Mike Tyson udzielił wywiadu „Przeglądowi Sportowemu”, w którym wspomina między innymi walkę z Andrzejem Gołotą. Oczywiście jest to ciekawe, natomiast zastanowiła mnie jedna rzecz. W sensie formalnym ta walka się nie odbyła, bo Mike Tyson był pod wpływem marihuany – jak sam przyznał w autobiografii, sięgnął po nią dlatego, że bał się polskiego boksera.
Czyli doping.
Nigdy nie widziałem wywiadu ze sprinterem, który opowiada o tym, jak po koksie odsadził rywali. Nie widziałem też wywiadów z kolarzami, którzy relacjonowali wyścigi, w których nie walczyli uczciwie i zostali złapani na gorącym uczynku. A w boksie to jednak normalne – Tyson wygrał i już. Formalnie nie wygrał oczywiście, ale kto by się przejmował formalnościami?
„Przecież każdy widział, że Tyson zlał Gołotę i Andrzej uciekł z ringu”.
No tak, jestem na tyle stary, że też to widziałem. Ale widziałem też spektakularne zwycięstwa wielu innych sportowców, którym później te triumfy odbierano i nikt do nich nie wracał. Weźmy takiego Bena Johnsona, który zdeklasował rywali w 1988 roku w Seulu. Nikt go nie pyta: – Co czułeś, gdy tamtego dnia biegłeś tak szybko? Nikt nie pyta: – Jakie miałeś myśli w głowie, gdy przekraczałeś linię mety? Nikt nie pyta, ponieważ Johnson biegł naszprycowany jak kurczak z KFC i ostateczny wynik nie ma znaczenia.
Czasami na skutek wpadek dopingowych nasi sportowcy dostawali medale, których początkowo nie wywalczyli. Wtedy traktujemy ich jako pełnoprawnych medalistów, a osoby, które medal oddać musiały – za oszustów. To ogólnie przyjęta zasada. Lata po igrzyskach można odebrać przesyłkę z medalem, a potem wskoczyć do programu emerytury olimpijskiej. Natomiast Andrzej Gołota wciąż jest traktowany jako ktoś, kto walkę z Tysonem przegrał. To jednak trochę dziwne.
„No bo przegrał, to tylko marihuana, nie miała znaczenia”.
Ktoś uznał, że jednak znaczenie miała. Takie podejście – że nie miała – jest bardzo niebezpieczne. Prowadzi bowiem do tego, że każdy wyrok komisji antydopingowej będzie można podważyć argumentem: „i tak by wygrał, i tak jest najlepszy”. Podzielimy sportowców na tych, którzy w naszym mniemaniu bez dopingu nie daliby rady zwyciężyć oraz na tych, którym spokojnie coś takiego by się udało. Taki Lance Armstrong – na dwoje babka wróżyła.
Być może bez marihuany Tyson i tak by wygrał z Gołotą, nie kwestionuję tego, nie jestem szalony. Ale być może dzięki marihuanie spokojnie przespał noc, albo nie sięgnął po butelkę whisky i wyszedł do ringu bez kaca, może był w stanie inaczej trenować. Nie wiem, nie interesuje mnie to. Interesuje mnie werdykt – walka nieodbyta. Czyli ani Tyson nie wygrał, ani Gołota nie przegrał. Warto o tym pamiętać przy okazji tego rodzaju wywiadów.
* * *
„Dodatkowo informuję, że nie będę w najbliższym czasie udzielał mediom żadnych dodatkowych informacji ani komentarzy. Mam obawy, że mogłoby to oznaczać zagrożenie dla bezpieczeństwa mojego oraz mojej rodziny” – ostatnie zdanie z oświadczenia Dariusza Mioduskiego sprzed kilku dni poruszyło wiele osób. Mnie zniesmaczyło.
Jeśli Dariusz Mioduski czuje się zagrożony, to powinien swoje kroki skierować na policję, a nie do komputera. Bez tego – to jakieś pustosłowie.
Gdyby potraktować to serio, możliwości byłyby dwie.
Pierwsza – Dariusz Mioduski nie zamierza wypowiadać się na temat konfliktu z dotychczasowymi partnerami, ponieważ się ich boi. Albo sami w sobie są niebezpieczni, albo mają niebezpiecznych znajomych i nie zawahają się ich użyć (tylko dlaczego mieliby ich używać do kneblowania Mioduskiego, nie lepiej od razu do wymuszenia na nim zrzeczenia się udziałów?).
