Reklama

Wielkie kantowanie w Płocku – ten gość jednak umie strzelać!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

17 września 2016, 20:08 • 3 min czytania 0 komentarzy

Marcin Kaczmarek to generalnie otwarty na dialog facet (takie przynajmniej odnieśliśmy wrażenie), ale od czasu do czasu musi uparcie postawić na swoim, czasami wbrew całemu światu. Ale akurat w przypadku trenerów nie musi być to zła cecha. Podczas gdy niemal cała piłkarska Polska – w tym i my – zwątpiła w pewnego hiszpańskiego kuzyna Daniela Sikorskiego i Denisa Thomalli, on wymyślił sobie, że to właśnie Jose Kante będzie jego strzelbą numer jeden. O tym, jak wielka była to wiara ze strony szkoleniowca, najlepiej świadczy fakt, że postawił na szali relacje ze swoim najlepszym strzelcem, Mikołajem Lebedyńskim, który walnie przyczynił się do wywalczenia awansu do Ekstraklasy. Później naraził się na docinki – przed kamerami Canal+ powiedział, że wierzy w 10 goli Hiszpana w sezonie. No i w końcu to, że regularnie na niego stawia. 

Wielkie kantowanie w Płocku – ten gość jednak umie strzelać!

Do tej pory nie było z tego zbyt wiele pożytku. Kante co prawda pokazywał podobne atuty co w poprzedniej rundzie w Górniku Zabrze, w dodatku w końcu się przełamał i w meczu z Ruchem Chorzów, po 1305 minutach (!) na boiskach Ekstraklasy, trafił do siatki, ale jednego ciągle nie udawało się zmienić: mówiłeś “Kante”, myślałeś “nieskuteczność”. Jednak coś, co teoretycznie było skazane na porażkę, powoli wstaje z desek i za chwilę powinno wylądować już na prostych nogach. To rzeczywiście może się udać!

Rokowania znacząco wzrosły po dzisiejszym meczu z Pogonią, w którym – uwaga, uwaga – Kante strzelił dwa gole. No i oba całkiem ładne, a przede wszystkim – na wagę zwycięstwa.

Doceniamy! Tym bardziej, że Hiszpan uratował trochę ten mecz. Gdyby pierwsza połowa tego spotkania była filmem, to na pewno nie byłoby to bardzo dobre kino akcji. W kierunku skojarzenia z tym gatunkiem popycha nas fakt, że na murawie działo się całkiem sporo. W kierunku oceny – mizerne efekty specjalne czy też brak tzw. “mięcha”. Zgoda, można cmokać z zachwytu, gdy bramkarze zaliczą po trzy fajne interwencje, ale raczej nie po to ludzie przychodzą na stadiony.

Wisła Płock przeważała, kolejny raz potwierdziła opinię bardzo dobrze zorganizowanej drużyny, ale dopiero kwadrans przed końcem udokumentowała to golem. W dodatku stało się to po okresie, w którym do głosu mocniej doszli Portowcy, głównie za sprawą swojego duetu skrzydłowych. Ale lepiej późno niż wcale. Najpierw Kante trafił po ładnej akcji Furmana (i nieporadnym powrocie Drygasa), a następnie po wzięciu na karuzelę kilku piłkarzy Pogoni, co wyglądało trochę tak, jakby on był zawodnikiem BVB, a jego przeciwnikami goście z Legii. Trzy punkty zasłużenie zostały w Płocku.

Reklama

Co do gości – dalej ciężko ich rozgryźć. W Poznaniu przeciwko Lechowi ten tak istotny styl był niezły, do dobrego wyniku zabrakło skuteczności Zwolińskiego. Z kolei dziś napastnicy Portowców tylko statystowali, a groźne akcje wynikały bardziej z pojedynczych zrywów, w skrócie – nie podobała nam się Pogoń. Przydałoby się trochę stabilizacji. No i może taka wiara w Zwolińskiego, jaką Kaczmarek wykazał się przy Kante.

lGBVfjg

Fot. FotoPyK

 

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...