicie, że gospodarze postanowili chwilę odetchnąć i wrócili na swoją połowę? Nic z tego. Wypełniali wszystkie sektory boiska, byli aktywni jak po skrzynce energetyków i nie odpuszczali praktycznie żadnego metra wolnej przestrzeni. Bayern nie tyle nawet, co nie miał pomysłu jak podejść pod bramkę Buerkiego, co problem stwarzało mu swobodne rozegranie piłki z tyłu. Momentami zdawało się, że żółto-czarnych koszulek biega po boisku jakieś dwa, trzy razy więcej niż tych czerwonych.
Pierwszą zadyszkę gospodarze złapali dopiero po godzinie gry oddając trochę swobody przyjezdnym. Nie znaczy to jednak, że nagle Bayern miał hektar wolnej przestrzeni, Lewandowski mógł swobodnie szukać sobie miejsce w szesnastce, a Alonso co rusz dostawał okazję do ukąszenia z dystansu. Wręcz przeciwnie – dortmundczycy niby wrócili na swoją połowę i odpuścili pressing, ale wciąż byli kapitalnie zorganizowany. Raz z przewrotki próbował Thiago, innym razem Xabi uderzył z dystansu, ale żaden strzal nie trafił nawet w światło bramki.
Ten mecz był esencją kunsztu taktycznego Tuchela. Młody trener szybko wyciągał wnioski z bezcennych lekcji, jakie dostawał w poprzednim sezonie. Co więcej – zaobserwował też tych, którzy w tym sezonie zdążyli już Bawarczykom napsuć krwi. W końcu postanowił nie szukać kwadratowych jaj, a zastosować rozwiązania, które na Bayern działają kompletnie destrukcyjnie. Borussia wygrała w pełni zasłużenie, bo Bayern, mimo pozornego posiadania piłki, nie potrafił zrobić z niej jakiegokolwiek użytku. A Tuchel właśnie wykręca rekord osiągając najlepszy bilans w historii trenerów BVB.
50. Sieg im 74. Bundesligaspiel! Das hat vor Thomas Tuchel noch kein @BVB-Coach geschafft. #BVBFCB pic.twitter.com/TMOd5fNS2b
— UEFA.com deutsch (@UEFAcom_de) 19 listopada 2016