Nie będziemy zakłamywać rzeczywistości i pisać, że poziom temperatury w derbach Londynu rozsadził termometry, ale kłamstwem byłby też stwierdzenie, że odchodzimy od telewizorów z poczuciem niedosytu. Momentami czuliśmy się, jakbyśmy oglądali mecz ping-ponga, a nie futbol. Bach, akcja w jedną stronę, bach w drugą, bach, bach. Praktycznie nie było w tym meczu momentów przestoju, gdyby jakimś cudem znalazł się na nim przykładowy Trałka czy Jodłowiec, w okolicach 60. minuty należałoby wzywać karetkę.
Ale co z tego, że tempo meczu się zgadzało, skoro napastnicy byli w stanie zaoferować nam futbolowe mięso mniej więcej tak, jak kucharz wegańskiej restauracji. Jezu, ile my się naoglądaliśmy kozackich akcji finalizowanych, jakby z przodu ekip grał Łukasz Sekulski, a nie Kane czy Oezil. Son urywa się lewą stroną i wystawia piłkę Kane’owi? Ten nawet nie trafia czysto w piłkę. Kościelny próbuje wybić piłkę, lecz nie trafia, a jego błąd powtarza Mustafi? Nie znalazł się nikt, kto chciałby wykorzystać ten prezent. Szczupak Kane’a? Obok słupka. Piłka wyłożona do Iwobiego jak na tacy po fantastycznej akcji? Farfocel w bramkarza. Walcott uderza w słupek, piłka leci do Oezila, wystarczy ją opanować i skierować do pustaka? Strzał z pierwszej piłki w trybuny.
I wtedy wchodzi on. Kevin Wimmer. Wrzutka z wolnego, na pozycji spalonej dwóch Kanonierów, ale obrońca Tottenhamu wyręcza swoich rywali. Niczego nie można odmówić jego uderzeniu – celne, zaskakujące, poprawne technicznie. Siedzący na ławce Giroud mógł tylko przyklasnąć z uznaniem, Arsene Wenger uścisnąć dłoń i podziękować za ten gest, Mariusz Jop z kolei z wiadomych względów tylko uśmiechnąć się przed telewizorem.
Trzeba przyznać, że gospodarze pięknie się odwdzięczyli za tę pomoc, splendor dobroduszności przypadnie Kościelnemu, który wyciął Dembele w polu karnym w sytuacji, która spektakularnie groźna przecież nie była (karnego wykorzystał Kane). W zasadzie gdyby nie te wzajemne uprzejmości, prawdopodobnie nie uświadczylibyśmy w Londynie bramek, po przerwie skuteczność napastników wyglądała podobnie, co w pierwszej części. Eriksen nie dał rady pokonać Monreala mając piłkę na woleju, Kane nie dał rady dostawić nogi, piłka raz trafiła w słupek, ale po wrzutce z wolnego, a nie jakiejś przemyślanej akcji. Znów oglądaliśmy atak za atakiem, znów oglądaliśmy finalizację na poziomie senegalskich przedsiębiorców.
O sile tego meczu niech świadczy jednak fakt, że do końca nie mieliśmy pojęcia, komu bliżej do zmiany losów meczu rzutem na taśmę. Ale to raczej remis z kategorii tych, po których nikt do domu nie wraca z uśmiechem na ustach.
***
Warto wspomnieć też o liczbach Harry’ego Kane’a w starciach z Arsenalem. Jakkolwiek spojrzeć, duża rzecz.
Ostatnie sześć bramek Tottenhamu w meczach z Arsenalem: Kane, Kane, Alderweireld, Kane, Kane, Kane.
Bramki w meczach Tottenhamu z Arsenalem ogólnie:
– Harry Kane (5),
– Gareth Bale (5),
– Thierry Henry (5),
– Ian Wright (4).
Niezłe towarzystwo.