0, 0, 0, 0, 2, 0, 0, 0, 0, 0, 0, 0, 0, 0. Co za tajemniczy kod? To kod Atletico. Ich DNA zapisane w cyfrach. Tak bowiem strzelali przyjeżdżający na Vicente Calderon w Lidze Mistrzów w ostatnich czternastu meczach. Benfiko, zdradź wszystkim innym swój sekret (to jej ta samotna dwójka), bowiem przyjeżdżali najwięksi, przywozili spryt, jakość, gwiazdozbiór, arsenał ofensywnych zagrań, a wyjeżdżali z pustymi rękami. Ten sam los podzielił dziś Bayern. Mur z “Gry o tron” wymięka w porównaniu do Rojiblancos na Vicente Calderon.
Nie twierdzimy, że Bayern dzisiaj wyglądał, jak Legia na Sportingu w drugiej połowie, czyli coś tam kopał, ja do mnie ty do ciebie, a wynikało z tego okrągłe nic. Nie, monachijska maszyna jest zbyt potężna, by nie przystawić noża do gardła rywalowi. Niemniej choć w 12 minucie Muller ładował woleja tuż przed Oblakiem, choć Ribery oddał kąśliwy strzał niedługo przed zmianą stron, choć Lewy dwa razy huknął głową, a Robben mógł wyrównać nawet i w 96 minucie, to gardło Atletico zostało nietknięte. Ani rysy.
A Bayern do zszycia i musi się mimo wszystko cieszyć, że szrama zostanie tylko w jednym miejscu. Już nawet nie mówimy o takich oczywistościach, jak zmarnowana jedenastka Griezmanna – nie, Atletico miało multum okazji. I tych dosyć przewidywalnych, jak Torres z dwóch metrów w zasadzie wpadający w słupek, i tych mniej oczywistych, jak Godin strzelający w 90 minucie z woleja. Swoją drogą egoizm Carrasco przy bramkowej akcji każe sądzić, że możemy mieć do czynienia z piłkarzem naprawdę wyjątkowym. Powinien podawać do Torresa, każdy to widział, Fernando miałby patelnię. A jednak Carrasco wiedział, że jest lepsze rozwiązanie – to, które wykonał. Nieracjonalne, ale skuteczne, dające arcyważne zwycięstwo.
Czego brakło Bayernowi? Na pewno nie zaszkodziłoby, gdyby trochę więcej działo się w mózgu Vidala, bo w zasadzie pod koniec zachowywał się, jakby był umówiony z ekstra laską i już potrzebował czerwonej kartki, żeby móc się ulotnić. Ewidentny karny po idiotycznym zagraniu, a świeżo potem jeszcze ostrzejszy faul – dobrze sędziujący Marciniak chyba zareagował w tej sytuacji zbyt pobłażliwie. Ale nawet gdyby Vidala zastąpić dziś zawodnikiem, który umie myśleć, to nie wiemy, czy daliby radę. Po prostu Atletico na Vicente Calderon nie jest normalną drużyną. Jest fenomenem. Możesz grać swoje, możesz grać świetnie, ale to nie wystarczy. W ich twierdzy trzeba czegoś wyjątkowego. Czego? Nie wiemy i nie wiedział dziś też Ancelotti.
To będzie kolejny długi pucharowy sezon Rojiblancos. I bardzo dobrze.
***
Gdybyście po 0:7 z Barceloną powiedzieli nam, że piłkarze Celtiku będą pierwszymi, którzy zatrzymają rozpędzony Manchester City Pepa Guardioli, tylko popukalibyśmy się w czoło, a ukradkiem wysłali sms do najbliższego psychoanalityka, że oto obok nas siedzi potencjalny klient.
A gdybyście dodali, że po 3:3, kiedy to Szkoci trzy razy będą wychodzić na prowadzenie, z czego raz po… samobóju Raheema Sterlinga, który chwilę później będzie musiał winy odkupić golem do właściwej bramki, do listy odbiorców dodawalibyśmy wtedy pobliskiego psychiatrę.
A jednak. Brendan Rodgers dał odpór zespołowi, na który sposób nie potrafił znaleźć żaden z dziewięciu poprzednich rywali w dziesięciu pierwszych spotkaniach sezonu (Swansea grała z City dwukrotnie), a jego obrońcy potrafili sprawić, że bez gola spotkanie kończył zawodnik będący prawdopodobnie kapitanem największej liczby jedenastek fantasy we wszystkich tego typu grach przy Champions League. No bo umówmy się, po masakrze na Camp Nou, on tutaj miał pełne prawo ogarnąć kilka plusów w klasyfikacji strzelców. A tu – niespodzianka. Skromna asysta.
***
Wyniki wszystkich meczów:
Relacja z meczu Moenchengladbach – Barcelona TUTAJ (KLIK)
Relacja z meczu Napoli – Benfica TUTAJ (KLIK)