Reklama

Bohater ostatniej akcji znów uderzył. Wysoki poziom Wisły

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

01 października 2016, 20:22 • 4 min czytania 0 komentarzy

Jeśli mielibyśmy gwarancję, że wszystkie mecze pomiędzy drużynami o nazwie wyglądałyby tak, jak dzisiejsze stracie tej płockiej z krakowską, chyba podpisalibyśmy się pod wnioskiem o automatyczne włączenie tej z Puław w szeregi ekstraklasowiczów. I mniejsza z tym, że bliżej jej do walki o utrzymanie na zapleczu, niż rywalizacji o promocję. Takie widowiska chciałoby się oglądać częściej niż od czasu do czasu. Wszystkie odczyty z naszych liczników się zgadzają – zarówno poziom piłkarskiej jakości, jak i emocji był odpowiedni, a nierzadko zdarza się przecież tak, że nie idą one ze sobą w parze. 

Bohater ostatniej akcji znów uderzył. Wysoki poziom Wisły

Jak tak dalej pójdzie, to za kilka tygodni w Krakowie ostatnia lokata w tabeli będzie niezbyt chlubnym, ale tylko wspomnieniem. Siedem punktów w trzech ostatnich meczach, drużyna wróciła już do świata żywych. Grą krakowianie na kolana nas jeszcze nie rzucili, ale prócz jej poprawy, trzeba odnotować jeszcze jedną bardzo ważną zmianę – tak jak wcześniej Wisła w trochę frajerski sposób punkty traciła, tak teraz to samo można mówić o jej przeciwnikach.

Do Płocka podopieczni Dariusza Wdowczyka nie mieli prawa jechać jak po swoje, nawet pomimo krótkiej serii lepszych spotkań. No rzućcie okiem na ten bilans:

– 5 meczów,
– 5 porażek,
– 3 gole strzelone,
– 11 straconych.

Tymczasem dziś już po 35 minutach rywalizacji krakowianie prowadzili 2-0, a defensywa rywali wyglądała tak, jakby nie miała nic przeciwko spektakularnemu odblokowaniu się Białej Gwiazdy. Już wcześniej Ondrasek mógł otworzyć wynik, pomimo tego, że potrzebował kilku prób na oddanie przyzwoitego uderzenia. Ale niefrasobliwość płocczan jeszcze lepiej widać było przy bramce Guzmicsa (pierwszy gol w Ekstraklasie) – Węgier po dośrodkowaniu z rzutu rożnego miał tyle miejsca i czasu w polu karnym rywali, że mógłby chyba rozbić w nim namiot i chwilę odpocząć, a i tak zdążyłby pokonać Kiełpina. Wcześniej zrobił to Mateusz Zachara, ale w tej sytuacji Kaczmarek wielkich pretensji do swoich ludzi mieć nie powinien – to była piękna akcja Jovicia, Małeckiego, Ondraska i na końcu wspomnianego strzelca.

Reklama

Czym odpowiadali gospodarze? Zero niespodzianki – jak trwoga, to do Furmana. A dokładniej do jego stałych fragmentów gry. To po nich było największe zagrożenie pod bramką Miśkiewicza, raz nawet Jović musiał wybijać z linii bramkowej strzał Kante. Troszeczkę za mało, ale też trudno się dziwić, jeśli gość ustawiony na “10” jest pierwszym hamulcowym akcji ofensywnych. Mowa rzecz jasna Kriwcu.

Zastanawiał się Dariusz Wdowczyk przed tym meczem, jak zestawić linię obrony, zastanawiał i koniec końców nie trafił. Adam Mójta nie wyglądał zbyt dobrze w meczu z Chojniczanką w Pucharze Polski, ale dzięki powrotowi do składu Głowackiego, można było go bezboleśnie zastąpić Sadlokiem. Trener Wisły takiej zmiany nie dokonał, a lewy obrońca znów był najsłabszym gościem na placu. Sprokurował m.in. rzut karny w akcji, w której Piotr Wlazło wypadł na tle Wiślaków trochę jak Usain Bolt z piłką przy nodze, co raczej bardzo źle świadczy o przeciwnikach. Zresztą, Mójta mógł w tej sytuacji spokojnie wylecieć z boiska z drugą żółtą kartką. Podobnie jak później Boban Jović. Jeśli dziwiliście się, dlaczego Wdowczyk już w 57. minucie ściągnął z boiska obu podstawowych bocznych obrońców, no to odpowiedź jest prosta – trener wiedział, że sędzia i tak już był dla nich zbyt pobłażliwy.

Płocka Wisła dążyła do wyrównania, to przyszło za sprawą ładnej akcji Rogalski-Kante-Merebaszwili, a później do zwycięstwa. Sporo ożywienia wniósł Arkadiusz Reca i to właśnie on miał najlepszą szansę, by zapewnić gospodarzom zwycięstwo. A jakże – po dośrodkowaniu Furmana ze stałego fragmentu gry (później też po wybornym podaniu z głębi pola, ale tu sprawa rozbiła się o przyjęcie piłki).

I tak nam się ten mecz kończył, aż w końcu sprawę w swoje ręce znów wziął Patryk Małecki. Tak jak w meczu z Piastem Gliwice, w samej końcówce huknął zza pola karnego, tym razem nie trzeba było liczyć na rykoszet. Niebywała sprawa. Tak jak już wspominaliśmy – kilka tygodni temu Wisła Kraków na bank by taki mecz na styku przegrała.

MGjEr8G

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...