Przed meczem napisaliśmy, że jedynym sposobem przykrycia przypału z pustym stadionem w tle jest wyszarpanie Realowi Madryt punktów. Napisaliśmy, choć sami nie wierzyliśmy, że jest to w ogóle możliwe. Gdzieś potem wrzuciliśmy jeszcze listę europejskich przeciwników, z którymi w ostatnim dziesięcioleciu udało się Legii nie przegrać. Żaden z klubów nawet nie umywał się do rangi broniących Ligi Mistrzów „Królewskich”.
Tymczasem stało się, piłkarze Legii powiedzieli dość. W najlepszy możliwy sposób wyrazili sprzeciw przeciwko całej szyderze, jak spadła na nich w ostatnich tygodniach. Dość wyśmiewania 0:6 z Borussią, dość peszkowego „buahahhahahaha”, czy naigrywania się z dobrego stylu po 1:5 w Madrycie. Dziś Legia zaserwowała swoim kibicom zgromadzonym na stadionie dziennikarzom i vipom piękny spektakl, w którym miała nawet swoje kilkadziesiąt sekund chwały, kiedy prowadziła z wielkim Realem 3:2. A cały Madryt wstrzymywał oddech…
W odbiorze dzisiejszego występu legionistów niewiele zmienia wyrównujący gol Kovacicia (choć księgowy się pewnie nie zgodzi, bo kosztował on stratę miliona euro). Liczy się pierwszy punkt (wart pół miliona euro), który zdejmuje z warszawian łatkę najgorszej drużyny Champions League, a także – w obliczu porażki Sportingu – daje realne szanse na awans do wiosennej fazy rozgrywek Ligi Europy. Na dziś zapowiada się bowiem, że każde zwycięstwo nad Portugalczykami w ostatnim meczu przy Łazienkowskiej może dać drużynie trzecie miejsce w grupie. A to dlatego, że to legioniści sami postawili Real pod ścianą. Jeżeli „Królewscy” chcą zająć pierwsze miejsce, muszą wygrać wszystkie mecze do końca, w tym ze Sportingiem w Lizbonie.
Ale dziś trzeba się cieszyć sukcesem, który – obok mistrzostwa, zdobycia pucharu i awansu do Ligi Mistrzów – jest kolejnym komponentem uwiecznienia stulecia klubu. To 0:2 wyciągnięte na 3:2, i to z takim przeciwnikiem, na Łazienkowskiej będzie pamiętane przez lata. Oczywistym absurdem jest jednak fakt, że tego typu widowisko na żywo oglądała jedynie garstka osób. Tym bardziej, że przecież w XXI wieku Legia nie potrafiła postawić się jeszcze równie mocnemu przeciwnikowi.
Inna sprawa, że odnosimy wrażenie, iż pusty stadion odegrał tu niemałą rolę. Real, strzelając gola jeszcze przed upływem 60 sekund meczu, miał pełne podstawy, by poczuć się jak na treningu i dalej testować przedziwne ustawienie 4-2-4. Piłkarze z Madrytu rozluźnili się, a gdzieś z tyłu głowy przemknął im pewnie wynik, jaki na tym stadionie wykręciła Borussia Dortmund. Zlekceważyli rywala kompletnie, co mocno się na nich zemściło. W drugiej połowie długimi momentami to Legia wyglądała na lepszą drużynę.
Dzisiejszy mecz to też wielki triumf Jacka Magiery, który miał odwagę posadzić na ławie Jodłowca i postawić od pierwszych minut na Kopczyńskiego. Kiedy szkoleniowiec Legii mówił w Lidze+ Ekstra, że 24-letni defensywny pomocnik może liczyć u niego na specjalne względy, nikt raczej nie mógł się spodziewać, że może chodzić o grę na Kroosa i Kovacicia. Ale najlepsze w tym wszystkim, że „Kopa” sprostał zadaniu, grał spokojnie i bardzo rozsądnie, kompletnie nie dając po sobie poznać tremy. Tak naprawdę mecz z Realem może być dla tego poniewieranego przez los piłkarza prawdziwym przełomem.
Ale właściwie wszyscy zagrali na bardzo wysokim poziomie i ciężko było wskazać w drużynie słabe ogniwo. Dobrze wyglądał środek z Vadisem i Moulinem, a Radović i Guilherme potrafili naprawdę fajnie poklepać. Natomiast bramki które wbili dziś legioniści, byłyby ozdobą każdego spotkania.
I dobrze się stało, bo ta drużyna po tylu niepowodzeniach zasłużyła wreszcie na uśmiech fortuny. Choć oczywiście spłycać to wyłącznie do uśmiechu fortuny byłoby skrajną niesprawiedliwością: Legia na remis z Realem, na remis z obrońcą tytułu Ligi Mistrzów, po prostu zasłużyła.
Fot. FotoPyK