Sytuacji było jak na lekarstwo, a te nieliczne wykreowały bohatera

Piotr Tomasik

17 października 2016, 22:09 • 2 min czytania

Było niezwykle klimatyczne „You’ll never walk alone”. Była dwójka do granic charyzmatycznych menedżerów przy linii. Były wypełnione po brzegi trybuny, które podziwiały zawodników wartych łącznie setki milionów funtów. Zabrakło jednak tego, co jest solą futbolu i co potrafi stworzyć widowisko. Zabrakło bramek. A te, zwłaszcza w drugiej połowie, pewnie by padły, gdyby nie kosmiczna forma Davida De Gei.

Sytuacji było jak na lekarstwo, a te nieliczne wykreowały bohatera
Reklama

Nie będziemy ukrywać, że jesteśmy mocno zawiedzeni derbową konfrontacją pomiędzy Liverpoolem a Manchesterem United. Na boisku masa nazwisk, które gwarantują jakość – Pogba, Ibrahimović, Sturridge czy Rashford. I mecz, którego nie powstydziłaby się Ekstraklasa w piątkowe późne popołudnie.

Bardzo wolno rozkręcali się dziś przede wszystkim „The Reds”, bo przez praktycznie całą pierwszą połowę nie potrafili dojść do głosu. Inicjatywę miał głównie Manchester United, ale i z tego nie za wiele wynikało. Jasne, goście byli częściej przy piłce, niby kręcili się wokół szesnastki Liverpoolu, ale gdy przyszło co do czego, to pomysłu na sfinalizowanie akcji brakowało. W zasadzie najczęstszy schemat opierał się na wrzutkach w stronę Ibrahimovicia, ale były to raczej farfocle na alibi niż zdalnie sterowane pociski.

Reklama

Tak naprawdę właściwa część przedstawienia rozpoczęła się dopiero po zmianie stron, a rolę pierwszoplanową przejęła ekipa Kloppa. Manchester przez długie minuty głównie statystował przyglądając się temu jak przeciwnik nakręca się kolejnymi akcjami. I pewnie teraz mówilibyśmy o wygranym przez „The Reds” spotkaniu gdyby nie David De Gea, który postanowił w pojedynkę skraść show.

Hiszpan najpierw kapitalnie wyciągnął się, by odbić strzał Emre Cana, a potem popisał się fantastyczną paradą przy strzale Coutinho.

Liverpool się nie zniechęcał, atakował dalej i dalej, rywala próbował ukąsić raz wjeżdżając skrzydłami, a raz środkiem pola. Na nic jednak się to zdało, bo albo czujnie interweniował na przed polu De Gea, albo rzutem na taśmę wślizgiem interweniował któryś z obrońców.

Czy kogoś oprócz bramkarza MU możemy szczególnie wyróżnić za to spotkanie? Jeśli kogokolwiek, to właśnie defensorów, bo to głównie oni błyszczeli na boisku. Leżały za to kompletnie formacje ofensywne, bo ani Ibrahimović do spółki z partnerami nie potrafił stworzyć zagrożenia, ani też Firmino z resztą ferajny nie mógł znaleźć sposobu na pokonanie De Gei.

Najnowsze

Reklama

Anglia

Anglia

Maresca potwierdza. Zawodnicy Chelsea wracają po kontuzjach

Braian Wilma
0
Maresca potwierdza. Zawodnicy Chelsea wracają po kontuzjach
Anglia

Samobój i nietrafiony karny. Pechowy wieczór obrońcy Crystal Palace

Braian Wilma
4
Samobój i nietrafiony karny. Pechowy wieczór obrońcy Crystal Palace
Anglia

Trener Tottenhamu broni van de Vena. „Naturalna reakcja obrońcy”

Braian Wilma
1
Trener Tottenhamu broni van de Vena. „Naturalna reakcja obrońcy”
Reklama
Reklama