Druga – Dariusz Mioduski nie zamierza wypowiadać się na temat konfliktu z dotychczasowymi partnerami, ponieważ boi się jakiejś grupy kibiców Legii, która sama z siebie mogłaby uznać za stosowne opowiedzieć się po jednej ze stron w sposób ostateczny (tylko dlaczego miałaby używać siły do kneblowania Mioduskiego, nie lepiej od razu do wymuszenia na nim zrzeczenia się udziałów?).
Obie możliwości moim zdaniem są skrajnie głupie i dlatego z wielką chęcią je przeanalizuję, wszak jestem specjalistą od głupot. Gdybyśmy na poważnie wzięli pierwszą, to musielibyśmy dojść do wniosku, że Dariusz Mioduski wszedł w układ biznesowy z szemranymi postaciami i w najlepsze poruszał się w ich towarzystwie przez lata – co mogłoby być kontynuowane, gdyby nie zajścia podczas meczu z Borussią Dortmund. Nawet analizowanie takiej ewentualności jest nieprzyzwoite. Równie dobrze ja mógłbym jutro napisać, że w trybie natychmiastowym zrywam współpracę z Michałem Polem, redaktorem naczelnym „Przeglądu Sportowego” i z uwagi na zagrożenie dla własnego bezpieczeństwa oraz bezpieczeństwa rodziny nic więcej na jego temat nie powiem. Byłoby to obrzyganie poczciwego Michała czy nie? No, byłoby. Ponadto sam Mioduski wyszedłby na osobę niezbyt rozgarniętą – nie boi się walczyć o klub (zapowiada to), nie boi się publicznie sugerować, że jego wspólnicy są szemrani, ale boi się rozmawiać z mediami? To się kupy nie trzyma.
Przejdźmy więc do opcji numer dwa – jakiejś grupy kibiców, która sama z siebie mogłaby dobrać się do Dariusza Mioduskiego. Oj, no to wtedy wychodzi na to, że Mariusz Walter powinien dostać medal za odwagę, nie wspominając już o Jacku Bednarzu, który w sposób wyjątkowo otwarty zadarł z konkretnymi ludźmi, a nie klasą muchomorków z krakowskiego przedszkola.
Wersja, że Dariusz Mioduski przestraszył się jakichś kibiców świadczy o tym, że futbol to nie jego bajka – i nigdy nie będzie. To oczywiście nic złego, nie każdy musi być gruboskórny, ale jednak wchodząc w jakiś biznes warto znać jego specyfikę. Jacek Bednarz nie bał się żadnych grup, mimo że na murach wypisywano obelgi na jego temat. Nie bał się, mimo że nie stać go na taką ochronę, na jaką stać Mioduskiego. Nie bał się, mimo że nie spędza sześciu miesięcy w roku poza Polską i nie ma posiadłości za wielkim murem. Nie bał się, mimo że codziennie o określonej porze musiał stawić się w pracy.
A Dariusz Mioduski się przestraszył? Tak na zapas? No, na zapas, skoro nie był na policji, prawda?
Radosław Osuch przez rok mieszkał w mieszkaniu w Bydgoszczy, mimo że zdarzyło się, iż ktoś mu wybił okno. Jeździł po Bydgoszczy, mimo że na murach widział napisy „Osuch Cwel”. On, Bednarz – to są przykłady ludzi, którzy się nie przestraszyli, mimo że znajdowali się w sto razy gorszym położeniu. Oni naprawdę wytoczyli chuliganom walkę, oni naprawdę wpienili masę osób, oni naprawdę mieli wrogów. Takich, którzy wbijali krzyże i umieszczali na nich odpowiednie nazwiska. I co ciekawe – nic im się nie stało.
A tutaj co mamy? Człowieka, który mówi, że trzeba zaostrzyć walkę z kibicami i który… przestraszył się, zanim ją zaostrzono. Jeśli teraz się przestraszył, to co by zrobił podczas otwartego konfliktu? Co by zrobił, będąc takim Bednarzem albo Osuchem? Będąc Walter? Słysząc słynne „jeszcze jeden”, skandowane po śmierci Jana Wejcherta? Wycofałby się z pomysłu zmiany kursu po tygodniu? Jak on chciał przydusić kibiców, skoro na tym etapie napisał, że się boi? Jak on chciał walczyć z patologią na trybunach, będąc takim roztrzęsionym?
