Jeśli trener jakiegokolwiek zespołu wpuszcza na ostatnie pół godziny meczu piłkarza świeżo wracającego po kontuzji, to zazwyczaj po to, by zawodnik ten złapał trochę minut, przypomniał sobie o intensywności meczu ligowego i generalnie zaczął powoli wdrażać się w rytm meczowy. Ta zasada nie obowiązuje jednak w przypadku Kamila Grosickiego. Dziś Grosik wpadł na boisko przy stanie 1:2, walnął gola, zaliczył asystę i z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku mógł zejść pod prysznic.
Jeszcze podczas porannego przeglądu prasy czytaliśmy o tym, że polski skrzydłowy na własne życzenie przesunął się do rezerw. Tak po prostu, żeby poczuć piłkę, pojeździć trochę na wysokich obrotach i powoli przygotowywać się do powrotu na boiska Ligue 1. Logicznie uznaliśmy więc, że nie ma co spieszyć się z wypatrywaniem Grosickiego na pierwszoligowych murawach. Okazuje się jednak, że nie doceniliśmy Kamila. Dziś mecz rozpoczął co prawda na ławce rezerwowych, ale nawet chyba dla niego zaskoczeniem było, gdy już po przerwie musiał zacząć rozgrzewkę.
Grosicki na boisku pojawił się więc po godzinie gry. Nieco ponad 20 minut później wziął sprawy w swoje ręce i pewnie wykorzystał rzut karny…
KAMIIIIIL GROSICKI pic.twitter.com/BDFbHqnYRL
— Monsieur FootX ⚽ (@LeFootXduSRFC) 21 września 2016
…a chwilę potem dał koledze podanie, które ten zamienił na bramkę. I tak z 1:2 nagle zrobiło się 3:2.
No, Kamil, chapeau bas. W takim tempie przypomnisz o sobie na Wyspach szybciej, niż ci się wydaje.