Ostatnia kolejka Primera División minionego sezonu. Choć walka o mistrzostwo Hiszpanii w teorii nie była jeszcze rozstrzygnięta, nikt nie miał już najmniejszych wątpliwości co do tego, że końcowy triumf Barcelonie może odebrać już tylko jakaś niewynaleziona jak dotąd katastrofa. Prawdziwie dantejskie sceny działy się w tym czasie tak naprawdę w dole tabeli, gdzie przed spadkiem do Segundy rozpaczliwie broniły się trzy drużyny: Rayo Vallecano, Getafe i Sporting Gijón.
Pierwsi mierzyli się z pozbawionym szans na utrzymanie Levante, drudzy jechali do Sewilli na spotkanie z Betisem, ostatni z wymienionych podejmowali z kolei u siebie pewny czwartego miejsca i gry w eliminacjach Champions League Villarreal. Sytuacja z pozoru pozbawiona jakichś większych patologii – żadna to przecież nowość, że w ostatniej serii gier dochodzi do starć zespołów walczących o życie z drużynami niegrającymi już o nic więcej niż order uśmiechu. No właśnie – normalność była tu jednak tylko pozorna. Nim bowiem w zagrożonych degradacją klubach zaczęto wyjmować kalkulatory i zmawiać modlitwy do Świętego Judy Tadeusza okazało się, że za moment całą sportową rywalizację może zabić jawna, bezczelna ustawka.
Zanim bowiem doszło do ostatecznej batalii o utrzymanie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym poruszenie w całym kraju wywołały przedmeczowe wypowiedzi trenera Villarrealu, Marcelino. Szkoleniowiec “Żółtej Łodzi Podwodnej” przed spotkaniem ze Sportingiem Gijón w niezwykle bezpośredni sposób przyznał w rozmowie z dziennikarzami, że życzy Sportingowi utrzymania w Primera División. Dlaczego miało mu na tym aż tak bardzo zależeć? Powód był prosty – hiszpański szkoleniowiec jest rodowitym Asturyjczykiem, który w Sportingu zaczynał karierę jako piłkarz, a następnie wyrabiał sobie tam markę jako trener.
Słowa te – jak podejrzewano – nie okazały się wyłącznie aktem czystej kurtuazji. Wkrótce pociągnęły one za sobą także i czyny – przed starciem El Molinón Marcelino najpierw dał swoim piłkarzom kilka dni wolnego, wytrącił ich z meczowego rytmu, a następnie posłał do boju rezerwową jedenastkę. Sporting głupi nie był i z prezentu oczywiście skorzystał. Drużyna z Gijónu bezproblemowo opędzlowała rywala 2:0 i zapewniła sobie utrzymanie. Wszystko kosztem Rayo, które – mimo zwycięstwa 3:1 nad Levante – razem z Getafe spadło do Segunda División.
Tym, którzy jakimś cudem wątpili jeszcze w jakikolwiek sposób w to, że Marcelino rzeczywiście zrobił wszystko, co w swojej mocy, by tylko Sporting się utrzymał, z pomocą szybciutko pospieszyła żona trenera, która po meczu na Twitterze nie bawiła się w półsłówka: “Wyjeżdżam z Asturii w poczuciu dobrze wykonanej pracy. Zostawiamy was w Primerze”.
W Hiszpanii momentalnie wybuchła wielka afera, która mimo wszystko – jak to często bywa w tamtejszych realiach – z dnia na dzień cichła, ustępując miejsca kolejnym. Koniec końców okazało się jednak, że mamy w tym przypadku do czynienia jedynie z bombą o wyjątkowo opóźnionym zapłonie.
Marcelino w zeszłym miesiącu, na tydzień przed rozpoczęciem ostatniej rundy eliminacji Champions League, został bowiem niespodziewanie zwolniony. Początkowo podejrzewano, że poszło o rzekome problemy w relacjach szkoleniowca z zawodnikami, szczególnie z nalegającym na transfer Musacchio. Szybko okazało się jednak, że – jeśli już – stanowiło to wyłącznie pretekst do pozbycia się trenera po numerze, który ten wyciął w maju.
Prezes Villarrealu, Fernando Roig, łudził się jeszcze prawdopodobnie, że odwleczenie decyzji o zwolnieniu Marcelino o kilka tygodni pozwoli uniknąć medialnej burzy. Nagłe wywalenie na bruk gościa uważanego za jednego z najbardziej utalentowanych i uznanych hiszpańskich trenerów, który na dodatek miał za sobą świetny sezon, nie mogło jednak przejść bez echa ot tak. Roig pytany przez dziennikarzy o powody pozbycia się Marcelino doszedł więc do wniosku, że nie ma co palić głupa i wyłożył kawę na ławę.
