Reklama

Historia zuchwalca, który stał się przekleństwem doświadczonych kolegów

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

14 listopada 2016, 12:35 • 8 min czytania 0 komentarzy

Prawdopodobnie na dziesięciu młodych trenerów, do których drzwi zapukałby z ofertą Karl-Heinz Rummenigge, dziewięciu z nich propozycję zaakceptowałoby bez mrugnięcia okiem. Bycie wyjątkiem w tej elitarnej grupie wyróżnić może w takim razie tylko jednostki wybitne – pewne siebie, swoich umiejętności, szukające nie drogi na skróty, ale pokrętnego, zgodnego z własnymi przekonaniami szlaku pod prąd. Takim chłopakiem jest właśnie Julian Nagelsmann, który dopiero co na specjalne zaproszenie wizytował obiekty Bayernu, a teraz ten sam Bayern nęka w piłce seniorskiej.

Historia zuchwalca, który stał się przekleństwem doświadczonych kolegów

Na Saebener Strasse powitała go cała bawarska wierchuszka – najpierw do spółki z Rummenigge ugościł go ówczesny dyrektor sportowy, Matthias Sammer, a potem do dżentelmenów dołączył jeszcze Pep Guardiola, opiekun pierwszej drużyny. Na Allianz-Arena doskonale zdawali sobie sprawę z tego, z jak dobrze rokującym indywiduum obcują. Nagelsmann tak naprawdę dopiero co mógł sobie kupić legalnie piwo, a już miał na swoim koncie mistrzostwo kraju do lat 19 zdobyte z Hoffenheim i doświadczenie w roli asystenta trenera klubu pierwszoligowego.

Na nic zdały się jednak umizgi i zaloty. Nie pomogło rozpościeranie pięknych wizji i demonstracja siły. Chłopak grzecznie przeprosił, podziękował za złożoną ofertę, ale doszedł do wniosku, że seniorskiej piłki prędzej dotknie odbijając się z trampoliny w Hoffenheim, niż mozolnie gramoląc się w tak potężnym i skomplikowanym klubie jak Bayern.

Nagelsman miał już wtedy doświadczenie tak wielkie, że przy bagażu go mieszczącym, jego rówieśnicy wciąż ściskali pod ręką co najwyżej małą aktówkę. Fakt faktem wynikało to poniekąd z nieszczęścia, które spotkało go kilka lat wcześniej – gdy jako młody obrońca stopniowo przebijał się do pierwszej drużyny Augsburga, przyplątała mu się paskudna kontuzja kolana. Jeździł po specjalistach, dwoił się i troił, ale za każdym razem, gdy chciał powrócić na boisko, nogi odmawiały posłuszeństwa. A że wciąż pragnął tkwić przy futbolu, to rozwiązanie mogło być tylko jedno – rozpoczęcie kariery trenerskiej.

Wtedy pomocną dłoń wyciągnął do niego Thomas Tuchel, teraz szkoleniowiec Borussii. Nagelsmannowi zaoferował miejsce u swego boku i skromną pensję – w zamian oczekiwał rzetelnych analiz młodzieżowych rywali prowadzonego przez niego Augsburga i zaangażowania w kwestie taktyczne. Julian wszystkie swoje spostrzeżenia cierpliwie notował, analizował, szukał rozwiązań doraźnych problemów.

Reklama

Już wtedy był bardzo pojętnym, a jednocześnie… męczącym uczniem. Nie dawał mi spokoju, był bardzo ciekawski, ciągle pytał i pytał, chciał rozmawiać o futbolu i chłonąć wiedzę. Jeśli ktoś ma w tym zawodzie osiągnąć sukces, to tylko tacy pasjonaci – wspominał po latach swoją prawą rękę Tuchel.

tuchel-nagelsmann-e1478015088837-700x394
Obaj panowie kilka lat później, już nie jako sprzymierzeńcy, a ligowi rywale

Z Augsburga poszedł w świat, choć wciąż związany był z piłką młodzieżową. Najpierw było TSV 1860 Monachium, potem Hoffenheim z którym w 2014 roku zdobył mistrzostwo Niemiec do lat 19. Zanim jednak o raptem kilka lat młodszych kolegów doprowadził na szczyt, sam liznął trochę poważnej piłki ligowej. Gdy w sezonie 2012/2013 tymczasowym trenerem pierwszej drużyny TSG został Frank Kramer, postanowił powołać Juliana jako swojego asystenta.

Gdy spotkał się ze mną, by przedstawić mi tę ofertę, zacząłem się głupio śmiać. Nie sądziłem, że był w tamtej chwili poważny – wspomina swój pierwszy kontakt z dorosłą piłką.

