Możliwe, że chodziliście wtedy na korepetycje z matematyki, a kanapki do szkoły wciąż jeszcze przygotowywała wam mama. Całkiem prawdopodobne, że jedynym „wynagrodzeniem”, jakie otrzymywaliście, było kieszonkowe, gdy jak co niedzielę odwiedzaliście babcię. W życiu siedemnastolatka taka rutyna nikogo raczej nie dziwi. No chyba, że między jedną a drugą klasówką z chemii bronisz strzały Edinsona Cavaniego i Javiera Pastore, a twoja drużyna wygrywa do zera z Paris Saint-Germain.
Wczorajszy mecz Toulouse – PSG (2:0). Szczególnie interwencja nogami po strzale Cavaniego robi piorunujące wrażenie.
***
Alban Lafont. Słyszeliście o nim? Jeśli nie, to pewnie po części dlatego, że… urodził się w tym samym roku, co Gigi Donnarumma, który w ubiegłym roku szturmem wdarł się do bramki Milanu. To sprawia, że siedemnastoletni bramkarz Toulouse, choćby ze względu na medialny potencjał obu drużyn, ma bardzo małe szanse na znalezienie się w jakiejkolwiek jedenastce najbardziej obiecujących piłkarzy przed Włochem, nawet biorąc pod uwagę tylko tych, którzy przyszli na świat w 1999 roku. A jeśli dokładnie się obu przyjrzeć, to Lafont naprawdę nie ma się przy Donnarummie czego wstydzić.
Jedyny aspekt, w którym faktycznie odstaje, to rozprowadzenie akcji, bo w tej kwestii na przykład u Pepa Guardioli byłby spalony już na starcie. Ale poza tym – nie widać jakiejś ogromnej przepaści. Raczej podobne liczby, które nie dają odpowiedzi na to, przed którym z tych chłopaków, wciąż jeszcze nie mogących w wielu krajach na legalu napić się piwa, drzwi do fantastycznej, usłanej sukcesami przygody z piłką są otwarte szerzej.
***
– Niezależnie od wydarzeń na boisku, on zawsze zachowuje spokój. Ma naturalną łatwość w ustawianiu się. Moim zdaniem nie powinno się mówić, że zrobi karierę. On zrobi wielką karierę!
Mickael Landreau
***
Landreau nie cytujemy w jego kontekście przypadkowo. Lafont bowiem w swoim pierwszym meczu w dorosłej piłce pobił niemal dwudziestoletni rekord byłego kolegi po fachu, stając się najmłodszym w historii Ligue 1 bramkarzem, któremu udało się w debiucie zachować czyste konto. Landreau zrobił to mając 17 lat i 142 dni, Lafont – zaledwie 16 lat i 310 dni. W wygranym 2:0 meczu z Niceą został też rekordowo młodym debiutantem na pozycji bramkarza we francuskiej ekstraklasie, bijąc starszego w dniu debiutu o cztery dni Anthony’ego Mandreę.
Tamto premierowe starcie miało zresztą szczególny wymiar nie tylko dla młodego golkipera, ale i dla jego drużyny, bo Tuluza wcześniej od siedmiu miesięcy nie potrafiła zagrać na zero z tyłu, a od trzynastu kolejek nie umiała wygrać choćby jednego spotkania.
– Wyniki były wyjątkowo złe, dlatego coś trzeba było zrobić – zdradził później trener bramkarzy zespołu z Tuluzy, Teddy Richert.
To, że Alban Lafont wybiegnie w pierwszym składzie listopadowego meczu z Niceą nie było jednak tak oczywiste jeszcze kilka dni wcześniej, gdy szkoleniowiec Tuluzy postanowił dać mu szansę w meczu towrzystkim z Eibar. Młodzian kompletnie się spalił, drużyna przegrała 1:3, a Lafont nie ustrzegł się prostych błędów. Zamiast jednak go skreślić, Dominic Arribage kazał mu przez kilka dni pracować indywidualnie pod okiem Richerta, z którym szesnastolatek analizował dokładnie, klatka po klatce, każde swoje zachowanie z tamtego feralnego sparingu. – Zaryzykowaliśmy, bo Albanowi zdecydowanie brakowało jeszcze doświadczenia. W takiej sytuacji można go było łatwo „złamać”, ale on był w stanie podołać oczekiwaniom.