Zawsze twierdziłem i twierdzę dalej, że Dariusz Mioduski ma klasę. Ale to akurat zdanie było bez klasy. Dla mnie to żaden strach, a PR-owa zagrywka, nastawiona na utrwalanie stereotypu: oni trzymają z chuliganami, a ja nie. Oni są tymi złymi, ja jestem tym dobrym. A rykoszetem obrywa klub. Tylko że sam Mioduski wie, iż jeden z właścicieli Legii faktycznie ma ochronę dla siebie i rodziny i to nie do końca na własne życzenie – ma ją dlatego, że stoi na pierwszej linii frontu i kiedy daje zakazy stadionowe, to niekoniecznie dotyczą one rozbrykanej młodzieży, lecz czasami osób z totalnie innej bajki, takiej dla dorosłych. Ma ją też dlatego, że dzień w dzień jest blisko ludzi, a nie w bliżej nieokreślonym miejscu, np. Saint-Tropez.
„Haha, co ty gadasz, przecież on jest zblatowany, jemu nic nie grozi”.
Oczywiście, że Bogusław Leśnodorski ma dobre relacje z ogromną częścią kibiców, natomiast tylko ktoś wyjątkowo naiwny może sądzić, iż kibice to jedna wielka rodzina, w której wszyscy grzecznie słuchają taty. Nie, tam są różne grupy i grupki, także takie, dla których żadna hierarchia i żadna świętość nie istnieje. Mioduski miał ten komfort, że nigdy się w tym nie babrał, nawet się do tego nie zbliżył, nawet nie zdążył nikogo tak naprawdę zdenerwować. I wiedząc o sytuacji wspólnika, pisze coś takiego?
Słabe to, nawet bardzo. I trochę pokazujące, że albo Dariusz Mioduski jest całkowitym cynikiem (moim zdaniem zamieszczenie wspomnianego zdania to był właśnie cynizm), albo zupełnie nie nadaje się do działalności w piłce, bo czmychnie po pierwszym wrogim okrzyku (skoro teraz czmychnął jeszcze przed okrzykiem). Nie wiem, którą wersję on sam by dla siebie wybrał, obie nie są specjalnie korzystne, a innych nie dostrzegam.
Niniejszym zaznaczam, że więcej nie będę pisał o Dariuszu Mioduskim, ponieważ mogłoby to oznaczać zagrożenie dla bezpieczeństwa mojego i mojej rodziny.
* * *
Marcin Mięciel podobno zwyzywał sędziego po meczu dwunastolatków.
Wierzę, bo po co sędzia miałby to zmyślać?
Nie wierzę, bo Mięciel to generalnie spokojny człowiek.
Ale tak generalnie – sądzę, że go faktycznie zwyzywał, co rzecz jasna jest buractwem i dobrze, jeśli Marcin się trochę powstydzi. Natomiast na Twittera wrzuciłem link do jego akademii piłkarskiej – wiele osób uznało to za usprawiedliwianie byłego legionisty, natomiast moim zdaniem było to ważne uzupełnienie całej informacji. Po prostu istotne tło.
Marcina Mięciela przez ostatnie dziesięć lat to widziałem ze dwa razy, więc żaden to mój kumpel, raczej dawny znajomy. Widziałbym go częściej, gdyby nie to, że ilekroć proponowałem mu wizytę w programie lub jakąś inną medialną aktywność, mówił, że nie ma czasu, bo:
a) jest na polu, gdzie buduje boisko dla swojej akademii
b) jedzie na obóz piłkarski z dziećmi
c) ma trening
(co mnie oczywiście wnerwiało, bo wolę, gdy ludzie mają dla mnie czas)
Myślę, że gdyby wszyscy ex-piłkarze byli tak zaangażowani w projekty, które mają pomóc dzieciom to byłoby dobrze. Nawet jeśli raz na pięć lat miałyby im puścić nerwy i gdyby miały z nich wyjść jakieś skrywane na co dzień pokłady buractwa. Ważne w całej tej historii, że nie wobec dzieci i nie przy dzieciach.
KRZYSZTOF STANOWSKI