– Byłem zmuszony do podjęcia trudnej decyzji. Nie mogę jednak pozwolić na to, by wewnątrz Villarrealu prowadzono równolegle inne kluby. Przez lata wykazywaliśmy się sportową uczciwością, jednak ktoś postanowił obrać inną ścieżkę. Drogę, którą podąża klub, wyznacza prezes – skomentował Roig. – Problemem nie byli piłkarze. Chodzi o uczciwość. Nie może być tak, że w klubie melduje się ktoś, kto postępuje później wbrew określonym zasadom. Nie chodzi ani o Musacchio, ani o żadnego innego zawodnika. Problemy zaczęły pojawiać się pod koniec minionego sezonu i przed startem obecnego. Kilka lat temu przeżyłem spadek i nie chciałem, by po raz kolejny spotkało nas coś podobnego. Dlatego też musiałem podjąć taką, a nie inną decyzję – dodał, rozwiewając tym samym wszelkie wątpliwości. Jak łatwo się domyślić, tego typu wypowiedź zamiast załagodzić sytuację, wywołała jedynie efekt domina.
Dwa dni później oliwy do ognia dolał bowiem również prezes najbardziej poszkodowanego w całym zamieszaniu Rayo Vallecano, Martín Presa. Sternik madryckiego klubu w obrazowy i zarazem ostry sposób porównał całą sytuację do tej z udziałem pilota Lufthansy, który z premedytacją rozbił samolot i zabił ponad 150 znajdujących się na jego pokładzie osób. Jednocześnie zaznaczył też, że jego pretensje skierowane są nie do Villarrealu jako instytucji, lecz wyłącznie do Marcelino. – Powiedziałem już, że zarząd Villarrealu nie ma z tym nic wspólnego. Całe zajście przypominająca sprawę z udziałem obłąkanego pilota Lufthansy, który rozbił samolot. To mniej więcej to samo. No bo jaką winę za tamto zdarzenie ponosiło tak naprawdę szefostwo firmy? – nie przebierał w słowach Presa.
Głos w sprawie zabrał też prezes hiszpańskiego związku piłki nożnej Javier Tebas, który również jasno opowiedział się po stronie Roiga. – Nigdy nie ukrywałem tego, że jestem za Realem, ale mojej żonie jakoś nie zdarzało się wrzucać twittów mówiących o wykonanej robocie. Wiem, że Marcelino ma dom w Gijónie, że jest emocjonalnie związany z tą drużyną, jednak jeśli jesteś profesjonalistą, musisz radzić sobie z takimi sytuacjami i podejmować decyzje w odpowiedzialny spoósb. Marcelino powinien przeprosić. Nie zarzucam mu ustawienia meczu, po prostu uważam, że nie zrobił wszystkiego, by go wygrać. Nie możemy go za to ukarać. Nie oznacza to jednak, że moim zdaniem nie zasłużył na to, co go spotkało.
Milczenie musiał przerwać w końcu też sam Marcelino. Bohater całego skandalu wcale nie zamierzał jednak sypać głowy popiołem. Przeciwnie – cały czas szedł w zaparte. Zarówno podczas wczorajszej, jak i dzisiejszej konferencji prasowej ograniczał się głównie do powtarzania, że żałuje tych kilku niefortunnych i “wypowiedzianych bardziej sercem niż rozumem” słów, za każdym razem dodając jednak, że nie za bardzo jest w stanie pojąć, jak mogły one doprowadzić do sytuacji, w której wątpi się w jego profesjonalizm i uczciwość. Jeśli chodzi z kolei o samą potyczkę, nie miał on sobie jednak absolutnie nic do zarzucenia, zaś decyzję o wystawieniu rezerw tłumaczył niczym innym jak swoim wieloletnim upodobaniem do rotacji. A że wymienił on cały skład przed potyczką z bliskim jego sercu Sportingiem i po wyartykułowaniu paru nieprzemyślanych zdań? Czytając między wierszami – zwykły przypadek.
Wypowiedzi Tebasa? “Możemy się umówić na wspólny obiad, kiedy tylko będzie miał na to czas. Nie ma problemu”. Porównania Presy? “Nie jestem ani szaleńcem, ani zabójcą. W profesjonalny sposób wykonuję swój zawód. Albo przeprosi, albo idziemy z tym do sądu”. Zarzuty Roiga? “Przecież nawet nie wymienił mojego nazwiska. W niedzielę wyznał mi przez telefon, że nigdy nie wątpił w moją uczciwość. Powiedział nawet, że jeśli chcę, mogę to wam publicznie przekazać. Każdy czasami popełnia słowne błędy”.
“Nawet jeśli kłamię, gówno mi zrobicie”, tak chyba w najbardziej obrazowy sposób można by opisać postawę przyjętą przez Marcelino. Trzeba jednak przyznać, że nawet jeśli z moralnego punktu widzenia jego postępowanie może budzić niesmak, to w gruncie rzeczy i tak wychodzi na jego – nikt nie jest mu w stanie niczego udowodnić. Mógł pomóc swojemu ukochanemu klubowi, więc to zrobił. Choć władze ligi stale wspominają o możliwym śledztwie w tej sprawie, nie ma się co oszukiwać – po raz kolejny skończy się najprawdopodobniej jedynie na grożeniu palcem.
Za moment afera ucichnie, na horyzoncie pojawią się kolejne, a Marcelino… A Marcelino za chwilę i tak znajdzie pewnie godną robotę. Większość klubów Primera División fachowca o podobnym warsztacie wciąż bowiem zatrudniłaby w ciemno.