Oczekiwaniom, które zawiedli wcześniej na całej linii Mauro Goicoechea i Ali Ahamada. Trudno stwierdzić, który z nich prezentował się bardziej żałośnie:
Goicoechea – 8 meczów, 13 bramek straconych, 0 czystych kont
Alahmada – 6 meczów, 15 bramek straconych, 0 czystych kont
Aż tu nagle wskakuje dzieciak z mlekiem pod nosem i zalicza dwa czyste konta z rzędu. Pomimo fatalnego startu, zapowiadającego najgorsze, Tuluza utrzymuje się w lidze, a na Lafonta spada deszcz pochwał. Na ustach kibiców znajduje się chłopak, który jeszcze pięć lat wcześniej grał jako… napastnik w prowincjonalnym Whizz Lattoise. Klubie najbliższym Palavas-les-Flots, gdzie w poszukiwaniu lepszego życia zabrał go w wieku dziewięciu lat z rodzinnego Ouagadougou w Burkina Faso ojciec Rolland. Doprawdy nie miał prawa się spodziewać, że już kilka lat później jego syn będzie zarabiał na rodzinę w klubie Ligue 1, przykuwając uwagę ludzi pokroju Arsene’a Wengera.
– Alban lubił grać w ataku, jego celem zawsze było strzelanie goli. Ale pewnego dnia podczas jednego z meczów nasz bramkarz złapał uraz i trzeba było go jakoś zastąpić. Alban już wtedy był naprawdę wysoki jak na swój wiek, więc wstawiłem go do bramki. Od razu było widać różnicę między nim, a innymi bramkarzami w jego kategorii wiekowej. Miał talent. Pamiętam, że wygraliśmy dzięki temu, że obronił dwa strzały na naszą bramkę – opowiada o przełomowym momencie w życiu Lafonta jego pierwszy trener, Fabien Cabannes.
Nie minęło sporo czasu, a o pochodzącego z Burkina Faso golkipera zaczęli się upominać selekcjonerzy reprezentacji regionu, a później także francuskiej młodzieżówki. Praktycznie do każdej kategorii wiekowej w klubie i reprezentacji wchodził wcześniej niż inni. W U-15 debiutował jako trzynastolatek, do U-19 Tuluzy wszedł mając ledwo szesnaście wiosen na karku.
– Wierzyłem w to, że mój syn może zajść daleko, bo miał ku temu fizyczne i mentalne predyspozycje. Ale to, gdzie jest teraz, przekroczyło wszelkie moje wyobrażenia. Alban zaskoczył mnie swoją dojrzałością – mówi w rozmowie z France Football Rolland Lafont, ojciec piłkarza.
Nie on jeden jest zresztą zszokowany tym, jak szybko potoczyły się sprawy w przypadku jego syna. Na UEFA.com można zresztą było niedawno zobaczyć taką grafikę, prezentującą wiek czołowych golkiperów Europy w dniu debiutu w dorosłej piłce:
Tylko Jan Oblak swój premierowy mecz rozegrał jako szesnastolatek, ale też liga słoweńska, w której miało to miejsce, to mimo wszystko inna para butów niż Ligue 1, gdzie na pierwszy ogień Lafont stanął choćby naprzeciw Hatema Ben Arfy.
W rewelacyjnej książce „The Gold Mine Effect”, Rasmus Ankersen, twórca akademii Midtjylland w jej obecnym kształcie, poszukujący źródła tego, że jednym udaje się w sporcie i w biznesie, a innym nie, wskazuje trzy rodzaje talentów. Ukryte głęboko, osiągające średnie wyniki i te odnoszące sukcesy od samego początku kariery. W przypadku Lafonta nie mamy cienia wątpliwości, do której kategorii należy go zakwalifikować. Tutaj brakuje tylko wielkiego neonu z napisem: „uwaga, talent czystej wody!”
SZYMON PODSTUFKA