Rola asystenta była jednak epizodyczna, a największą furorę młody Nagelsmann robił jako opiekun młodzieżówki. Wspomniane mistrzostwo, bardzo dobre wyniki i bezczelny, na wskroś ofensywny sposób gry. Nic dziwnego, że niemieckie media były pod wrażeniem jego zaawansowanego warsztatu taktycznego, a grający ówcześnie w Sinsheim Tim Wiese, po kilku miesiącach obcowania z Julianem asystentem, publicznie zaczął nazywać go „małym Mourinho”.

Sezon 2015/2016 był dla pierwszej drużyny katastrofalny, zdecydowanie najgorszy odkąd „Wieśniaki” pojawiły się na tym szczeblu rozgrywek. Drużynie zupełnie nie szło, przegrywała mecz za meczem, a styl w jakim dostawała po dupie tylko dopełniał obrazu tragedii. Szybko pracę stracił Markus Gisdol, a Dietmar Hopp, finansowa pompa gwarantująca klubowi byt, wpadł na pomysł z jednej strony do bólu rozsądny, a z drugiej jednak trochę szalony. Za jednym zamachem ogłosił bowiem zatrudnienie dwóch trenerów – pierwszy z nich, Huub Stevens, jak mało kto na Zachodzie potrafił wcielić się w rolę „strażaka” i za zadanie miał utrzymać zespół w elicie. Dopiero co tej samej sztuki dokonał przecież z VfB Stuttgart, więc pozornie, z piłkarzami o naprawdę niezłej jakości, realizacja identycznego planu miała być tylko formalnością. Drugi zaś to, pewnie już wiecie, Julian Nagelsmann – z początkiem lipca miał zluzować Stevensa i rozpocząć budowę drużyny na swoją modłę. Miał wtedy 28 lat, a w realizację tak śmiałego pomysłu nie wierzył choćby lokalny Rhein-Neckar-Zeitung, który uznał to za zwykły chwyt PR-owy.

Reklama

Tygodnie jednak bezpowrotnie mijały, a zespół, zamiast scalać się i wspólnymi siłami wygrzebywać z bagna, rozkładał się w błyskawicznym tempie grzęznąc na dnie. Stevens może i implikował swoje ulubione rozwiązania defensywne, ale te sprzeczne były ze stylem, jaki preferowali prowadzeni przez niego piłkarze – ci chcieli atakować, grać ofensywnie, bo tylko w strzelanych golach widzieli szansę na dźwignięcie się z kolan.

2

Gdy rundę wiosenną Hoffenheim rozpoczęło nie mniej beznadziejnie niż kończyło jesień, jasne stało się, że trzeba wprowadzić już nie plan B, a plan C. Niezwykle ryzykowny, ocierający się o czyste szaleństwo. Ten z kategorii wszystko na jedną kartę – albo spektakularne zwycięstwo i opuszczenie kasyna z dzbanem złota, albo koszmarna porażka i miejsce pod mostem.

Wątpliwości było wiele – to w końcu żadna codzienność, że grupę dojrzałych facetów obejmuje 28-letni wówczas żółtodziób. Nie wiadomo było jak zareaguje na niego szatnia, jak jego uwagi i spostrzeżenia będą traktowali zawodnicy, którzy w piłce wiedzieli jakieś sto razy więcej od niego. Czy wezmą go za oderwanego od rzeczywistości maniaka komputerowych menedżerów, czy bezgranicznie zaufają nie zbaczając na metrykę.

Nagelsmann odmienił Hoffenheim – już w pierwszym meczu odpalił ustawienie z trzeba obrońcami i dwoma napastnikami. Pozwolił robić to, co tamta grupa zawodników lubiła najbardziej – atakować, napierać, przechwytywać piłkę wysoko od swojej bramki i nie odpuszczać nawet na metrze. Efekty były piorunujące – do szatni znów zawitała wesoła atmosfera, a do ligowego dorobku punkty. Te „Wieśniaki” kolekcjonowały jeden za drugim szybko pnąc się wyżej i wyżej. Młody trener na wiosnę poprowadził ich w 14 meczach i gdyby tylko te spotkania brać pod uwagę, to jego drużyna okazałaby się jedną z najlepszych w tamtym okresie.

