Wow! Wow i tyle w temacie Manchesteru City Pepa Guardioli. Oglądaliśmy mecz z gębami spuszczonymi do ziemi, bo niepojęte jest, że piłkarze The Citizens znajdowali fajnie rozwiązanie w niemal każdej akcji. Koncert, ale taki, po którym połowa muzyków nie wychodzi cało. W tym wypadku nie wytrzymał chórek, czyli piłkarze Bournemouth.
City od początku trzymało piłkę, atakowało, szukało (a raczej tworzyło sobie) wolne strefy. Po kwadransie wywalczyli rzut wolny, do którego podszedł De Bruyne. Ale standardowego piłka w górę, a mur skacze nie było. Mur skoczył, a Belg uderzył po ziemi. Wyglądało to, jakby źle trafił w piłkę, ale ta wpadła do siatki, a Guardiola uśmiechnął się tylko i pewnym gestem wskazał na jednego z asystentów, co jasno zasugerowało, że wariant był przećwiczony.
Drugi gol trochę niepodobny do stylu Guardioli. Kontra. Wrzutka rywali, wybicie podanie obrońcy (bo słowo “wybicie” w słowniku Pepa raczej nie istnieje), piłkę przechwytuje De Bruyne, a jak on już ją w tym meczu miał, to oddawał zazwyczaj kolegom w polu karnym. Tym razem zagrał do Sterlinga, a ten podał trochę za plecy do Iheanacho, którego ciało było już przed piłką, ale noga została z tyłu i trafiła w nią futbolówka, po czym napastnik, niczym kręgiel, padł na ziemię. Ale przy tym piłka wpadła do pustej bramki. Był to jego dziesiąty gol w Premier League w karierze, choć przy golu na 2:0 oddał dopiero czternasty strzał licząc od debiutu w City. Skuteczność na poziomie Chrisa Kyle’a – najlepszego snajpera w historii sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych.
Bournemouth na drugą połowę wyszło dość bojowo, ale okazało się, że City kontry zaczyna grać, jak Real Madryt za Mourinho. Piłkę dostał De Bruyne, przed którym ponownie był duet Sterling – Iheanacho. Tym razem podał do tego drugiego, a Kelechi odwdzięczył się kumplowi za asystę przy bramce i tym razem to on wystawił piłkę Sterlingowi do pustej bramki.
dir=”ltr”>120 milionów w 5 lat wydał Manchester City na poszukiwania godnego zmiennika dla Aguero, a stał się nim Iheanacho, który przyszedł za frytki
— Mateusz Rokuszewski (@mRokuszewski) 17 September 2016
Ostatni gol to także największy udział, jakżeby inaczej, De Bruyne. Belg podał ze skrzydła mocno, po ziemi na środek, gdzie na piłkę czekał Gundogan. Przyjęcie jej bardzo ułatwił mu Iheanacho, który biegł w przeciwnym kierunku do lotu piłki i odciągnął Niemcowi obrońców, a ten pewnie pokonał Boruca.
Wiedzieliśmy, że zespoły Guardioli cierpią, gdy nie mają w posiadaniu piłki, ale przed tym meczem Pep włożył im chyba paluszki duracell w tyłki. Biegali jak szaleni, potrafili atakować jednego gracza Bournemouth w czwórkę. Błyskawicznie odbierali piłkę i wyprowadzali kontry. City zaczyna być maszyną do wygrywania, a De Bruyne już jest profesorem środka pola.
*
Swoje zrobił też Arsenal. Liczba goli – cztery, zero zaskoczenia. Mecz ułożył im się cudownie. Najpierw rywali napoczął Sanchez, później Jake Livermore obronił ręką strzał lecący w kierunku bramki, a że golkiperem nie jest, ciężko powiedzieć, co strzeliło mu do łba. Rywale w szoku, bramkarz Hull jeszcze bardziej. Czerwona, karny, bardzo mądrze panie Livermore.
Sanchez nie trafił. Ale co się odwlecze… Po przerwie na 2:0 podwyższył Walcott. Jednak to Arsenal, więc na spokojnie się nie dało. Dziesięć minut przed końcem Hull dostało karnego, a z wapna bramkę kontaktową zdobył Snodgrass. Minęły cztery minuty i podwyższył Alexis. Rzutem na taśmę czwartego gola strzelił Xhaka.
*
Leicester wygrało 3:0 z Burnley po dwóch golach Slimaniego i samobóju Mee. Fajnie, że mistrzowie Ranieriego wracają na właściwe tory, dobrze wystartowali w Champions League, a w lidze mają wreszcie więcej punktów niż rozegranych spotkań. Natomiast wolelibyśmy, żeby czynili to z Bartkiem Kapustką i Wasylem chociaż na ławce. Obaj byli poza kadrą.
*
West Brom versus West Ham. To pierwsze West zaczęło wspaniale. Cztery bramki autorstwa Chadliego (x2), McCleana i Rondona w niecałą godzinkę. Wynik 4:0 był równie wysoki, co niespodziewany. Ale West Ham nie jest młotem, żeby odpuścić mecz, skoro zostało ponad pół godzinki gry. Dwie bramki w cztery minuty, Antonio i Lanziniego, i zabawa zaczyna się od początku. Jednak bez konkretów, bo skończyło się właśnie na 4:2.
*
Everton – Middlesbrough. Beniaminkom zazwyczaj kibicujemy. Faworyzował ich też Stekelenburg, który zawalił bramkę na samym początku. Ale facetów poznaje się po tym, jak kończą, a nie jak zaczynają. Jeszcze przed przerwą o golu walnęli Barry, Coleman i Lukaku i na tym się skończyło. I basta, sobotnie mecze Premier League na pewno nas nie zawiodły.