3

Wiosenne popisy były jednak zaledwie preludium do tego, co oglądamy w wykonaniu TSG teraz. Drużyna jest jedyną obok Bayernu i Lipska niepokonaną w lidze, zajmuje trzecie miejsce, gra ofensywnie i z polotem, a dopiero co napsuła krwi monachijczykom i to na ich terenie. 1:1 wygląda jeszcze bardziej okazale, gdy spojrzymy na bezczelny styl, na jaki postawił Nagelsmann. Gospodarze gubili się w wyprowadzeniu piłki, na każdy ich ruch przypadały dwa ruchy rywali, nie zdążyli jeszcze dobrze przyjąć piłki, a już czuli oddech przeciwnika na plecach. Ten mecz to była wizytówka młodego wizjonera – esencja tego, co chce, by jego drużyna grała. Zuchwalstwa, dominacji, agresji i ofensywy.

Pytany o sekret swoich sukcesów Nagelsmann, wielokrotnie powtarzał jednak, że w pierwszej kolejności dociera do piłkarza jako człowieka, a dopiero w drugiej jako zawodnika. – Piłka nożna to w 30 procentach taktyka, a w 70 procentach psychologia – tłumaczył. To, że w młodości nie próżnował, a czas przeznaczał nie tylko na wpajanie ram taktycznych, ale też i poznawanie koncepcji psychologicznych, widać zresztą na każdym kroku. Gracze chwalą sobie jego podejście, z dumą wypowiadają się o atmosferze w szatni, a i on sam prezentuje zestaw cech, które piłkarze widzą i doceniają.

W drugiej połowie października Hoffenheim grało w Leverkusen, a nieporadności swoich piłkarzy nie potrafił zrozumieć i zaakceptować ich trener – Roger Schmidt. Znany z wybuchowego charakteru Niemiec gorączkował się przy linii bocznej, skakał i obrażał. Do Nagelsmanna krzyczał: „Zamknij się! Co ty myślisz, że wymyśliłeś futbol na nowo?!”. To wiele mówi o tym, jak widowiskowym zjawiskiem jest w tej chwili młody trener. Bardziej doświadczonych od niego kolegów kole w oczy to, że on, taki gówniarz i żółtodziób, rozkłada ich na łopatki w bezpośrednich rywalizacjach. Znamienna była też reakcja Juliana na burackie popisy oponenta – dyskretny uśmieszek i kompletne opanowanie. Spokój taki, jakby właśnie relaksował się z drinkiem na plaży, a nie przyjmował stek obelg.

schmidt-nagelsmann

Nagelsmann wyciska z w gruncie rzeczy przeciętnych piłkarzy absolutne maksimum. Tak naprawdę Hoffe wcale się latem jakoś spektakularnie nie wzmocniło – nie dość, że ubył gwiazdor zespołu, Kevin Volland, to i nazwiska jgo następców nie rzucały na kolana. Rozgrywający drugoligowego Stuttgartu, pomocnik Koeln, napastnik Darmstadt czy mający za sobą sezon na zapleczu Bundesligi playmaker. Pod okiem Nagelsmanna ci goście wznoszą się jednak na zupełnie inny poziom.

Bez tytułu
Rówieśnicy Julian Nagelsmann i Sandro Wagner, obaj jako piłkarze rezerw, odpowiednio TSV 1860 i Bayernu Monachium. Dziś pierwszy jest… trenerem drugiego

Na tę chwilę 29-latek punktuje ze znakomitą średnią 1,77/mecz. Zachwyca tym, jak płynnie potrafi zmieniać ustawienie drużyny w ciągu meczu unikając przy tym jednocześnie chaosu i nieporozumień na boisku – przez pierwsze pół godziny TSG może grać w 3-4-3, by potem przejść na 4-2-3-1, a w końcu przyładować jeszcze 3-5-2. Dla Nagelsmanna nie ma to znaczenia. – Jestem jak piekarz, który miesza składniki, wsuwa pieczywo do pieca, a potem analizuje efekt działania. A na koniec wybiera najlepszą z możliwych recept.

Trudno nie cieszyć się z jego sukcesów, ale to rodzi też pewne obawy. Szczerze powiedziawszy nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo będziemy potrafili utrzymać go w klubie… – mówił niedawno Dietmar Hopp bez którego Hoffenheim nie byłoby na piłkarskiej mapie Niemiec. I to jest prawda – tak zdolnego chłopaka nie było w Bundeslidze już od dawna, a malutkie Sinsheim już wkrótce może okazać się za ciasne dla pewnego siebie i pozytywnie bezczelnego Nagelsmanna. Kolejna wizyta dżentelmenów z większego ośrodka przynieść może już zupełnie inny skutek.

Marcin Borzęcki

Najnowsze

Niemcy

Anglia

Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Antoni Figlewicz
5
Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...